Logo Przewdonik Katolicki

Meksykańska tajemnica

Jacek Borkowicz
Na placu przed kościołem św. Jakuba widać dolne kondygnacje azteckiej piramidy | fot. Mardoz/Adobe Stock

Pięćset lat temu ruszyła budowa niespotykana dotąd w historii architektury: mury kościoła wznoszono z bloków rozbieranej jednocześnie, tuż obok, piramidy. Budowa trwała długo, bo prawie sto lat.

W połowie drogi między placem Zocalo, centralnym miejscem miasta Meksyk, a sanktuarium w Guadalupe stoi kościół Świętego Jakuba (po hiszpańsku Santiago). Turyści, pochłonięci przemieszczaniem się z punktu A do punktu B, zaglądają tu rzadko, gdyż zasłonięta nowoczesnymi blokami starożytna świątynia niewidoczna jest z okien autokaru. Promocji nie ułatwia też nazwa miejsca, w którym stoi, choć trzeba przyznać że słowo Tlatelolco (wym. „Tlatelolko”), jak na nazwę aztecką, i tak jest względnie łatwe do wymówienia. Tymczasem kościół ten, pod względem architektury, osobliwej historii oraz symboli, jakie przywołuje, niepodobny jest do żadnego innego na świecie.

Jak Warszawa lub Aleppo
W języku Azteków „Tlatelolco” znaczy „miejsce piaszczystego pagórka”, bo aby postawić tu pierwszą świątynię, musiano usypać solidny kopiec – dosłownie na wodzie. Gdy 800 lat temu przybyli tutaj przodkowie budowniczych piramidy, olbrzymia równina otaczająca jezioro Texcoco – na której rozłożyła się dziś metropolia Meksyku – zasiedlona już była ludami o prastarej kulturze. Na ziemi zabrakło miejsca dla barbarzyńskich przybyszów, więc Aztekowie pobudowali się na wyspach, których pełno było na płytkim jeziorze. Wysepki były niewielkie, choć na tyle duże, by postawić na nich domy, ale przemyślni mieszkańcy nauczyli się zakładać ogrody pływające na wodzie, jak statki. Soki idące z zanurzonych w mule korzeni dawały owoce większe i bardziej soczyste niż te z ogrodów leżących na wybrzeżu. Wkrótce azteckie miasta-wyspy przewyższyły bogactwem sąsiadów, z czasem też nad nimi zapanowały.
W ten sposób na środku Texcoco wyrosły dwa potężne ośrodki miejskie: Tenochtitlan, czyli właściwy Meksyk, oraz przylegające doń od północy Tlatelolco. Oba miały swoich królów oraz własne świątynie, na czele w wielkimi piramidami, na szczytach których składano ofiary z ludzi. Na pół stulecia przed przybyciem Hiszpanów Tenochtitlan podbił Tlatelolco, tamtejszej piramidy jednak nie rozebrano i nadal pełniła ona swoje sakralne funkcje.
W 1519 r. Meksyk zajęli, bez walki, konkwistadorzy Cortesa. Niebawem jednak Aztekowie, rozgniewani zachowaniem nowych panów, wypędzili Hiszpanów z miasta. Ci jednak po roku wzmocnili się na tyle, że byli w stanie przejść do kontrofensywy. Tym razem nie poszło im łatwo, krwawe starcia na ulicach azteckiej metropolii toczyły się przez wiele miesięcy. Meksyk przypominał wtedy Warszawę w 1944 lub Aleppo w 2016 r.
Ostatnim punktem oporu było Tlatelolco. Gdy Hiszpanie zdobyli piramidę, na jej szczycie ustawili katapultę, z której razili obrońców zgromadzonych na placu targowym. Kamieni mieli dość pod ręką, wyjmowali je wprost z piramidy.
13 sierpnia 1521 r. mieszkańcy stolicy się poddali. Skończyło się imperium azteckie i nastał czas kolonialnego Meksyku.

Mataindios
Hiszpanie szybko postanowili upamiętnić miejsce swojego zwycięstwa. Około 1523 r. na placu targowym Tlatelolco zaczęły wyrastać mury kościoła. Budowano go z kamieni rozbieranej tuż obok piramidy. Budowa trwała długo, bo prawie sto lat, jej ostatnim akcentem jest barokowy szczyt północnej wieży, pochodzący z początku XVII w. Ale charakterystyczne, masywne skarpy u podstawy, przypominające nieco dawną piramidę, pochodzą z najwcześniejszego okresu konstrukcji.
Uwieńczeniem budowli był wspaniały ołtarz, dzieło miejscowych snycerzy, pochodzących z azteckiego ludu. Na jego środku indiański Wit Stwosz (znamy jego chrześcijańskie imię: Miguel Mauricio) wyrzeźbił scenę z patronem miejsca, świętym Jakubem. To ważny święty dla Hiszpanów, gdyż pod sztandarami z imieniem apostoła odbijali oni Półwysep Iberyjski z rąk Maurów, dając początek potędze swojego królestwa. Takie też imię – Matamoros, czyli Pogromca Maurów – nosi ów święty w hiszpańskiej kulturze ludowej. Na swoim reliefie Miguel Mauricio również ukazuje go konno i w rycerskiej zbroi, jako pogromcę – tym razem Indian (Mataindios). Lecz dziwny to obraz. Figury padające pod końskie kopyta nie przypominają tradycyjnie przedstawianych sylwetek walczących Maurów, ci Indianie są nadzy i mają ręce związane do tyłu. Kojarzą się raczej z ludzkimi ofiarami, jakie składano na szczytach piramid Meksyku.
Docieramy tu do tajemnicy, nie tylko barokowego dzieła, lecz także całej meksykańskiej tożsamości. Święty Jakub, wbrew pozorom, nie jest tu pokazany jako wróg rdzennych Meksykanów, lecz jako ich wybawca. Przypomnijmy że imperium Azteków uciskało liczne rodzime ludy, a serca niewolników, ujętych w indiańsko-indiańskich wojnach, skrapiały krwią pogańskie ołtarze. Hiszpański gwałt, który po ludzku biorąc oczywiście należy potępić, dał jednak początek wspaniałej kulturze, w której elementy dawnych wierzeń wplotły się harmonijnie w nowy, chrześcijański porządek.

Dali równość, odebrali tożsamość
Drewniana płyta Miguela Mauricio to dzisiaj jedyny zachowany element – nie tylko ołtarza, ale też całego dawnego wyposażenia wnętrza kościoła. W 1861 r. masońskie, a więc niechętne katolikom władze Meksyku, zamknęły świątynię dla wiernych, a w przylegającym doń klasztorze urządziły więzienie. To wtedy ogołocono kościół z ozdób, których olbrzymia większość bezpowrotnie przepadła.
A jak potoczyły się losy jego parafian? W kolonialnym Meksyku, zwanym Nową Hiszpanią, Indianie cieszyli się autonomią, zorganizowani w samorządne „republiki”. Jedną z nich było właśnie Tlatelolco. Z biegiem lat jezioro Texcoco wyschło (dziś po jego dnie biegną promenady stolicy), a miejscowa „republika” zyskała wyłączne prawo wypasu oraz zakładania ogrodów na żyznych, pozalewowych łąkach. Tlatelolco stało się spichlerzem kolonialnej stolicy, a miejscowi Indianie zostali bogaczami, którzy pożyczali pieniądze nawet hiszpańskiej Koronie. Skończyło się to w 1821 r., gdy Meksyk zyskał niepodległość. Nowe władze ogłosiły: teraz nie ma już Hiszpanów ani Indian, wszyscy są równymi sobie Meksykanami. I wszyscy będą mówić po hiszpańsku. Ciemny Indianin to wstydliwy relikt kolonialnej przeszłości, o którym należy zapomnieć.
Indianom z Tlatelolco – podobnie jak wszystkim innym rdzennym mieszkańcom Meksyku – dano co prawda równość, ale też jednocześnie odebrano odrębność, będącą podstawą ich tożsamości. I nie ofiarowano niczego w zamian, poza edukacją. Dumni mieszkańcy „republik” stali się teraz pariasami, zamieszkującymi najuboższe dzielnice miast. To druga strona historii, niechętnie przypominana przez zwolenników linearnej wizji postępu.

Plac Trzech Kultur
Kościół Świętego Jakuba przemienił się w przywięzienną ruderę, sąsiadującą z zaśmieconym poboczem kolejowego nasypu. I tak było aż do początków XX w., kiedy to co światlejsi z Meksykanów dostrzegli w tym miejscu wybitny zabytek narodowej kultury. Pierwsze prace restauratorskie rozpoczęto jednak dopiero po II wojnie światowej. Dopiero w latach 60. okolica diametralnie się zmieniła: dzielnica, dotąd siedlisko ubóstwa i patologii, przeznaczona została na lokalizację sztandarowego projektu urbanistycznego.
Na placu przed kościołem odsłonięto dolne kondygnacje azteckiej piramidy. Podczas prac wykopaliskowych odnaleziono wtedy mnóstwo kości sakralnych ofiar, także dzieci. Nowo zagospodarowany obszar trafnie nazwano Placem Trzech Kultur. Pierwsza – to kultura symbolizowana przez pogańską świątynię. Drugą ilustruje fasada Santiago. Trzecia – to otaczające plac wieżowce ze szkła i stali. Nie mieszkają już tutaj Indianie, ale przynajmniej zadbano o pamięć o nich.
W ten sposób historia zatoczyła koło, co było tematem niniejszej opowieści.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki