Logo Przewdonik Katolicki

Przerwany głos proroka

Jacek Borkowicz
Chiapas jest najbiedniejszym stanem Meksyku. Na budynku w miejscowości Oventic mural przedstawiający Emiliano Zapatę, chłopskiego przywódcę meksykańskiej | fot. Dekaro/Getty Images

Meksyk od dawna nie może sobie poradzić ze zorganizowaną przestępczością. Ostatnią ofiarą gangsterów jest ks. Marcelo Perez, który nie bał się wypominać występków trapiących jego miasteczko i całą prowincję Chiapas.

Podjechali motocyklem pod drzwi, gdy wychodził po Mszy z kościoła. Proboszcz zginął na miejscu od serii wypuszczonej z pistoletu maszynowego. Dwóch morderców, wśród których rozpoznano miejscowego dilera narkotyków, niezatrzymanych, odjechało w nieznane. Historia jakich wiele w Ameryce Łacińskiej, a szczególnie w meksykańskim stanie Chiapas. Można by powiedzieć: powtarzanych cyklicznie, aż do znudzenia, przez media. Ale dla nas, katolików, ksiądz Marcelo Perez nie jest tylko składowym elementem tragicznej statystyki. My wierzymy, że tego dnia, w niedzielę 20 października, narodził się on dla nieba jako męczennik.

Sumienie miasteczka
Te strzały przerwały głos proroka – głosi oświadczenie konferencji biskupów Meksyku, opublikowane po zabiciu kapłana. Trudno powiedzieć, czy parafianie miasteczka San Andres Larrainzar, prości ludzie, podzielają tę patetyczną opinię, wszelako we wtorek pożegnali księdza po swojemu. Kondukt bardziej od pogrzebu przypominał wiec polityczny. Ludzie krzyczeli „Viva!” i wznosili do góry pięści. To taka miejscowa tradycja.
Ksiądz znany był w okolicy od dawna jako wyraziciel sumienia wspólnoty. W kazaniach twardo wypominał występki trapiące miasteczko, jak również całą prowincję Chiapas. Porwania, „znikanie” ludzi, którzy czymś narazili się narkotykowej mafii – to codzienność tego kraju. Meksyk od dawna nie może sobie poradzić ze zorganizowaną przestępczością, nie pomagają tu nawet wojskowe obławy całych powiatów. W Chiapas, stanie położonym na meksykańskim południu, przebiega to jeszcze dramatyczniej, gdyż toczy się tu wojna o wpływy wielkich gangów.
Kartel z Sinaloa, owiany złą sławą jako jeden z najstarszych w Meksyku, walczy tu z kartelem Nowa Generacja, którego siedzibą jest środkowomeksykański stan Jalisco (czytaj: „Halisko”). Stan ten odgradza Chiapas od stanu Sinaloa, więc bossowie Nowej Generacji nie życzą sobie, aby w ich interesy wtrącały się jakieś przybłędy z północy. Dodatkowo z gangsterami bez pardonu wojują tzw. vigilantes – „strażnicy”, czyli prywatne grupy paramilitarne, które walcząc z okrutną narkotykową mafią, same dopuszczają się nie mniejszych okrucieństw.
Ksiądz Perez piętnował występek, ale nie potępiał ludzi. W ostatnim czasie zaangażował się nawet w zawieszenie broni między vigilantes a kartelem. Czy to było przyczyną jego śmierci, czy raczej jakieś prywatne porachunki? Nie wiadomo, jak na razie udało się schwytać jednego z podejrzanych.

Podwójnie uciskani
Chiapas jest najbiedniejszym stanem Meksyku i jednocześnie najbardziej kolorowym. Tu tutaj zachowały się, w stanie nienaruszonym, wspólnoty etniczne dawnej Ameryki. Żyją tu potomkowie starożytnych Majów, podzieleni na kilka języków. W San Andres Larrainzar, podobnie jak w sąsiednim, większym mieście San Cristobal de las Casas, mówi się językiem tzotzil. Bazar na miejscowym placu to feeria ludowych strojów. 98 proc. mieszkańców miasteczka stanowią czystej krwi Indianie. A handlarze przybyli z okolicznych górskich wiosek nawet nie znają hiszpańskiego, urzędowego języka Meksyku.
Nominalnie wszyscy są katolikami, ale tutejszy katolicyzm przesiąknięty jest zapachem pogańskich kultów rodzimych. W parafialnym kościele, oddalonego 10 km od Larrainzar miasteczka San Juan de Chamula, właściwie nie wiadomo, czy w ogóle jesteśmy w świątyni chrześcijańskiej. Wierni siedzą tu na podłodze, piją herbatę z narkotyzowanych liści koki i modlą się do figur, które tylko z zewnątrz przedstawiają świętych Kościoła.
W dzień Nowego Roku 1994 – tego samego dnia Meksyk, USA i Kanada podpisały porozumienie o wolnym handlu NAFTA – do San Cristobal weszły partyzanckie oddziały Armii Narodowego Wyzwolenia (EZLN), czyli tak zwani zapatyści. Emiliano Zapata był chłopskim przywódcą meksykańskiej rewolucji 1911–1917 i do dziś uznawany jest w tym kraju za narodowego bohatera. W Chiapas, gdzie chłopska bieda idzie w parze z bogactwem lokalnych latyfundystów, konflikt socjalny sprzągł się z etnicznym: uciskani wieśniacy to bez wyjątku Indianie, właśnie ci nieznający hiszpańskiego.
Władze centralne zmuszone były zawrzeć porozumienie z EZLN. To wtedy fotografie dowódcy tej formacji, legendarnego Subcomandante Marcosa, z twarzą ukrytą pod kominiarką, obiegły cały świat. Zanim przystąpił do partyzantki, wykładał filozofię na stołecznym uniwersytecie jako Sebastian Guillen Vicente. Jako dziecko swojego czasu był klasycznym lewicowcem i taki właśnie lewicowy sznyt miały działania jego podkomendnych. Z gmin, w których mieszkali Tzotzile, a także przedstawiciele innych rodzimych narodowości, razem z „obszarnikami” wypędzono też „klechów” – jako przedstawicieli znienawidzonego reżimu. W zarządzie zapatystów znalazła się połowa stanu i ta sytuacja, bez większych zmian, trwa do dzisiaj. Rząd prowincjonalny, jak również rząd w Meksyku, zmuszone są tolerować tę faktyczną, lokalną dwuwładzę.

Tykająca bomba zegarowa
Wraz ze zmianą pokolenia zmieniły się czasy. Lewicowe hasła zdewaluowała rzeczywistość, a rozczarowany nią Subcomandante zaszył się w swojej górskiej kryjówce, gdzie siedzi do dzisiaj. Do indiańskich miasteczek Chiapas wrócili latyfundyści, wrócili też księża, ale inni niż wcześniej. Bo trzeba było mieć naprawdę silną motywację, aby tu przyjechać.
Marcelo Perez nie musiał znikąd przyjeżdżać – był tutejszym, Tzotilem, znał go każdy w miasteczku. Ten fakt dodawał mu skrzydeł, ale też przysparzał cierpienia. Bo ustrój społeczny, podobnie jak natura, nie znosi próżni. Idealistycznie, w myśl filozofii stołecznego profesora, pojęte wspólnoty lokalne nie były w stanie same, bez pomocy państwa, obronić się przed rosnącym bandytyzmem. Dziś życie codzienne małego miasteczka stanu Chiapas liczy się według kolejnych porachunków miejscowych gangów. Zwyczajni ludzie nie wychodzą wtedy z domów, siedząc tam po kilka dni, dopóki się nie uspokoi. Do wszystkiego można się przyzwyczaić.
Jak długo to będzie trwało? Ksiądz Perez w jednym ze swoich ostatnich wywiadów nazwał Chiapas „tykającą bombą zegarową”. Gdzieś tam, wewnątrz tego mechanizmu, obliczony jest, nieznany nam, czas wybuchu.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki