Jak Polska długa i szeroka 26 maja mamy będą przyjmować życzenia, do których być może dołączone będą laurki czy kwiaty. Być może w czasach nieustającej gonitwy za czymś, najlepszym prezentem dla żyjących mam będzie chwila im poświęcona. Czasu i uwagi nie da się wycenić, nie da się kupić. Jeśli największym darem jesteśmy my sami, dajmy zatem siebie – dajmy swoją obecność.
W tym numerze przyglądamy się przy tej okazji relacjom matki i córki. A konkretniej sytuacji, w której córka sama staje się matką. „Dojrzała kobieta, która urealniła obraz matki, dopuści, że nie we wszystkim była ona zaspokajająca i karmiąca, ale że były obszary, w których była niewystarczająca, i to nie jest nic złego, lecz coś bardzo ludzkiego” – mówi Magdalena Sękowska, psycholog i psychoterapeutka, w rozmowie z Weroniką Frąckiewicz. To urealnianie, które nie oznacza jakiegoś fizycznego rozliczania się ze sobą, jest ważne zarówno dla wypełniania roli matki, jak i relacji między kolejnymi pokoleniami matek.
O ile każda matka jest kobietą, o tyle nie każda kobieta musi być matką. Być może w debacie publicznej, także wewnątrzkościelnej, rola kobiety i rola matki są ze sobą tak ściśle związane, że wydaje się, że kobieta, która nie jest matką, jest w jakimś stopniu „niepełna”. W niektórych wspólnotach na Zachodzie w takie dni, jak Dzień Matki, nie epatuje się z ambony szczególną modlitwą za matki czy kazaniami o macierzyństwie, by część kobiet nie czuła się wykluczona. Jest w tym jakieś może przewrażliwienie – powiedzą jedni, trudno jednak nie zgodzić się z drugimi, dla których ta wrażliwość jest ważna i przypomina, że nie macierzyństwo definiuje kobietę, ale sam fakt bycia kobietą.
Dlatego przypominamy obszerne fragmenty listu do kobiet, napisanego w 1995 roku przez Jana Pawła II. Jeśli dziś tak dużo mówi się o jego obronie, to chyba nie ma lepszej drogi niż ukazywanie aktualności jego nauczania. Zdaje się, że papieski głos sprzed niemal trzydziestu lat wciąż przemawia. Papież nie tylko dziękuje Bogu za kobiety: i te, które są matkami, i te które nimi nie są; i te, które pracują zawodowo, i te, które poświęciły się pracy w domu; i te, które żyją w ciszy klasztornej celi, i te, które postanowiły wnieść swój wkład w życie społeczne, polityczne, kulturalne czy ekonomiczne; ale również przeprasza za zaniedbania, za to, że w przeszłości kobiety były niedoceniane, nie poświęcano im należytej uwagi i nie dopuszczano do współdecydowania. Wydaje się, że ten tekst dobrze współbrzmi z kierunkiem, jaki w Kościele w ostatnich latach nadał papież Franciszek, coraz szerzej otwierając drzwi kobietom do współdecydowania o nim.
Kobieta jest dopełnieniem mężczyzny, tak jak mężczyzna jest dopełnieniem kobiety: kobieta i mężczyzna są komplementarni. Kobiecość realizuje „człowieczeństwo” w takim samym stopniu jak męskość, ale w sposób odmienny i komplementarny – pisze Jan Paweł II. Jeśli dwa elementy są ze sobą komplementarne, to znaczy, że bez jednego z nich nie widzimy całości. Nie da się więc mówić o człowieku, pomniejszając którąkolwiek ze stron. Ale nie da się też ukryć, że mężczyzna i kobieta od siebie się różnią, mają własne cechy, które ich odróżniają, i właśnie te różnice potrzebne są do komplementarności. Chyba warto dziś wracać do tych dwóch zdań w dyskusjach nad godnością obu płci i naszymi rolami w społeczeństwie.