Logo Przewdonik Katolicki

Spokój

Natalia Budzyńska
fot. Unsplash

Biegam z wywieszonym językiem niezależnie od tego, czy jest przed świętami, czy po, a przecież skupiam się na rzeczach najważniejszych. A przynajmniej tak mi się wydaje.

Zawsze byłam zorganizowana, chaos nie był moim środowiskiem naturalnym, a teraz kręci mi się w głowie od spraw, które właśnie mam załatwić w tej chwili. Zupełnie nie potrafię zdiagnozować mojej sytuacji. Wszystkiego jest za dużo: książek do przeczytania, filmów do obejrzenia, zakupów do zrobienia, ludzi do otoczenia opieką, pracy do wykonania, książek do napisania, zobowiązań i obietnic do zrealizowania. Kiedy zaczyna mnie ogarniać panika, że nie zdążę, że zawiodę, i ogólnie nie dam rady, przypominam sobie niedawną wizytę w szpitalu psychiatrycznym. Bo tam doznałam wyciszenia, tam wszystkie puzzle mojego zabiegania same z siebie ułożyły się w odpowiednich ustawieniach, i tam właśnie, na oddziale dziecięcym poczułam, że ta chwila, ta konkretna chwila mojej zawodowej, a może wręcz życiowej działalności ma sens. I uspokoiłam się.
Zostałam zaproszona przez polonistki ze szkoły przyszpitalnej. Jako autorka książek miałam opowiedzieć młodzieży o swojej pracy, o pisaniu. I też o tym, jak wygląda proces powstawania książek, więc o pracy redaktorów, korektorów i działu promocji – oczywiście z mojego punktu widzenia.
Łóżka stoją na korytarzach – taka jest rzeczywistość oddziałów psychiatrycznych dla dzieci. Niby to wiedziałam, o sytuacji polskiej psychiatrii dziecięcej dużo czytałam, a jednak co innego czytać, a co innego zobaczyć na własne oczy. Dziecko czy nastolatek w kryzysie psychicznym nie ma w szpitalu własnego kąta, jego łóżko – jego niecałe dwa metry kwadratowe – często stoi na widoku publicznym. Patrzyłam na nich jak na siebie; tak, widziałam siebie. Zagubioną, wystraszoną, zbuntowaną, przekonaną o tym, że nikt mnie nie rozumie, że jestem sama i że już nie chcę musieć sobie radzić i udawać, że jestem miła. Siedzieli naprzeciwko mnie, na krzesłach i na podłodze, otumanieni lekami, ale zainteresowani. Chciałam ich przekonać do czytania, ale przede wszystkim do pisania. Mam nadzieję, że chociaż jedno z nich zacznie pisać, znajdzie w tym lekarstwo na swoje myśli, swoje smutki, zagubienie i chaos. I samotność. Że uda im się zbudować własny świat i go nazwać. Bo jestem przekonana, że to pomaga, mnie pomogło, do dziś działa. Nie jest najważniejsze być wydawanym i czytanym, wystarczy sam akt pisania, pisanie jest uzdrawiające. Ta godzina spędzona z młodzieżą była najbardziej sensownie wykorzystanym przeze mnie czasem w ostatnich miesiącach. Tam, na oddziale psychiatrycznym dla dzieci, odzyskałam spokój.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki