Słowa Jarosława Kaczyńskiego o „dawaniu w szyję” przez młode Polki rozeszły się tak szeroko, że zaskoczyło to chyba nawet prezesa PiS. Według Kaczyńskiego jedną z głównych przyczyn bardzo niskiej dzietności w Polsce jest nadmierne spożywanie alkoholu przez młode kobiety, które piją tyle samo co rówieśnicy. Dopóki ten stan rzeczy się nie zmieni, to z nadwiślańską demografią wciąż będzie krucho.
Teza prezesa PiS jest bez wątpienia oryginalna. Dotychczas alkohol był obwiniany raczej o niechciane ciąże, a nie o brak ciąż. Trudno jednak znaleźć sensowne i przekonujące argumenty, które dowiodłyby słuszności tezy Kaczyńskiego. Chociaż nadmierne spożywanie alkoholu w Polsce jest bardzo istotnym problemem, nie ono jest przyczyną niskiej dzietności. Zrzucanie winy za kłopoty demograficzne naszego kraju na rzekomo upijające się Polki to raczej próba usprawiedliwienia niepowodzeń rządu na polu polityki prorodzinnej, a nie poważna analiza.
Nie w piciu leży przyczyna
Alkohol stał się dla wielu Polaków codzienną używką, traktowaną niczym kawa. Codziennie sprzedawanych są miliony tzw. małpek, których popularności nie zaszkodziło nawet wyższe opodatkowanie. Małpki sprzedawane są głównie rano, by spożyć je przed pracą, co jest nie tylko niezdrowe, ale też skrajnie nieodpowiedzialne. Duża część z nas nie widzi też żadnego problemu w spożywaniu alkoholu wieczorem, czyli „dla relaksu”. Prezes PiS swoimi słowami, według których mężczyźni mogą pić alkohol nawet 20 lat i się nie uzależnić (a kobiety tylko dwa), w rozwiązaniu tego problemu bez wątpienia nie pomógł. Jeśli Zjednoczona Prawica chce walczyć z nadmiernym spożywaniem alkoholu, to ma pod ręką kilka rozwiązań. Można, a nawet należy, chociażby zakazać sprzedaży alkoholu na stacjach benzynowych. Zamiast tego partia rządząca przymierza się do umożliwienia sprzedaży tzw. lekkich alkoholi (czyli poniżej 4,5 proc.) na dworcach kolejowych. Co samo w sobie nawet nie byłoby złe, gdyby w pozostałych miejscach naszego kraju alkohol nie był tak łatwo dostępny.
Słowa prezesa PiS zostały też słusznie uznane za niesprawiedliwe w stosunku do kobiet. Dlaczego akurat Polki obarczać winą za konsumpcję alkoholu, skoro piją zdecydowanie mniej niż Polacy? Potwierdzają to wszystkie dostępne statystyki. Chociażby Eurostatu – przynajmniej raz w miesiącu upija się 28 proc. Polaków płci męskiej, przy średniej unijnej o 2 pkt. proc. niższej. Tymczasem wśród Polek odsetek upijających się co najmniej raz w miesiącu wynosi „tylko”
8,4 proc. Średnia unijna wśród kobiet wynosi
11,4 proc. Tak więc odsetek regularnie upijających się Polek jest przeszło trzy razy niższy od upijających się Polaków. Jest też wyraźnie niższy od średniej unijnej.
Najwyższy wskaźnik dzietności w UE w 2020 r. zanotowały Francja, Rumunia i Czechy. Tymczasem odsetek regularnie upijających się Francuzek i Czeszek (po ponad 12 proc.) jest o połowę wyższy od wskaźnika dla Polek. Rumunki w ogóle należą do najczęściej upijających się mieszkanek UE – aż 18 proc. obywatelek Rumunii co najmniej raz w miesiącu notuje „ciężki epizod alkoholowy”. Nie ma więc podstaw, by twierdzić, że to picie alkoholu przez Polki jest winne niskiej dzietności, skoro panie w krajach o najwyższej dzietności w UE piją zdecydowanie więcej. Co oczywiście nie oznacza również, że picie alkoholu sprzyja rodzeniu dzieci.
Skąd się biorą dzieci (w Czechach)
W 2020 r. wskaźnik dzietności w Polsce wyniósł ledwie 1,39. Co więcej, od 2017 r., gdy po uruchomieniu „500 plus” chwilowo wzrósł do niecałych 1,5, zaczął regularnie spadać. Często obarcza się winą za ten fakt nadmierny liberalizm obyczajowy oraz emancypację kobiet. Jednak we Francji wskaźnik dzietności wynosi aż 1,83. W Czechach zanotowano pod tym względem niesamowity progres. Jeszcze na początku dekady czeska dzietność była podobna do polskiej. Obecnie to już 1,71 i systematycznie rośnie. Tymczasem Francuzki i Czeszki nie są znane ze specjalnie konserwatywnych postaw. Aż dwie trzecie dzieci nad Sekwaną i połowa nad Wełtawą rodzi się poza małżeństwem. Nad Wisłą tylko co czwarte dziecko przychodzi na świat w związku nieformalnym. Co samo w sobie nie jest oczywiście żadnym argumentem za podważaniem roli rodziny, której funkcje są znacznie szersze niż tylko prokreacyjne.
Podobnie jak w Polsce, Francuzki i Czeszki decydują się na dzieci stosunkowo późno. Czeszki rodzą pierwsze dziecko w wieku 30 lat, czyli tak jak Polki. Francuzki decydują się na pierwsze dziecko rok później, czyli tak jak średnio w całej UE. Opóźnianie decyzji o macierzyństwie jest trendem w całej Europie. To efekt m.in. wydłużania się okresu nauki. W gospodarce trzeciej dekady XXI w. wymagane są coraz bardziej specjalistyczne umiejętności, których nie da się nabyć w szkole średniej. Dlatego też młodzi ludzie obecnie często kontynuują naukę nawet po uzyskaniu magisterium – w szkołach podyplomowych lub podczas przeróżnych kursów (np. bardzo popularnego obecnie programowania). To generalnie ogranicza dzietność, gdyż skraca faktyczny okres prokreacji. Nawet jednak w takich warunkach można stworzyć system skutecznie zachęcający do posiadania dzieci.
Przykład Czech jest niezwykle interesujący. Niespotykany skok wskaźnika dzietności zanotowany tam w ciągu ledwie dekady zastanawia wielu badaczy. Co jest tajemnicą sukcesu Czech? Trudno jednoznacznie stwierdzić. Często wymienia się doskonałą sytuację na tamtejszym rynku pracy, czyli ekstremalnie niskie bezrobocie, ale podobnie niskie jest ono w Polsce. Co ciekawe, pod względem rozwoju usług opiekuńczych dla najmłodszych nad Wełtawą nie jest lepiej niż nad Wisłą.
Radosław Ditrich w swojej analizie na łamach „Obserwatora Gospodarczego” wskazuje, że istnieje tam wiele mechanizmów wsparcia finansowego oraz pomocy w łączeniu rodzicielstwa z pracą. Funkcjonuje chociażby zasiłek wyrównawczy dla kobiet z tytułu utraconych zarobków po urodzeniu dziecka – otrzymują go kobiety, które w wyniku ciąży zostały przeniesione na gorsze stanowisko. Do 4. roku życia dziecka funkcjonuje tam bardzo wysoki zasiłek wychowawczy dla rodzica opiekującego się dzieckiem – można go łączyć z zatrudnieniem. Dodatkowo istnieje tam wiele ulg podatkowych związanych z rodzicielstwem. Łączna wartość benefitów finansowych z tytułu posiadania dzieci w Czechach jest najwyższa wśród państw OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, która zrzesza 38 wysoko rozwiniętych państw) – może sięgnąć nawet jednej czwartej średniego wynagrodzenia. Polska pod tym względem również jest wysoko (4. miejsce), jednak wartość benefitów sięga u nas jednej dziesiątej średniej krajowej.
Statystyka czasem się myli
Warto też dodać, że realny wskaźnik dzietności jest w Polsce istotnie wyższy, niż wynika to z oficjalnych statystyk. To skutek niedokładnego raportowania liczby ludności, które nie bierze pod uwagę tzw. nierejestrowanych emigracji długookresowych. Po 2004 r. z Polski wyjeżdżali głównie młodzi ludzie, w tym oczywiście tysiące kobiet w wieku prokreacyjnym, które często zresztą rodziły dzieci na emigracji. Te dzieci nie widnieją jednak w polskich statystykach, w przeciwieństwie do ich matek, które zawyżają liczbę kobiet w wieku rozrodczym w Polsce. To zresztą przypadek wielu państw, które mają ujemne saldo migracji i prowadzą niedokładne statystyki. Demografowie tworzą więc tzw. skorygowany wskaźnik dzietności. W Polsce w 2020 r. wyniósł on 1,52, a więc był niemal dokładnie taki jak w Niemczech i zbliżony do średniej UE. W Czechach wyniósł on jednak aż 1,83 – co oznacza, że realnie czeska dzietność jest tak samo wysoka jak we Francji.
Dzietność Polek nie jest więc tak niska, jak wygląda to w danych GUS. Polki nie odbiegają w tym względzie od pozostałych Europejek. Przykład Czech i Francji pokazuje za to, że można stworzyć warunki do całkiem wysokiej dzietności także w czasach późnego kapitalizmu i w europejskim kręgu kulturowym. Chociaż to nie jest łatwe i wymaga wykonania sporej pracy analitycznej i organizacyjnej, warto ten wysiłek podjąć.
1,39
wynosił w Polsce w 2020 r. wskaźnik dzietności.
Po uruchomieniu programu „500 plus” wzrósł w 2017 r.
do prawie 1,5, ale potem zaczął regularnie spadać