Logo Przewdonik Katolicki

Autorytet po kryzysie

Monika Białkowska
fot. Malte Mueller/Getty images

Znaczenie autorytetu jest dziś wyraźnie przeceniane. Szukamy go tam, gdzie nie mamy odwagi sami wziąć odpowiedzialności za swoje wybory.

W dobie kryzysu autorytetów, o którym pisanie jest dziś banałem, powyższe stwierdzenie brzmi prowokacyjnie. Autorytet jest wszak potrzebny, trudno wyobrazić sobie bez niego istnienie Kościoła. Problem pojawia się, kiedy wobec autorytetu wysuwane są poważne (słuszne lub nie) zastrzeżenia natury moralnej. Mieliśmy z tym do czynienia w przypadku Jeana Vaniera, Jana Pawła II, zakonu dominikanów czy ostatnio papieża Benedykta XVI. Co wówczas dzieje się z ludźmi, dla których głos autorytetu był ważny? Wielu z nich „odchodzi zasmuconych”. Czują się oszukani. Tracą spod nóg grunt, na którym wiele lat budowali. Nie wiedzą, czy dalej mogą słuchać i czytać ważne wcześniej słowa. To może być skutek przeceniania roli autorytetów – aż po zgodę na to, by wyręczali lub zastępowali oni sumienie.

Autorytet, który zniknął
O tym, jak ważne są stawiane tu pytania, świadczy choćby badanie, które w 2009 r. przeprowadził OBOP. Dotyczyło ono wzorów i autorytetów Polaków, a ankietowani nie otrzymali żadnej listy – sami mieli wskazać, kogo uznają za swój autorytet. Nieco ponad połowa przyznawała wówczas, że wzorami są dla nich rodzice. W życiu publicznym autorytety dostrzegała zaledwie jedna trzecia badanych, ale wśród nich blisko sześćdziesiąt procent uznało, że autorytetem takim jest Jan Paweł II. Drugi i trzeci na tej liście był Lech Wałęsa i Józef Piłsudski, ale zdobyli oni zaledwie po pięć procent głosów. To jest wręcz przepaść, dobrze obrazująca to, jak ważną postacią był papież z Polski.

Był – czternaście lat temu
Był ważny jeszcze cztery lata temu, w 2018 r. w badaniach „Pamięć o Janie Pawle II ciągle żywa”. Wówczas aż 96 proc. badanych uznało, że pamięć o papieżu jest wśród Polaków bardzo żywa, a 62 proc. deklarowało, że zna treść jego nauczania i kieruje się w życiu jego wskazaniami. Analogicznych badań z roku 2021 nie ma. Jednak sondaże pokazujące, że biskupów za swój autorytet uznaje dziś około 2 proc. osób wierzących pozwalają przypuszczać, że po 2018 wydarzyło się coś bardzo niepokojącego. Skandale pedofilskie i poważne zastrzeżenia wysuwane wobec najważniejszych postaci Kościoła sprawiły, że tysiące tych, którzy wcześniej ufali ich autorytetowi, nagle straciło ważny punkt odniesienia. Wiara i moralność, budowane na autorytecie papieży i biskupów, po zachwianiu tych autorytetów stawiane są pod znakiem zapytania. To jest rzeczywistość, której nie można zignorować – bo ona między innymi sprawia, że kościoły w Polsce pustoszeją.
Co wobec tego powinniśmy zrobić? Można próbować odbudować autorytet tam, gdzie został on niesprawiedliwie nadszarpnięty. Tam, gdzie miała miejsce rzeczywista kompromitacja, zrobić się tego nie da. Ale czy można żyć bez autorytetów?

Autorytet jest dobry
Na początek zauważyć trzeba, że samo pojęcie autorytetu ma wiele definicji i jeszcze więcej różnego typu klasyfikacji. Siłą rzeczy posługiwać się więc tu będziemy pojęciem uproszczonym. Autorytet rozumieć będziemy jako zewnętrzny głos, który jest dla nas punktem odniesienia przy podejmowaniu decyzji. Jako taki autorytet jest w życiu niezbędny. W świecie, który jest coraz bardziej złożony, a wiedza o nim coraz bardziej specjalistyczna, żaden człowiek nie jest w stanie pojąć całości i sam zrozumieć niuansów. Jeśli sam człowiek nie ma dostępu do ogromnych obszarów wiedzy, a musi z niej korzystać, zmuszony jest oprzeć się na głosie tych, którzy dostęp do owej wiedzy mają. Musi zaufać ich autorytetowi i zdać się na jego kompetencje. Robimy to każdego dnia, nie do końca nawet zdając sobie z tego sprawę. Kiedy wsiadamy na pokład samolotu, decydujemy się wjechać na most, albo kiedy przyjmujemy jakikolwiek lek, powierzamy nasze życie w ręce tych, których uznajemy za autorytet, korzystamy w sposób zapośredniczony z ich wiedzy i doświadczenia. I to właśnie w tym podporządkowaniu, które zwykle kojarzy się nam negatywnie, tkwi roztropność. Roztropny człowiek rozumie, że nie zbuduje swojej wiedzy w obcej dziedzinie od zera, korzysta więc z kompetencji innych, oszczędzając przy tym czas i osiągając własne cele niejako „na plecach” autorytetu.

Autorytet można kwestionować
Oczywiście możemy autorytet kwestionować i odmawiać podporządkowania się jego wiedzy – jak to ma miejsce choćby w sporach wokół szczepionek. Jednak żeby być potraktowanymi poważnie, musimy w takiej dyskusji wykazać się porównywalną z autorytetem wiedzą i doświadczeniem, ewentualnie wykazać jego wyraźne braki w tej kwestii.
Nieufność wobec autorytetów sama w sobie nie jest zła. Pożyteczne dla człowieka odniesienie do autorytetów nigdy nie wyłącza krytycznego myślenia i pozwala stawiać pytania o ich kompetencje. Pytania te dotyczyć powinny nie tylko samego wykształcenia i doświadczenia, ale również ich adekwatności wobec głoszonych tez. To, co w teorii wydaje się  oczywiste, w praktyce dawno już uległo zatarciu i bez mrugnięcia okiem przyjmujemy jako eksperckie wypowiedzi piosenkarek o szczepionkach, aktorów o Kościele czy biskupów o państwowych aktach prawnych. Dlatego podstawowym pytaniem przed poddaniem się autorytetowi powinno być to, czy dana osoba ma kwalifikacje i kompetencje do wypowiadania się na ten temat – czy jej głos jest opartym na wiedzy głosem eksperckim, czy jedynie budowaną na przekonaniach opinią, która nie powinna mieć mocy autorytetu.

Autorytet Kościoła
Kościół bez autorytetu nie istnieje. Więcej nawet: część jego autorytetu tym się różni od wszystkich innych, że poddajemy mu swój rozum, rezygnując z nieufności i kontroli. Żeby to zrozumieć, odróżnić najpierw musimy autorytet Kościoła od autorytetu w Kościele – nie są one bowiem tożsame, a przyjęcie autorytetu Kościoła nie oznacza wcale przyjęcia nauczania wszystkich biskupów we wszystkich kwestiach, na temat których się wypowiadają.
Jeśli mówimy o przyjęciu autorytetu Kościoła, mówimy o przyjęciu jego depozytu wiary: treści przekazywanych niezmiennie od samego początku. Mówimy więc o przyjęciu Tradycji z wyznaniem wiary, dogmatami i liturgią. Uznanie: „jestem człowiekiem wierzącym”, jest równoznaczne z przyjęciem tego dziedzictwa za własne. Kościół jest tu autorytetem, bo on i tylko on przechowuje tę wiarę, wiedzę i doświadczenie niezmiennie od dwóch tysięcy lat, otrzymawszy ją z rąk samego Jezusa i apostołów. Kto nie uznaje autorytetu Kościoła w tym zakresie, nie może uważać się za chrześcijanina i katolika: wszak tytuły te odnoszą się do wspólnoty podzielającej tę samą wiarę. Jeśli chrześcijaninem nie nazywamy osoby oddającej cześć Allahowi czy praktykującej buddyzm, nie możemy nią nazwać również tego, kto nie uznaje, że Kościół przekazuje prawdę w swojej Tradycji i dogmatach wiary.

Autorytety w Kościele
Oprócz autorytetu Kościoła mamy również do czynienia z autorytetami w Kościele. Zwykle jest to nauczanie albo ludzie, którzy pociągają za sobą innych, inspirują swoją myślą albo przykładem pobożnego życia, będąc autorytetami moralnymi. Uznanie tych autorytetów nie jest jednak ani konieczne, ani niepodważalne, dopóki uznajemy i szanujemy autorytet samego Kościoła.
Autorytet moralny nie jest autorytetem władzy. Nie przymusza nikogo do postępowania w określony sposób. Jest pewnym punktem odniesienia, który pomaga podejmować osobiste decyzje. Już sam Jezus nigdy nikogo do niczego nie zmuszał, ale pokazywał drogę, resztę pozostawiając decyzji i sumieniu człowieka.
Niezależnie od tego, jak ważne i święte postaci spotykamy na swojej drodze i jak bardzo będą one dla nas inspirujące, dorosły człowiek sam bierze odpowiedzialność za swoje decyzje. Dojrzały człowiek nie może zrezygnować z autonomii moralnej i bezkrytycznie przyjąć cudzych poglądów czy wskazań za swoje. Nie może też podejmować działań bez refleksji, opierając się jedynie na wskazówkach swojego autorytetu. Może poddać je refleksji, zaakceptować i uznać, że chce kierować się takimi samymi: nie dlatego, że wygłosiła je konkretna osoba, ale dlatego, że świadomie i po namyśle uznaje je za słuszne. W ten sposób autorytet w Kościele to nie jest ktoś, komu jesteśmy posłuszni – ale ktoś, czyjego zdania chcemy wysłuchać w pierwszej kolejności. Jego życie czy tezy nie są wskazówkami Google Maps, sterującymi każdym następnym ruchem, a jedynie punktami orientacyjnymi na mapie podróży. Odwołujemy się do nich wówczas, kiedy pojawiają się wątpliwości i pytania – i kiedy wiemy, że akurat w tej kwestii będą one zdolne udzielić kompetentnej odpowiedzi.

Autorytet i władza
Autorytet Kościoła jest władzą wiary: nie można go przekroczyć, zakwestionować i pozostawać nadal we wspólnocie. Ale żaden człowiek w Kościele nie ma autorytetu władzy: niczego nie może nakazać ani do niczego zobowiązać jako on sam. Więcej: każdy w Kościele niezależnie od pełnionego urzędu, podlega władzy autorytetu Kościoła i musi być mu posłuszny.
Istniejąca w Kościele władza biskupa czy papieża jest częścią autorytetu Kościoła i obowiązuje w tym tylko, czego autorytet Kościoła dotyczy, czyli depozytu wiary. Dlatego kiedy papież wypowiada się ex kathedra w kwestiach wiary, uznajemy, że jest nieomylny. Jednak kiedy sam papież mówi niedzielne kazanie albo kiedy biskup udziela wywiadu czy nawet pisze list pasterski, przyjmujemy jego słowa na zasadzie szacunku, ale niekoniecznie posłuszeństwa: nie każda bowiem wypowiedź papieża czy biskupów musi być głosem autorytetu Kościoła. Jeśli nią nie jest, posłuszeństwo lub nie może tu być tylko naszym wyborem. Podobnie jak w innych przypadkach, zobowiązani jesteśmy w sumieniu poddać to nauczanie rozumnej refleksji i zdecydować, czy chcemy za tym wskazaniem iść – czy nie. Jeśli nie chcemy, nie wydarza się żaden dramat. Tak jak współpraca z autorytetem Kościoła jest obowiązkiem wiary, tak współpraca z autorytetem w Kościele jest dobrowolna, choć jeśli autorytet jest mądry i dobry, staje się inspirująca i mobilizująca.

Autorytet i prawda
Pisząc o autorytetach, o. Józef Maria Bocheński zauważał jeszcze jedną, ważną dla nas dziś w Kościele kwestię: autorytet nie tylko musi znać się na rzeczy, ale również dawać nam pewność, że nie kłamie. Być może tu jest właśnie clou problemu z autorytetami w Kościele. Skandale i próby ich tuszowania sprawiły, że wielu w świecie zbudowało prostą konstatację: „Kościół kłamie”. Nie oddzielając zaś w precyzyjny sposób autorytetu Kościoła (którego wprost kwestie skandali nie dotykają, nie zmieniają treści wiary) od autorytetów w Kościele, odrzucili całość. Ludzie zawiódłszy się w jednej kwestii, przestali wierzyć w to, że Kościół mówi prawdę w ogóle. Wpływ na taki efekt mogło mieć też nieuzasadnione rozszerzanie autorytetu: jeśli ktoś, nie mając kompetencji w temacie, wypowiada się, uzurpując sobie autorytet, przestaje być wiarygodny we wszystkich dziedzinach – łącznie z tą, w której te kompetencje ma.

Droga dojrzałości
Jak w takim razie ocalać autorytet Kościoła i nie poddać się, kiedy upadają autorytety w Kościele?
Pierwszą wskazówką może być polecenie Jezusa: „Czyńcie i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie”. Nie musi to być, jak się zwykło uważać, proste oskarżenie faryzeuszy. To dziś zachęta do tego, żeby starannie odróżniać treść Magisterium Kościoła od wszystkich ludzkich słabości i grzechów, żeby pośród zła starać się mimo wszystko ocalać prawdę z Objawienia.
Drugą wskazówką może być rozmowa bardziej o sprawach, ideach i prawdach, a mniej o ludziach. Kościół trwa od dwóch tysięcy lat. Zapomnianych w nim zostało miliony niegodnych biskupów, księży i świeckich. Przetrwała wiara. Dlatego jeśli podejmować mamy ważne rozmowy, trzeba prowadzić je również na temat tego, co jest trwałe i co z pewnością przetrwa wszystkich złych ludzi – żeby ocalić wiarę nie tylko dla siebie, ale i dla kolejnych pokoleń.
Po trzecie wreszcie, pogodzić się pewnie będzie trzeba z tym, że o autorytety w Kościele będzie nam coraz trudniej. Po doświadczeniach, których byliśmy świadkami, coraz trudniej przychodzić nam będzie (przynajmniej w najbliższym czasie) zaufanie i zdanie się na opinię lub przykład jednego człowieka. I być może to właśnie stanie się świetną szkołą formowania sumienia i samodzielności. Być może to właśnie nauczy nas uważnego słuchania wielu głosów, szukania dla nich racji i konfrontowania z prawdą, żeby na końcu samodzielnie podejmować odpowiedzialne i dobre decyzje. Być może właśnie obecny kryzys Kościoła będzie dla Boga drogą, żeby swoje dzieci doprowadzić wreszcie do prawdziwej dojrzałości wiary.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki