W październiku została Pani wybrana na pięcioletnią kadencję do składu Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich. Jest Pani jednym z najlepszych ekspertów w zakresie profilaktyki i pomocy ofiarom wykorzystywania seksualnego dzieci, umiejętnie łącząc ogromną wiedzę z doświadczeniem i praktyką terapeutyczną. Jak długo zajmuje się Pani tym zagadnieniem?
– Zajęłam się nim dużo wcześniej, zanim pojawiło się w sferze publicznej. Media ujawniły jeden przypadek, potem kolejne, wywołując w Polsce skandal. Ale do mojego gabinetu od początku przychodzili ludzie z różnymi problemami, także natury seksualnej. Tak poznałam sprawców wykorzystania seksualnego, a także osoby, które zostały w ten sposób skrzywdzone. Uznałam, że aby im skutecznie pomagać, potrzebuję więcej wiedzy. Poszłam na podyplomowe studia z seksuologii. Ponieważ podniosłam swoje kompetencje zawodowe, takich osób zaczęło się zgłaszać więcej. Tak to się zaczęło, jakby bez mojego „udziału”. Było zapotrzebowanie na tego typu terapię, więc ją prowadziłam. Psychoterapeutów seksuologów szanujących świat wartości chrześcijańskich pacjentów wciąż jest dość mało.
Pomaga Pani między innymi księżom.
– Tak, ale oni nie są jedynymi sprawcami. Osoby skrzywdzone, którym pomagam, też wcale nie są ofiarami wyłącznie księży. Są na terapii osoby skrzywdzone w rodzinie, przez dorosłych z innych „grup zawodowych” itd. Poza tym drugą kadencję jestem biegłym sądowym w Sądzie Okręgowym w Gliwicach. Tam też spotykam zarówno osoby skrzywdzone, jak i sprawców. Tych ostatnich – w aresztach i zakładach karnych.
Jest Pani współzałożycielką i wicedyrektorem Centrum Ochrony Dziecka działającego przy Akademii Ignatianum, uczelni ojców jezuitów w Krakowie. To kluczowy ośrodek jeśli chodzi o pomoc ofiarom księży pedofilów i sprawców przemocy seksualnej wobec dzieci.
– Powstanie Centrum to była wspólna inicjatywa ojca Adama Żaka SJ i moja. Ona również stanowiła odpowiedź na konkretne zapotrzebowanie. Spotkaliśmy się przy konkretnym zadaniu. W 2010 r. zostałam zaproszona do udziału w pracach grupy, która przygotowywała aneksy do wytycznych KEP dotyczące ochrony dzieci i młodzieży (potem były jeszcze kilka razy modyfikowane). W 2012 r. dołączył do nas ojciec Żak. Wrócił wtedy do Krakowa po dziewięciu latach pobytu w Rzymie, gdzie pełnił ważne funkcje w swoim zakonie. Znałam jego wiedzę. W 2013 r. został mianowany koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski. Zaczęliśmy jeździć do innych krajów, aby się szkolić (np. do Irlandii). Byłam project managerem kursu e-lerningowego prowadzonego przez Papieski Uniwersytet Gregoriański w Rzymie, w którym wzięło udział 60 uczestników z Polski. Ponieważ brakowało nam w kraju narzędzi do realizacji zadań związanych z ochroną, trzeba było stworzyć coś nowego. Dlatego powołano do życia to Centrum. Sama nominacja ojca na koordynatora nic nie dawała. Musiało powstać miejsce, struktury i kadry, które by prowadziły badania, szkoliły ludzi itp. W 2014 r. zorganizowaliśmy pierwszą międzynarodową konferencję na temat ochrony dzieci przed skrzywdzeniem w Kościele.
Obecnie Centrum bardzo się rozwinęło. Opracowuje programy prewencji dla różnych środowisk pracy z dziećmi i młodzieżą oraz z osobami bezbronnymi, prowadzi szkolenia, są studia podyplomowe itd.
Na sytuację w Kościele patrzy Pani z perspektywy dużego doświadczenia, ale też wiedzy „od wewnątrz”, której nikt z nas nie posiada. Patrząc z perspektywy końca roku 2022, jak Pani ocenia dotychczasowe zmiany? Poza tym, że weszły w życie nowe dokumenty, w tym bardzo ważne motu proprio papieża Franciszka Vos estis lux mundi z 9 maja 2019 r. regulujące odpowiedzialność biskupów za reagowanie na przestępstwa seksualne, przez ostatnie 10 lat działo się mnóstwo rzeczy. W czym widać wyraźny postęp, a co jeszcze musi się na pewno zmienić?
– Na pewno patrząc na same początki i sytuację, jaką mamy dzisiaj, jesteśmy zupełnie w innym miejscu. Porównując jednak to, co jest Kościele w Polsce, z sytuacją w Kościołach lokalnych, w których kryzys rozpoczął się wcześniej, a problem krzywdzenia dzieci jest dużo lepiej przebadany, mamy w kraju wiele do zrobienia. Jesteśmy w drodze. Kiedyś mi się wydawało, że zmiany da się przyspieszyć. Dziś uważam, że nie.
Mamy już sieć delegatów, duszpasterzy, kuratorów i osoby odpowiedzialne za prewencję. Mamy ponad 100 osób, które ukończyły trzysemestralne studia podyplomowe, ukończone projekty prewencyjne – dla rodziców i opiekunów osób niepełnosprawnych, dla szkół katolickich, kurs e-learningowy. W projektach współpracujemy z osobami skrzywdzonymi, korzystając z ich doświadczenia. Od około roku istnieje sieć Europy Środkowo-Wschodniej. To, czego najbardziej potrzeba, to zmiany mentalności – tak wewnątrz Kościoła, jak i społeczeństwa. Problem wykorzystania seksualnego nie jest jeszcze w Polsce traktowany jako problem społeczny. W mediach i w głowach ludzi funkcjonuje jako problem Kościoła.
Nie uczymy się na błędach innych wspólnot?
– Myślałam, że wyciągniemy wnioski z tego, co się wydarzyło w Stanach Zjednoczonych, Australii czy Irlandii. Po co popełniać te same błędy? Niestety autentyczna zmiana wymaga nowej mentalności, a ta rodzi się głównie na bazie własnych doświadczeń.
Pamiętam pierwsze szkolenia, jakie prowadziliśmy na ten temat, w tym szkolenia dla delegatów wyznaczonych przez poszczególnych biskupów dla ich diecezji, spotkania z duszpasterzami, uruchomienie studiów podyplomowych na Akademii Ignatianum w Krakowie. Ludzie, którzy w tym uczestniczyli, byli otwarci, ale i sceptyczni, że jest to problem. Potem zaistniała jakaś masa krytyczna. Coraz więcej osób miało kontakt z osobami skrzywdzonymi, jak również coraz więcej było osób przeszkolonych, i pewne rzeczy nagle stały się oczywiste. Teraz mamy szósty rocznik studentów na studiach podyplomowych. Ci ludzie naprawdę już wiedzą, po co tu są. Mają sporą wiedzę, ale też wyczucie problemu. Zazwyczaj już działają. Jedni robią to znakomicie, inni średnio, ale ogólnie dają sobie radę. Umieją kompetentnie zareagować, pomóc. To nie jest grupka „nawiedzonych”, którzy idą pod prąd. W Kościele w Polsce jest coraz więcej ludzi dobrze wyedukowanych, przygotowanych do pracy w obszarze przestępstw seksualnych. Oni wszyscy ten Kościół zmieniają. A to, że zmiany idą powoli? Trudno. Inaczej się nie da. Zwłaszcza że nie mamy oparcia w systemie państwowym. Ten w zasadzie nie istnieje – względnie dobre prawo karne to zaledwie cząstka tego, co jest potrzebne.
Po ujawnianiu kolejnych przypadków krzywdzenia dzieci i młodzieży mieliśmy nadzieję, że to straszne wyjątki. Polska nie przeszła rewolucji seksualnej takiej jak Zachód. W PRL-u Kościół nie prowadził szkół i innych instytucji dla dzieci. Skala miała być dużo mniejsza niż gdzie indziej. Teraz już nikt się nie łudzi. Problem jest poważny. Wymaga zdecydowanych reform na wielu poziomach. Nawrócenie i zmiany nie mogą następować tylko pod presją krytyki.
– Według mnie presja mediów nie była u nas głównym powodem wprowadzanych zmian. Może dlatego, że wiedziałam o istnieniu problemu, rozmawiając z innymi psychologami, do których ludzie zgłaszali się na terapię. Praca nad przygotowaniem Wytycznych to był wymóg wprowadzony przez władze Kościoła w Watykanie, a nie efekt skandalu medialnego w Polsce. Inne kraje, szczególnie anglosaskie, były już w tym czasie na etapie odpowiedzi na kryzys, natomiast jeśli chodzi o Polskę, to według mnie pierwsze sygnały, że taki problem istnieje także u nas, pochodziły z gabinetów terapeutów. Media natomiast faktycznie pisały o pojedynczych przypadkach, w które wiele osób nie mogło uwierzyć.
Wiele osób pyta, czy są jakieś cechy typowe dla instytucji, wspólnoty Kościoła jak wymóg celibatu lub struktura władzy, które mają z tym związek?
– W każdym systemie (lub instytucji) są jakieś czynniki ryzyka, specyficzne dla niego – i są czynniki ochronne. Royal Commission badająca ten problem w Australii na początku 2018 r. opublikowała raport, w którym analizuje problem krzywdzenia dzieci w sferze seksualnej, biorąc pod lupę wszystkie instytucje, które się nimi zajmują. Przeprowadzono tam szeroko zakrojone badania, m.in. pod kątem czynników ryzyka i czynników ochronnych w szkolnictwie, domach dziecka, szpitalach itd. Oraz w Kościele. Jest on bowiem nie tylko wspólnotą ludzko-Boską, ale też instytucją. I jak każda z nich ma cechy systemowe, które da się przebadać
Takich czynników ryzyka jest w Kościele kilka. Pierwszy to struktura władzy, która jest bardzo mocno zhierarchizowana. Utrudnia to zgłaszanie przypadków krzywdzenia dzieci, które dzieją się przeważnie „na dole hierarchii”. W każdym przypadku kluczowe są, jak się okazuje, dwie rzeczy: sposób zarządzania i sposób komunikacji. Jeżeli brakuje przejrzystości w decyzjach, a komunikacja jest niejasna, to są to czynniki ryzyka. Jeśli dana instytucja jest transparentnie zarządzana, kanały komunikacji są jasne i właściwie funkcjonują, to są to czynniki ochronne. Kolejna kwestia, która podnosi ryzyko krzywdzenia dzieci, to przedstawianie i opisywanie rzeczywistości jako biało-czarnej. Świat doczesny, materialny, jest uważany za przestrzeń zła, a świat duchowy – czystego dobra.
Skoro instytucja jest święta, ksiądz sprawuje sakramenty i wybrał go Bóg, to znaczy: jest święty, dobry, mówi prawdę?
– Tak. Ksiądz jest OK, miejsce jest OK, więc skoro dzieje się coś złego, to może jest to moja – ofiary – wina? Poczucie winy pojawia się u każdej skrzywdzonej osoby, ale w przypadku osób skrzywdzonych w Kościele jest ono jeszcze spotęgowane.
To pewnie jeden z powodów milczenia ofiar przez lata. Ksiądz reprezentuje sacrum, dziecko – profanum. Bardzo łatwo wpoić mu winę, a dorosły sprytnie nią manipuluje.
– Tu pojawia się kolejna kwestia: nadużywania tego, co samo w sobie jest dobre. Przykładem i następnym czynnikiem ryzyka było fałszywie rozumiane miłosierdzie. Jeżeli ksiądz przyznał się do winy, wyraził żal – muszę przebaczyć. Bóg jest miłosierny wobec grzesznika. To nakaz religijny, a brak przebaczenia oznacza zaciągniecie winy. Sprawca się wyspowiadał, obiecał poprawę, jak więc można mu odmówić?
Tu widać zdumiewającą niewiedzę na temat mechanizmów każdej przemocy, bo sprawca powtarza czyny wtedy, kiedy ma poczucie bezkarności. Odbiera przebaczenie jako formę przyzwolenia, komunikat „nic się nie stało”. Wiem z licznych rozmów, że celibat wielu księży odbiera jako trudny, a upadki w sferze seksualnej trochę za… nieuchronny element „zmagań z pokusą”, przerzucając często odpowiedzialność za „pokusę” na tego, kto jest przedmiotem czynów seksualnych – bo ją rzekomo wywołał.
– Jeśli chodzi o celibat, to dobrze przeżywany nie ma związku z krzywdzeniem dzieci, co wykazały m.in. badania amerykańskie. Problemem jest niedojrzałość celibatariusza, bo nie została ona właściwie zdiagnozowana na etapie formacji. Zdarza się, że kapłaństwo lub życie konsekrowane wybierają ludzie z problemami, deficytami w sferze osobowości, emocjonalności, relacji itp. Jeżeli one nie są rozwiązane podczas kilku lat przygotowania do przyjęcia sakramentu święceń czy złożenia ślubów wieczystych, to celibat nie eliminuje problemów, tylko je wzmacnia. Dlatego Amerykanie bardzo zmienili zarówno sposób rozeznawania powołania, jak i formację kandydatów do kapłaństwa. To wyraźnie obniżyło liczbę osób, które wykorzystują seksualnie dzieci.
Australijski raport wśród czynników ryzyka wymienia niektóre formy przekazu religijnego, które wiążą się z przedstawianiem kapłana jako reprezentanta Boga i wyjątkowości powołania kapłańskiego; teologię grzechu i przebaczenia; uprzywilejowaną rolę duchowieństwa i Kościoła w społeczności lokalnej. Jest też kilka innych rzeczy, które dotyczą raczej patriarchatu jako systemu męskiej władzy.
Sprawy, które dziś są zgłaszane w Kościele lub te będące przedmiotem procesów w Dykasterii Nauki Wiary i sądach państwowych, w zdecydowanej większości miały miejsce w przeszłości. Jednak zwyczajny człowiek czytając informację z 7 listopada o 11 francuskich biskupach sądzonych za dokonywanie i ukrywanie przestępstw seksualnych wobec dzieci, łapie się ze głowę. Jak to się stało, że ci ludzie zostali biskupami, uchodzili za autorytety? Ale mnie interesuje co innego. Czy wdrażana obecnie reforma systemowa w Kościele jest w stanie całkowicie wyeliminować problem przemocy seksualnej? Pytam o Kościół jako całość.
– Komunikat francuski trzeba uważnie czytać. Wśród tych 11 biskupów są oskarżeni o wykorzystanie seksualne, są oskarżeni za ukrywanie przestępstw kapłanów im podległych i są niesłusznie oskarżeni. Należałoby przeanalizować, w jakim to było czasie i jaka była wtedy świadomość i wiedza co do krzywdzenia, a także jakie było prawo. Na zagadnienie przemocy seksualnej, czy w ogóle przemocy, nie możemy patrzeć ahistorycznie. A odpowiadając na pytanie, gdybym nie miała nadziei, że wdrażana reforma systemowa w Kościele zminimalizuje do maksimum problem przemocy seksualnej, nie angażowałabym się w prace systemowe, wcześniej w Polsce, a aktualnie na płaszczyźnie szerszej.
Kard. Jean-Pierre Ricard wydał oświadczenie, w którym przyznał się do „nagannego postępowania” (co to znaczy?) wobec czternastoletniej dziewczynki. To było 35 lat temu, ale jest kardynałem, dwie kadencje sprawował funkcję przewodniczącego episkopatu w swoim kraju. To nie jest „tylko” jedno dziecko. Metoda „zero tolerancji” stawia poprzeczkę bez porównania wyżej. Czy można odbudować jeszcze wiarygodność Kościoła?
– Myślę, choć nie wiem, że te 35 lat temu kardynał kontakt z 14-latką traktował jako grzech przeciw VI przykazaniu, a nie jako wykorzystanie seksualne. „Zero tolerancji” to czas późniejszy. Czemu nie powiedział wcześniej – nie wiem. Dobrze, że to dzisiaj staje się jawne. Moim zdaniem podstawą do wiarygodności Kościoła jest jego przejrzystość, jasność, mimo iż może być szokująca. Dopiero na prawdzie będzie można obudować wiarygodność. Dopóki tak się nie stanie w poszczególnych diecezjach, zakonach, krajach, to nie będziemy wiarygodni jako Kościół.
Nadzieję dają też wspomniane już „czynniki ochrony” typowe dla instytucji naszego Kościoła. Trzeba je teraz wzmocnić. Bardzo proszę je wymienić.
– Jeśli sito seminaryjne będzie działaś właściwie, powinno być czynnikiem ochrony. Księżmi powinny być osoby sprawdzone, dojrzałe, inteligentne, wykształcone także w kwestii zagrożeń związanych z przemocą seksualną, niemające zaburzeń psychicznych. Jest też kwestia szacunku dla słabych i bezbronnych, godności człowieka stworzonego na obraz i podobieństwo Boga. Dzieci właśnie tutaj powinny dostawać więcej uwagi i troski niż gdzie indziej, ponieważ Jezus wcielił się w bezbronne dziecko. Jeśli wszystkich członków wspólnoty Kościoła przekona się do budowania systemu szybkiego, profesjonalnego i skutecznego reagowania nie tylko na każdy przypadek krzywdy dziecka, ale również na zachowania „ryzykowne” – daje to ogromne możliwości.
Chrześcijanie, katolicy, powinni mieć dużo więcej motywacji do sprzeciwu wobec przemocy, w tym przemocy seksualnej. Przecież treści motywacyjne znajdują w całym nauczaniu Kościoła, od Ewangelii począwszy po etos, normy, wzory osobowe i wymóg naśladowania Boga, który był niewinną ofiarą przemocy ze strony ludzi władzy.
---
EWA KUSZ
Psycholog, zastępca dyrektora Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum w Krakowie; współautorka programu studiów podyplomowych „Profilaktyka przemocy seksualnej wobec dzieci i młodzieży”; członek Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich