Zdarzenie sprzed jakiegoś czasu, ale wciąż jest tematem kąśliwych memów i komentarzy w necie. Kryzys organizacyjny w Instytucie Ordo Iuris, który doprowadził na chwilę do paraliżu organizacji, miał powody jak najbardziej prozaiczne. Pokłócili się (nawet podobno pobili) dwaj czołowi aktywiści, z których jeden odbił drugiemu żonę, też ważną postać w Ordo Iuris. Dopiero co cała trójka nie szczędziła Polakom moralnych nauk dotyczących etyki seksualnej.
Cios jest bolesny. Ordo Iuris, przedstawiające się jako największy konserwatywny think tank we wschodniej Europie, było tropione przez mainstreamowe media od dawna. Starano się dowieść nieprawidłowości w finansowaniu albo mafijnego wpływu na politykę. Ale niczego szczególnego nie znaleziono. Teraz zaś mamy, jako główny punkt w akcie oskarżenia, syndrom „grzesznego księdza”. Chyba nic od dawna nie zadaje większych strat moralnych samym instytucjom kościelnym. Tu, choć dotyczy to ludzi świeckich, jest i będzie podobnie.
Utrwala to stereotyp radykalnej prawicy, która kiedyś chciała liberalnym autorytetom liczyć (czytaj wypominać) nowe żony, a teraz sama ugrzęzła w podobnych oskarżeniach. Mam do samych oskarżeń stosunek, do pewnego stopnia, ambiwalentny. Uważam, że przysłowie „Hipokryzja to hołd składany cnocie” nie zawsze jest bezsensowne. Mogę sobie wyobrazić kogoś, komu nie udało się małżeństwo, ale kto jest wciąż wiarygodnym bojownikiem przeciw aborcji na życzenie czy propagowaniu ideologii LGBT. Czyli w obronie elementarnego ładu społecznego, za którym mogą się opowiadać także ludzie ułomni.
No tak, ale jeśli ktoś domaga się przynajmniej ograniczenia rozwodów, a potem niszczy własne małżeństwo? Rzecz w tym zresztą, że we współczesnym świecie, gdzie życie każdego jest na widoku społecznościowych mediów i Bóg wie kogo jeszcze, trudno mówić nawet o pożytkach z hipokryzji. Trudno zachować pozycję bezdyskusyjnego ewangelizatora, mając notoryczny kłopot z własną wiernością. To oczywiste. Pewien naczelny konserwatywnej gazety porzucił żonę, ale jest świętszy od papieża, którego rozlicza za wierność nauczaniu Kościoła. To istotnie logiczny absurd.
I tyle można by powiedzieć o skandalu w Ordo Iuris. Gdyby nie uwaga dodatkowa. Pasja, z jaką media zajmują się tym tematem, nie jest efektem troski o prostolinijność i uczciwość życia publicznego. Maksymalizm Ordo Iuris był dla nich nie do zniesienia. Liberalni dziennikarze biorą teraz odwet. Pokazują, że skoro ten czy ów (ta czy owa) okazał się (okazała się) ułomny (ułomna), nie ma sensu bronić jakichkolwiek zasad. Dotyczy to nie tylko liberałów, ale i połowicznych konserwatystów, których własny konserwatyzm coraz bardziej uwiera. Można się więc uwiarygodnić, pomstując na „fundamentalistów”. Nie dość, że zbyt skrajni, to jeszcze obłudni!
Ja mam z Ordo Iuris na pieńku od początku. Można do woli się spierać, jak powinno wyglądać ustawodawstwo dotyczące aborcji. Ale zaczynanie od żądania karania za nią kobiety (a to robiło Ordo Iuris) wyglądało na celowy sabotaż. Mam też świadomość, że wdeptanie w ziemię prawego skrzydła moralnych rygorystów to tylko pierwszy krok do ogłoszenia zasady: „Można grzeszyć, piekła nie ma”. Z zasadą się nadal nie zgadzam i w tej kampanii tropienia, oburzania się, piętnowania nie zamierzam brać udziału. Nawet jeżeli mam świadomość, że stało się zło nieodwracalne. Że jakiejkolwiek konserwatywnej organizacji trudniej niż kiedykolwiek będzie dziś formułować jakiekolwiek poważne postulaty, bo każdy może wybuchnąć śmiechem.