Logo Przewdonik Katolicki

Miłość ze względu na brak

Tomasz Grabowski OP
Kobiety w kolejce po żywność w Misji Matki Teresy w Kalkucie, 5 grudnia 1980 r. | fot. Tim Graham/Getty Images

Dopóki miłosierdzie jest pojęciem abstrakcyjnym, dopóty wydaje się terminem jasnym i niewymagającym definicji. Kiedy jednak próbujemy odnieść je do sytuacji konkretnej, lecz bolesnej, wówczas natrafiamy na trudności.

Weźmy przykład aktualny: czy należy okazać miłosierdzie Władimirowi Władimirowiczowi Putinowi? Jeżeli tak postawione pytanie wydaje się niedorzeczne, retoryczne lub chociażby nieeleganckie, prawdopodobnie źle rozumiemy miłosierdzie.

Sprawiedliwość kontra miłosierdzie
Żeby dojść do właściwego rozumienia miłosierdzia, należy najpierw upewnić się, czy nie przeciwstawiamy go sprawiedliwości. Często bowiem bezwiednie funkcjonujemy w opozycji miłosierdzie–sprawiedliwość, a przecież te dwa słowa nie są swoimi przeciwieństwami. Na przeciwległym biegunie miłosierdzia leży obojętność, a odwrotnością sprawiedliwości jest niesprawiedliwość. W Bogu nie ma sprzeczności pomiędzy miłością okazywaną ze względu na brak, a więc miłosierdziem, a oddaniem każdemu tego, co się jemu należy, a zatem sprawiedliwością. Bóg potrafi być jednocześnie sprawiedliwy i miłosierny. Można powiedzieć, że jest sprawiedliwy miłosiernie i miłosierny sprawiedliwie. Źródeł trudności w przyjęciu takiego obrazu Boga, a jest on istotnie i biblijny, i zgodny z tradycją Kościoła, można dopatrywać się w wielu miejscach. Domyślam się jednak, że najważniejszymi są dwa.
 
Bóg jest sędzią
Pierwsze to wielokrotna i niestety odpowiednio do częstokrotności płytko formułowana krytyka jednej z tradycyjnych „prawd wiary”. „Bóg jest sędzią sprawiedliwym, który za dobro wynagradza, a za zło karze” odsądzono od czci i wiary, ponieważ próbowano usunąć lub skorygować obraz Boga jako sędziego. Nie ulega jednak wątpliwości, że Bóg jest sędzią. Biblia, a w jej ślad Kościół, nie mają co do tego wątpliwości. Zwróćmy uwagę chociażby na rozważaną nieco ponad tydzień temu mękę naszego Zbawiciela. Chrystus siedząc na lithóstrōtos, odziany w płaszcz purpurowy i koronę cierniową, przeprowadzał sąd nad światem. Sama Jego obecność doprowadziła ludzi do ściągnięcia na siebie wyroku. Oto sędzia, który nie wypowiadając ani słowa, sprawia, że postronni albo Go przyjmują, zatem „powstaną ku życiu wiecznemu”, albo odrzucają, a więc „powstaną na potępienie”, (gr. kriseōs jest wieloznaczne, równie dobrze można przytaczane zdanie przetłumaczyć jako „powstaną na sąd/wyrok”, por. J 5, 24). Czy faktycznie chcielibyśmy Boga, który nie jest sędzią? Boga, który puści w niepamięć doznane przez nas i innych krzywdy? Boga, który ostatecznie zignoruje wszelkie zło i związane z nim cierpienie? Nie sądzę. Skoro zaś Bóg jest sędzią, z pewnością byłoby lepiej, aby Jego wyroki były sprawiedliwe, a nie niesprawiedliwe. Problem polega na tym, że sprawiedliwość kojarzy się z bezwzględną odpłatą, a niekiedy nawet z okrucieństwem w bezdusznym wymierzeniu kary. W Bogu nie ma takiej sprawiedliwości, ponieważ nie jest okrutnikiem. Jego kara zawsze jest odpowiednia dla grzesznika. W jaki sposób odpowiednia? O tym za chwilę.

Pułapka pobłażliwości
Najpierw przyjrzyjmy się drugiemu ze źródeł trudności w przyjęciu prawdy o jednocześnie sprawiedliwym i miłosiernym Bogu. Zdaje się nim pewien rodzaj powszechnie zalewającego nas kaznodziejstwa. Ten mianowicie, w którym opowiada się o miłosierdziu jako o pobłażliwości. Tak jakby w istocie rzeczy chodziło o bagatelizowanie doznanego, a jeszcze częściej, popełnionego zła. Oto odchodzę od kratek konfesjonału i mogę zapomnieć o wszystkim, co było. Nic się nie stało. Już dłużej się tym nie zajmuję, stare się nie liczy. Bóg mi przebaczył, a zatem nie pamięta. W takiej postawie jest tyleż prawdy co bezmyślności. Prawdą jest to, że Bóg wybaczył, a więc darował mi zaciągnięty dług i nie będzie dłużej domagał się jego spłaty. Ceną wybaczenia jest jednak śmierć Jego Syna. Nie chodzi też o to, by żyć z lekkim sercem, zapominając o przeszłości. Należy pamiętać, że jest się dłużnikiem, któremu darowano dług tak wielki, że nawet nie byliśmy w stanie oszacować jego wartości. Za co ktoś ośmieliłby się zapłacić życiem Syna Bożego, który stał się człowiekiem? Czy moje zbawienie jest aż tak cenne? Zatem czy wobec tego faktu naprawdę wystarczy – metaforycznie mówiąc – „strzepnąć kurz z kolan”? Nie chodzi oczywiście o to, by żyć tak, jakby Boże przebaczenie nie zostało udzielone. Przeciwnie, należy je cenić zgodnie z jego prawdziwą wartością. Bogu zależy na naszym zbawieniu tak bardzo, że na drugiej szali składa życie swojego Syna. Zatem przyjęcie przebaczenia łączy się z uznaniem Chrystusa jako swojego Pana i Zbawiciela. Wyraża się w okazywaniu Mu wdzięcznego posłuszeństwa.
 
Miłość ze względu na brak
Jak współdziała miłosierdzie ze sprawiedliwością? Miłosierdzie jest okazaniem miłości ze względu na brak, którego doświadcza dana osoba. Różnorakie braki dotykają ludzi. Niektórzy będą uwikłani w biedę, inni w chorobę lub w cierpienie spowodowane stratą albo doznaną krzywdą, w końcu są i tacy, których zżera ich własne zło. W zasadzie każdy, kto dopuszcza się jakiegokolwiek grzechu, staje się jego pierwszą ofiarą. Traci niewinność, zdolność do pełni życia w miłości, prawdzie i pięknu. Staje się oszpecony, niezdolny do promieniowania wewnętrzną jasnością, którą na obrazach świętych symbolizuje aureola. Poruszając się po granicy dobra i zła, dokonując niejednoznacznych wyborów, lawirując pomiędzy wadą a cnotą, nie zdajemy sobie sprawy z tego, co już mimochodem utraciliśmy. Przyzwyczajamy się do braku wewnętrznej niewinności. Dopiero kiedy zło jest rzeczywiście ohydne, dostrzegamy jego nieprzystawalność do tego, co prawdziwie ludzkie. Sumienie daje znać, że oto zło jest realnie demoniczne, nastawione na zniszczenie tego, czym jest człowiek. Nie trzeba być szczególnie subtelnym, by opisy barbarzyńskich zbrodni budziły niesmak. Ale dostrzeżenie zła w kłamstewkach wymaga wyrafinowania, pierwotnej niewinności właśnie. Niekiedy można ją dostrzec u dziecka, które jednocześnie rumieni się i uśmiecha, gdy opowiada zmyśloną historię. Boże działanie ma na celu przywracanie w nas utraconej niewinności. Dlatego posługuje się jednocześnie miłosierdziem i sprawiedliwością. W jaki sposób?

Współczucie zamiast litości
Słusznie w naszych głowach miłosierdzie łączy się nieodzownie ze współczuciem. Żeby kochać, czyli chcieć i działać na rzecz dobra drugiej osoby, trzeba z nią współodczuwać. Gdy uczynki miłosierdzia pozbawione są współczucia, nie różnią się wiele od okazywania litości. Jałmużna dana żebrakowi „na odczepnego” jest tego dobrym przykładem. Więcej w niej politowania i zabiegania o własny komfort niż realnego caritas. Podobnie pozbawionym współczucia jest ignorowanie zła, w które ktoś się wikła. Zgoda na deprawowanie dzieci i dorosłych przez pornografię, obojętność wobec popadającego w alkoholizm czy przymykanie oka na wspólne nocowanie syna i jego dziewczyny pod moim dachem… Przykładów obojętności na zło nie trzeba mnożyć w nieskończoność. Znamy je aż nazbyt dobrze. O ile jednak w przypadku okazywania litości droga do wprowadzenia zmiany jest dość oczywista – wystarczy potraktować kogoś tak, jak chciałoby się być potraktowanym w danej sytuacji. Właśnie na wzbudzeniu współczucia polega konieczna zmiana. O tyle w sytuacji obojętności na zło sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Wchodzimy bowiem w krąg oddziaływania sprawiedliwości. Trzeba się przeciwstawić złu, domagać się zmiany, a niekiedy wyciągnąć konsekwencje, zabronić, a nawet ukarać. Dlaczego aż ukarać? Ponieważ człowiek dopiero stając wobec konsekwencji swoich działań, może się opamiętać. Nie chodzi jednak o karę, która jest bezduszną odpłatą. Wówczas wiele nie różni się od okrutnej zemsty. Tu również trzeba wzbudzić współczucie. Jest to warunek konieczny, aby nie osunąć się w przesadny gniew, okrucieństwo czy zemstę.
Jedynie Bóg zna różnicę pomiędzy kondycją grzesznika i świętego. Dlatego też jest w stanie okazać realne współczucie temu, kto dopuszcza się zła, i temu, kto trwa w braku spowodowanym przez zło. Jedynie On prawdziwie współczuje, naprawdę wie, co traci skrzywdzony i winowajca. Dlatego okazuje miłosierdzie jednemu i drugiemu. Skrzywdzonemu przez przywrócenie tego, co zostało mu odebrane, a drugiemu przez wstrząs skonfrontowania ze złem, które spowodował. W obu wypadkach działanie Boga jest sprawiedliwe, a zarazem wypływa ze współczucia, zatem jest miłosierne.
Dopiero z tak naszkicowaną mapą pojęć możemy wrócić do przywołanego na początku zbrodniarza. Czy godzien jest miłosierdzia? Tak, o ile nie mylimy go z pobłażliwością. W jaki sposób mu je okazać? Przez wymierzenie sprawiedliwości, o ile nie mylimy go z zemstą. Oba pytania zakładają jednak, że chcemy dla niego zbawienia, że będziemy działać na jego rzecz. Obawiam się jednak, że właśnie tego nie potrafimy.

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki