To już ponad dwadzieścia lat. Tyle minęło od publikacji przez amerykański dziennik „The Boston Globe” pierwszego z sześciuset artykułów poświęconych temu tematowi. Ukazał się w styczniu 2002 r. Jego tytuł brzmiał: Kościół latami dopuszczał nadużycia ze strony księdza. Opublikowane w 2017 r. przez amerykańską agencję Associated Press stwierdzenie „Skandal w Bostonie rozpoczął trwający do dziś «bolesny czas» rozliczeń Kościoła katolickiego z przestępstw pedofilii” w 2023 r. wciąż jest aktualne.
Ponad dwie dekady
Jak to możliwe, że przez tak długi czas temat nadużyć seksualnych w Kościele budzi ogromne emocje, a chętnych do rozliczania właśnie tej instytucji i tej wspólnoty mimo upływu lat nie brakuje? Wiadomo, że do poważnych nadużyć seksualnych dochodziło i dochodzi w wielu środowiskach i grupach społecznych. Od czasu do czasu media nagłaśniają takie przypadki, po czym temat odchodzi w zapomnienie. Dlaczego więc tylko Kościół katolicki jest pod tym względem stale na cenzurowanym? Co sprawia, że przez ponad dwie dekady temat wraca w różnych miejscach na świecie, okazując się w praktyce kwestią o zasięgu ogólnoświatowym?
Szukając odpowiedzi na takie pytania, zwłaszcza w świetle skali zjawiska i jego długotrwałości, niektórzy sugerują, że mamy do czynienia ze starannie przygotowaną i precyzyjnie przeprowadzaną operacją, której istotą jest nie tylko walka z Kościołem katolickim, ale wręcz zniszczenie go. Środkiem do celu, według wspomnianych przypuszczeń, miałoby być skuteczne uderzenie w autorytet Kościoła, rozumianego przede wszystkim jako instytucja.
Brak dowodów
Teoria o ponadnarodowym i ponadpaństwowym spisku, mającym doprowadzić Kościół katolicki do upadku, skłania do pytań o sprawy tak podstawowe, jak to, czy dziennikarzy śledczych Spotlight, działającej w ramach redakcji „The Boston Globe”, ktoś możny i wysoko postawiony z zewnątrz zainspirował do długofalowego podjęcia tematu, który wcześniej pojawiał się w mediach efemerycznie, a w szeroko rozumianej opinii publicznej praktycznie nie istniał. Brak dowodów, że jakieś tajemnicze siły prowadziły ich za rękę. Czy cokolwiek wskazywało wtedy, że temat okaże się nośny przez tyle lat i że będą go podejmowały kolejne redakcje, mocno wpływając na wizerunek katolicyzmu? Nic o tym nie wiadomo.
Trzeba też postawić inne, równie podstawowe pytanie, związane ze sposobem, w jaki w coraz większym stopniu funkcjonują media. Żyjemy w czasach narastającej presji, wręcz terroru oglądalności, słuchalności, klikalności. Aby temat na dłużej zaistniał w prasie, telewizji i w internecie, musi budzić nie tylko bardzo duże zainteresowanie, ale również rozbudzać emocje wykraczające poza chwilowe oburzenie czy krótkotrwały szok. Minione ponad dwie dekady XXI stulecia pokazały, że kolejne publikacje dotyczące pedofilskich zachowań księży, a także innych nadużyć seksualnych we wspólnocie katolików (popełniane również przez świeckich liderów), niezmiennie cieszą się ogromnym zainteresowaniem odbiorców i wywołują reakcje niewspółmierne do ujawnianych od czasu do czasu podobnych zdarzeń, mających miejsce w innych środowiskach, instytucjach czy grupach społecznych (np. wśród nauczycieli, artystów, celebrytów czy polityków).
Jest zapotrzebowanie
Oczywiście media mają swoje sposoby, żeby konkretne tematy „podkręcić” i sprawić, by bardziej, jak to się czasami w branży mówi, „żarły”, jednak tego rodzaju manipulacje nie działają w nieskończoność. Zarówno sztuczne wywoływanie zainteresowania, jak i podsycanie już istniejącego, mają granice. Aby skutkowały, niezbędne jest wciąż istniejące u wystarczająco licznego grona odbiorców zapotrzebowanie na takie a nie inne treści. Pojawiające się wciąż (nie tylko w mediach w Polsce) nowe materiały dotyczące różnych aspektów nadużyć seksualnych dokonujących się w Kościele katolickim dowodzą, że takie zapotrzebowanie istnieje. Gdyby go nie było, wydawcy i redaktorzy naczelni nie marnowaliby środków i czasu swoich pracowników na mnożenie publikacji. Kazaliby im zająć się innymi sprawami.
Skąd takie długotrwałe zainteresowanie milionów odbiorców drastycznymi, bolesnymi i tragicznymi wydarzeniami z życia Kościoła katolickiego, skoro podobne fakty, mające miejsce gdzie indziej i dotyczące innych środowisk, go nie wywołują? Jednym z możliwych wyjaśnień jest swoista podwójność narracji na ten temat, widoczna już w pierwszej publikacji „The Boston Globe”. Istnienie dwóch wątków pokazuje nawet tytuł pierwszego artykułu, opublikowanego w styczniu 2002 r. Sformułowanie „Kościół latami dopuszczał nadużycia ze strony księdza” przekazuje komunikat nie tylko o tym, że do nadużyć duchownego dochodziło, ale również wskazuje na drugi wątek – niewłaściwej reakcji Kościoła (przede wszystkim, jako instytucji, ale również wspólnoty połączonej wiarą).
Pytanie w tle
Dziennikarze bostońskiej gazety od razu zorientowali się, że to właśnie ten drugi wątek jest dla sprawy istotniejszy. I wiele wskazuje na to, że właśnie on jest jedną z przyczyn trwającego już dwadzieścia jeden lat powracania tematu nadużyć na medialne czołówki oraz jego ciągłej obecności w społecznej świadomości w tak licznych krajach na świecie.
Przez minione ponad dwie dekady Kościół katolicki w kwestii nadużyć seksualnych w swoim obrębie wykonał ogromną pracę. W niektórych krajach przeprowadził bardzo dogłębne rozliczenia z przeszłością. Przede wszystkim stworzył, nieobecne wciąż w wielu innych środowiskach, mechanizmy prewencji. W odniesieniu do Polski na poważne braki w tej sferze w licznych instytucjach zwracał uwagę m.in. Tomasz Krzyżak w tekście opublikowanym na łamach „Rzeczpospolitej” w lipcu 2022 r. „Nie chodzi przy tym o to, że skoro Kościół zabrał się poważnie do roboty, to duchownym należy coś odpuszczać. Nie. Chodzi o to, by zadbać, a wręcz wymusić stworzenie mechanizmów ochrony dzieci także w innych środowiskach” – wyjaśniał w artykule zatytułowanym Usłyszeć głos krzywdzonych dzieci.
Wciąż jednak w tle nadal dużego zainteresowania tą tematyką stoi pytanie, które rzadko jest wyrażane głośno, a jeszcze rzadziej pojawia się próba sformułowania na nie odpowiedzi. To pytanie dotyczy rozpoznania zła, pociągającego za sobą adekwatną do jego dotkliwości reakcję. To ono stoi za mniej lub bardziej spektakularnymi dochodzeniami, co kto i na jakim szczeblu hierarchii kościelnej wiedział. Choć dociekający, co np. wiedział św. Jan Paweł II, niekoniecznie zdają sobie z tego sprawę.
W tamtych czasach
W rozmowie z argentyńskim dziennikiem „La Nacion”, opublikowanej 10 marca br., papież Franciszek przekonywał, że „na wszystko należy patrzeć z perspektywy czasów, w jakich to się działo”, dodając, że anachronizmy zawsze są szkodliwe. Złożył też szokujące dla niektórych wyznanie: „W tamtych czasach wszystko tuszowano. Nawet skandal w Bostonie, wszystko tuszowano. Kiedy skandal bostoński ujrzał światło dzienne, Kościół zaczął z bliska przyglądać się problemowi. Rozwiązaniem było przenieść księdza w inne miejsce lub, co najwyżej, wydalić go ze stanu kapłańskiego, jeśli nie było innego rozwiązania, ale tak, by uniknąć skandalu”.
Apele w podobnym tonie, wskazujące na zupełnie inne niż dzisiaj powszechne spojrzenie na kwestię nadużyć seksualnych (nie tylko w stosunku do dzieci), a zwłaszcza na cierpienie osób w ten sposób krzywdzonych, wygłaszane były w imieniu Kościoła w ostatnich latach wielokrotnie. Problem w tym, że w swej istocie mogą się one okazać przejawem zjawiska, przed którym Franciszek raz po raz przestrzega, tak bardzo przez niego piętnowanej „światowości”.
Być może problem z długotrwałym zainteresowaniem tematem nadużyć, a zwłaszcza reakcji na nie, leży właśnie w tym. Może to efekt świadomości (nie tylko wśród katolików, ale również niektórych spoza ich grona), iż punktem odniesienia w ocenie moralnej jakiegoś czynu nie jest w Kościele katolickim prawo stanowione przez ludzi ani stan świadomości społecznej w jakiejś dziedzinie. Punktem odniesienia jest Ewangelia.
Kozioł ofiarny
To na jej podstawie powinno nastąpić rozpoznanie zła we wspólnocie i w instytucji oraz reakcja na nie. Nie da się w świetle nauczania Jezusa usprawiedliwić nadużyć seksualnych wobec dzieci ani kogokolwiek innego. Nie da się w zgodzie z nią lekceważyć ofiar, chronić sprawców i tuszować krzywd dla uniknięcia skandalu. Wielu ludzi, nawet jeżeli nie potrafią tego zwerbalizować, intuicyjnie właśnie tego odniesienia oczekuje od Kościoła katolickiego. Wraz z jego nieuniknionymi konsekwencjami.
Marcin Kędzierski, znany publicysta i były prezes Klubu Jagiellońskiego, w Wielką Środę na portalu społecznościowym zauważył, że Kościół w przestrzeni publicznej kojarzy się dziś wielu z pedofilią i szerzej, z przemocą seksualną. „Czy to oznacza, że działy się one wyłącznie w Kościele? Oczywiście, że nie. Były powszechne w rodzinach, szkołach, sierocińcach, więzieniach, koszarach, etc.” – wyjaśnił od razu. Zwrócił też uwagę, że z tego powodu katolicy irytują się, iż z Kościoła robi się dziś kozła ofiarnego. Przyznał, że w jakimś sensie mają rację, ale prawdziwość tego stwierdzenia leży na znacznie głębszym poziomie. „Jezus zgodnie z tezą Girarda stał się kozłem ofiarnym, żeby wziąć na siebie grzechy innych”.
Zdaniem Kędzierskiego w tym kontekście Kościół, choć oczywiście nie odpowiada bezpośrednio za krzywdę wielu ofiar, może dziś stać się miejscem, w którym te ofiary znajdą pomoc. „Tak, jako Kościół chcemy być odpowiedzialni za wszystkie ofiary. Bo do tego nas zaprasza Jezus z wysokości Krzyża”. Sugestia publicysty może się wydawać bardzo daleko idąca, jednak warto się nad jej treścią zastanowić. Być może taki lub podobny krok będzie jasnym sygnałem, że Kościół patrzy dziś na dramat nadużyć właśnie z punktu widzenia Ewangelii i chce reagować na zło zgodnie z nauczeniem i przykładem Jezusa, Bożego Syna, a nie tego świata.