Logo Przewdonik Katolicki

Konwój wolności

Jacek Borkowicz
Konwój wolności na ulicach Ottawy w sobotę 29 stycznia. To największy tego rodzaju protest w historii świata, fot. Dave Chan/AFP/ East News

Wielka akcja protestu w Kanadzie trwa, przemilczana lub marginalizowana przez światowe media. „Konwój wolności” informuje nas o stanie obywatelskich swobód, w jakim dzisiaj wszyscy się znajdujemy.

W sobotę 29 stycznia tysiące ciężarówek sparaliżowało centrum Ottawy, a plac przed budynkiem parlamentu wypełnił tłum entuzjastów tego protestu. W dość silnym, subarktycznym mrozie ludzie zagrzewają się okrzykami i tańcem, pod akompaniament przeciągłych klaksonów, dobywających się z tirów, stojących w trzech rzędach na środku głównej ulicy miasta. Na transparentach dominuje słowo „wolność”. Mieszkańcy stolicy Kanady wyrażają w ten sposób swoją solidarność z „Konwojem Wolności”, który tydzień wcześniej ruszył na wschód z przeciwległego krańca północnoamerykańskiego kontynentu.

Jak w filmie Peckinpaha
Wszystko zaczęło się 15 stycznia, kiedy to kanadyjski rząd wprowadził obowiązek szczepienia przeciw Covid-19 dla kierowców ciężarówek. Ci, którzy wracają do Kanady z kursów międzynarodowych (w większości z USA), muszą się odtąd legitymować na granicy „paszportem” potwierdzającym szczepienie. Jeśli go przy sobie nie mają, zostają zatrzymani na 14-dniowej kwarantannie. Nie trzeba dodawać, że taki postój oznacza perspektywę ekonomicznej ruiny zarówno firm spedycyjnych, jak i samych kierowców. Dlatego nowe ograniczenie wywołało żywiołowy protest, i bynajmniej nie tylko tirowców niezaszczepionych. Także ich zaszczepieni koledzy uznali to za niedopuszczalne w demokratycznych standardach ograniczenie praw obywatelskich.
22 stycznia z miasteczka Prince Rupert nad Oceanem Spokojnym (stan Kolumbia Brytyjska) wyruszył konwój ciężarówek, na których zatknięto kanadyjskie flagi. Konwój ten, przemierzywszy w ciągu tygodnia kilka tysięcy mil transkanadyjskiej magistrali, obrósł po drodze w olbrzymią kolumnę większych i mniejszych samochodów kierujących się prosto na Ottawę. Każdy, kto zna legendarny już film Sama Peckinpaha Konwój, z Krisem Kristoffersonem w roli głównej, wie, jak to się odbywa.
Protest truck drivers, zanim jeszcze dotarł do celu, wywołał pozytywny rezonans wśród szerokich kręgów kanadyjskiego społeczeństwa. Po dwóch latach życia w pandemii większość Kanadyjczyków jest już zmęczona kolejnymi obostrzeniami, motywowanymi względami sanitarnymi, jak np. zakazem wchodzenia do sklepów i restauracji osobom bez „paszportów”, obowiązującym w szeregu stanów. Ludzi tych obsługuje się na zewnątrz (przypomnijmy: przy subarktycznym mrozie). Do ich niezadowolenia dochodzi ogólny brak zaufania do chaotycznych metod profilaktyki, których przymus rząd uzasadnia rzekomo niepodważalnymi wynikami naukowych badań. Dodajmy jeszcze nieznane Polakom fakty, jak godzina policyjna w centralnym stanie Quebec (od 22.00 do 5.00), a będziemy mieli ogólny obraz społecznej frustracji, jaka szerzy się w Kanadzie.

Marginalna mniejszość?
Drugiego dnia po przybyciu konwoju do stolicy opuścił ją, wraz z rodziną, premier Justin Trudeau. Sam tłumaczył ten krok koniecznością odbycia kwarantanny (po przyjęciu wcześniej trzech dawek szczepionki), jednak komunikat wydany przez jego biuro w oględny sposób wspomina o konieczności uchronienia głowy państwa przed fizycznym napadem. Wychodzi więc na to, że premier w obliczu masowego protestu po prostu uciekł z miasta.
I chyba wiedział, co robi, po tym, gdy rozgniewał wielu obywateli, nazywając „Konwój Wolności” – gdy ten był jeszcze w drodze – marginalną mniejszością, która nie reprezentuje modelu wspólnoty, jaki podziela większość Kanadyjczyków. Skądinąd tenże sam Trudeau na początku pandemii wychwalał tirowców pod niebiosa, mówiąc, że „dzień i noc starają się, żebyśmy my wszyscy mogli bezpieczne pracować w swoich domach”.
Czy to rzeczywiście marginalna mniejszość? Zwolennicy konwoju mówią o 50 tys. ciężarówek, ale liczby tej nie sposób sprawdzić, gdyż żadnych wiarygodnych danych nie podaje kanadyjska policja. Oficjalny komunikat mówi o 200 pojazdach blokujących skwer przed parlamentem drugiego dnia protestu, ale wystarczy spojrzeć na jakiekolwiek nagranie z drona, by stwierdzić, że jest to kreowanie wirtualnej rzeczywistości. Jedyna wiarygodna liczba to 800 ciężarówek, które 25 stycznia przejechały przez Winnipeg, stolicę stanu Manitoba leżącą w połowie drogi z Prince Rupert do Ottawy. Spróbujmy zatem oprzeć się na relacjach świadków, mówiących że wszystkie samochody, które dotarły w okolice stolicy, tworzą sznur liczący w sumie 70 kilometrów. Zważywszy, że w typowym konwoju na kilometr przypada 45 ciężarówek, doliczamy się ich ponad trzy tysiące. Jednak konwój zajmuje dwa albo trzy pasy jezdni, w dodatku większość pojazdów stanowią tam samochody osobowe, które, jak wiadomo, są krótsze od ciężarówek. Biorąc to wszystko pod uwagę, można powiedzieć, iż rząd wielkości dziesięciu tysięcy aktywnie protestujących nie jest szacunkiem wygórowanym. Doliczmy do tego dziesiątki tysięcy manifestantów pieszych. Ale to jeszcze nie wszystko, gdyż na granicy Stanów Zjednoczonych protestują kolejne setki kanadyjskich kierowców, których własne państwo nie puszcza z powrotem.
Tak czy inaczej, „Konwój Wolności” jest największym tego rodzaju protestem w historii świata. Dotychczasowy rekordzista, konwój przeprowadzony 2020 r. w Kairze, był kilkakrotnie mniejszy.

Nie ma obostrzeń bez społecznej kontroli
Co uderza w tym proteście, to albo jego przemilczanie, albo medialne manipulacje. I to nie tylko w Kanadzie, ale i na całym świecie, włącznie z Polską. Dotyczy to także, a może nawet przede wszystkim, mediów zwanych społecznościowymi, z Facebookiem na czele. Uczestników „Konwoju Wolności” opatruje się tam całym wachlarzem znanych nam do znudzenia epitetów: są nacjonalistami, białymi rasistami, skrajną prawicą, islamofobami, wyznawcami Q-Anon, propagatorami przemocy i terroryzmu. Oskarża się ich o bezczeszczenie pomników (na zasadzie „ktoś widział”) i malowanie swastyk na murach. Tymczasem komunikat policji, pełen tyleż ogólnikowych, co bełkotliwych ostrzeżeń przed rozpętaniem przemocy, stwierdza, że w ciągu czterech dni strajku nikt w mieście nie doznał nawet obrażeń, aresztowano zaś jedynie trzy osoby!
Co poważniejsze z kanadyjskich mediów koncentrują się na rzekomym sobkostwie kierowców ciężarówek, którzy dla własnych, partykularnych celów nie wahali się sparaliżować stolicy państwa i mówią teraz, że nie ustąpią, dopóki nie poda się do dymisji kanadyjski rząd. Jednak to też nie jest prawdą, zważywszy szeroką skalę poparcia „Konwoju Wolności”. 
W rzeczywistości nie chodzi to ani o problem „szczepić się czy nie”, ani o spór lewicy z prawicą. Ludzie instynktownie czują to samo, co ongiś czuli amerykańscy rewolucjoniści 1776 r., gdy wobec rządu w Londynie formułowali klasyczne już żądanie: „nie ma podatków bez prawa wyborczego”. Skończyło się to, jak wiemy z historii, walką wyzwoleńczą i ogłoszeniem niepodległości Stanów Zjednoczonych.
Podobnie dzisiaj powinniśmy głosić, w Kanadzie i w reszcie świata, prostą i uniwersalną zasadę – tyle sanitarnych obostrzeń, ile ich społecznej kontroli.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki