Przez wieki dziecko w kulturze traktowane było co najmniej drugorzędnie. Wprawdzie na przykład historia Jezusa zaczyna się od Jego narodzin, ale dzieciństwo jest skrupulatnie przed nami ukryte, poznajemy Go już jako dorosłego. Nawet Adam i Ewa stworzeni zostali od razu w wersji dorosłej. Etap dzieciństwa w kulturze traktowany był jako ten, który trzeba przejść, by stać się dorosłym. Z innej strony dziecko mogło być swego rodzaju „projektem” – obiektem wychowawczym, polem działania dorosłych w wykształceniu porządnego człowieka. Nawet język jest tak skonstruowany, że dziecko jest w nim czymś bezosobowym, zawartym w kategorii „ono”…
Orszulka, Alicja i inni
Nie jest też jednak tak, że dziecko jest w kulturze zupełnie nieobecne. Mamy przecież w naszej rodzimej poezji renesansu postać przedwcześnie zmarłej córki Jana Kochanowskiego, o której tak pisał Ernest Bryll: „Legenda polska widzi jednak Orszulkę jako dziecko wyjątkowe. Mówiące wcześnie, składające wiersze. A co ważne, Orszulka jest istotą domu w Czarnolesie. I nic to, że wielki Zamoyski, najbliższa osoba przy Batorym i stary przyjaciel Kochanowskiego, naciska na poetę, aby nie bawił się w małe sprawy. Chce poematu o zwycięstwach króla Batorego. A były to wielkie zwycięstwa. (…) I napisał poemat żądany Po łacinie – ale dlatego, że tylko po łacinie mógł go odczytać czy odsłuchać król Stefan. Kochanowski czuł się kimś z tego marzenia, był przecież i wojskim sandomierskim (nie byle jaki to urząd). A jednak została Orszulka”. (Prolog: Orszulka) To wyidealizowanie sytuuje dziecko w sytuacji jakby nieziemskiej, staje się ono medium między tym a tamtym światem. Skorzysta z tej roli też Adam Mickiewicz w Dziadach, wprowadzając postać Józia i Rózi. Dziecko w kulturze staje się tutaj jakimś markerem prawdy, i rzeczywiście, często pojawia się, by szczerze powiedzieć o tym, o czym dorośli wymownie milczą. Nie można oczywiście, mówiąc o dziecku, pominąć ogromnej liczby dzieł dla dzieci i młodzieży właśnie, gdzie bohaterami są ich rówieśnicy. Czy będzie to Tajemniczy ogród Frances Hodgson Burnett, znany chyba bardziej w realizacjach filmowych, czy Alicja w Krainie Czarów Charlesa Lutwidge’a Dodgsona, czy Dzieci z Bullerbyn Astrid Lindgren – doświadczenie dziecka jest tutaj zapośredniczone w fantazji dorosłych na temat tego, jak powinien przebiegać jego prawidłowy rozwój, z jakimi problemami się boryka, a także jakie niebezpieczeństwa czyhają na nie w świecie.
Jesse i jego pytania
Myślę o tym wszystkim po obejrzeniu filmu Mike’a Millsa C`mon, C`mon, który swoją polską premierę miał w styczniu, ale warto do niego wrócić i zachęcić do uważnego obejrzenia tegoż dzieła. Czarno-biały obraz, którego fabuła dzieje się w USA, wyjątkowy jest także pod względem formalnym: warstwa muzyczna to szmery, szumy, odgłosy miasta, można by powiedzieć – dźwięki codzienności; brak kolorów sprawia, że mamy wrażenie poruszania się w jakimś wyobrażonym, osadzonym poza realnością świecie. Podglądamy jednak codzienność, zostajemy zaproszeni na kilka tygodni do życia pewnej rodziny – i to zaproszeni tak blisko, że oglądając, mamy wrażenie, jakby bohaterowie za chwilę mieli zwrócić się w naszą stronę i zapytać, co my tu robimy. Dziennikarz radiowy (grany fenomenalnie przez Joaquina Phoenixa) prowadzi wraz ze znajomą projekt dziennikarski, polegający na rozmowie z dziećmi z różnych części Stanów. Wypowiadają się one o tym, jak widzą swoją przyszłość, jak oceniają to, co je otacza i co najbardziej porusza. W pewnym momencie bohater musi zaopiekować się swoim bratankiem, Jessem (11-letni Woody Norman – aktorski mistrz!), a sprawy komplikują się tak, że zabiera go w służbową podróż po kraju. Mama chłopca, Viv (Gaby Hoffmann), musi przez telefon dawać rady wujkowi, który choć na co dzień pracuje z dziećmi, w bliskiej relacji staje się nieporadny. Tym bardziej, że Jesse jest dzieckiem oryginalnym, wychowanym przez artystów, o bardzo silnej potrzebie manifestowania swojej odrębności, równocześnie mającym bogate życie wewnętrzne i pewną ciekawość świata. Cała ta sytuacja wydaje się jakby niebywała, trudno wyobrazić sobie, że matka na dłuższy czas oddaje swoje dziecko pod opiekę nawet krewnemu. Mamy więc wrażenie, że jest to sytuacja wyrwana z normalnego toku zdarzeń. Takim jest również rozmawianie o uczuciach, o wewnętrznych przeżyciach, bo choć dziecko w procesie wychowania stoi obecnie bardzo wysoko, to jednak często my, dorośli, pomijamy jego wyjątkowość i niezależność. Właściwie: w dużej mierze nie rozmawiamy sami ze sobą – jak mielibyśmy więc rozmawiać z małym człowiekiem, takim, któremu trzeba objaśnić świat? Załatwiamy to sobie często różnymi schematami, naiwnie wierząc, że gdy dziecko zdobędzie pewne kompetencje, nauczy się funkcjonować w świecie, pozna pięć języków i wyczynowo zacznie uprawiać balet, to za jakiś czas inne kwestie uporządkuje samo. Tak jednak nie jest – nasza ciekawość dziecka wzmaga jego ciekawość. Nasza uwaga skupiona na nim uczy dziecko o wiele więcej praktycznych umiejętności niż godziny korepetycji. Nasz dialog z dzieckiem uruchamia w nim pokłady wielu zasobów.
Czułość radaru i nadzieja
Ten zwrot stawiający dziecko w bardzo podmiotowej roli jest bardzo widoczny również w kulturze, do tego stopnia, że niektóre dzieła z przeszłości czytane dzisiaj wydają się wobec dzieci nieco przemocowe. Bo przecież wymaganie od Stasia i Nel, by poradzili sobie sami w pustyni i w puszczy, takie trochę jest. Współczesna kultura mówi o tym, że dziecko jest dzieckiem i czas dzieciństwa powinno przeżywać w bezpiecznej atmosferze, by móc się rozwijać, a nie przejmować role dorosłego, by opiekować się naszymi niezdrowymi emocjami. To jedno. Z drugiej strony w filmie Millsa poznajemy kojącą wizję przyszłości świata. Owszem, dzieci mają świadomość, że już żyjemy w kryzysie klimatycznym, wiedzą, że życie społeczne opiera się na kłótni i wzajemnej pogardzie. Dzieci mają czułość radaru, który odbiera także nasze lęki i obawy. Jednak mają one w sobie jeszcze dużo nadziei i chciałyby, żeby świat funkcjonował inaczej (do tego stopnia, że chce się im powiedzieć, by naprawdę wprowadziły w życie swoje wizje). My, boomerzy, chcemy często zapewniać dzieciom materialny byt, wpajamy poczucie wartości wynikające z pracy, kapitału, zysków. Tymczasem one same (przynajmniej w filmie Millsa, ale mam przekonanie, że to pewien obraz reprezentacyjny) mają słuszną intuicję, że wartość człowieka oparta jest na jego przyrodzonej godności i nikt nie może nam jej odebrać. Choć często usilnie próbujemy to robić, krzywdząc innych. Życie łatwe nie jest, ale możemy podejść do niego na dwa sposoby – wiecznie od niego uciekać, co pytane dzieci zauważają i czego nie akceptują, albo przyjmować je i się z nim zmagać – o tym w wywiadzie (nagranym potajemnie) mówi wujkowi Jesse: „Musisz dać radę i dajesz, dajesz, dajesz…”.