Nauczyciele wieszczący katastrofę świata i Kościoła, różnego rodzaju mówcy i kaznodzieje, są wciąż popularni i rozchwytywani przez słuchaczy – pisał w ostatnim numerze bp Damian Muskus. Tę popularność widział w karmieniu lęku i wątpliwości przez podsuwanie prostych interpretacji złożonych sytuacji. Ostatnie dni roku liturgicznego skupiają nas wokół tematyki apokaliptycznej, wokół sądu, tego, co będzie się działo na końcu świata, wokół paruzji – powtórnego przyjścia na świat Chrystusa Pana.
Rzeczywiście mowy apokaliptyczne Jezusa czy sama Księga Apokalipsy zapowiadają wydarzenia straszne, katastroficzne, mogące budzić lęk i grozę. Biskup Muskus słusznie jednak zwraca uwagę, że Jezus nie głosi Ewangelii strachu. Po co zatem przywołuje takie obrazy? Po co Kościół czyta Apokalipsę?
Najpierw warto sobie przypomnieć, że żadnego fragmentu Pisma Świętego nie czytamy w oderwaniu od całości. Biblia, a szczególnie Ewangelia Jezusa Chrystusa, objawia nam Boga, który tak bardzo kocha swoje stworzenie, że postanowił stać się stworzeniem i w ten sposób je odkupić, ponownie przywrócić utraconą przez grzech harmonię. Pismo Święte mówi nam o Bogu, który pragnie naszego dobra, a największym dobrem dla nas jest On sam. Dopiero w takim kontekście można osadzić prawdę o tym, że istnieje stan życia bez Boga, a konkretnie bez bycia ogarniętym przez Jego miłość. Tym właśnie jest piekło. W tym kontekście dopiero można czytać o sądzie i o sprawiedliwości, ponieważ sprawiedliwym sędzią jest miłosierny Bóg. Taki sąd nie budzi lęku, ale nadzieję, bo przecież, jak modlimy się w kolekcie mszalnej z 26. niedzieli zwykłej, Bóg najpełniej okazuje swoją wszechmoc przez przebaczenie i litość. A więc nie przez dominację, ale przez przebaczenie! Mając taką prawdę przed oczami, inaczej słucha się o sądzie.
Wreszcie trzeba pamiętać, że zarówno mowy apokaliptyczne Jezusa, jak i sama Apokalipsa, to nie scenariusze wydarzeń, które będą się działy, ale literacka zapowiedź. Jeśli słyszymy, że będą wojny czy kataklizmy, to nie po to, by się tego bać, ani nawet po to, by próbować jakkolwiek przewidzieć, kiedy to nastąpi. Ile już razy przeżywaliśmy koniec świata? W swych mowach apokaliptycznych Jezus mówi: „Nie trwóżcie się, gdy się to dziać zacznie” oraz: „Włos z głowy wam nie spadnie”. Zaś ta straszna Apokalipsa kończy się słowami wołającego Kościoła: „Przyjdź, Panie Jezu”. Wypatrujemy tego przyjścia, ponieważ widzimy w nim wypełnienie się nadziei oraz ukoronowanie naszej wiary. Oczekiwanie na przyjście Pana, nawet jeśli poprzedzone trudnymi wydarzeniami, nie jest oczekiwaniem wypełnionym lękiem. Jest wyczekiwaniem, które pomimo wszystko przynosi pokój i spodziewa się spełnienia obietnicy, że pozostanie tylko miłość.
Dlatego w tym numerze Monika Białkowska rozmawia z o. Lechem Dorobczyńskim, franciszkaninem o tym, dlaczego lepiej nie znać daty końca świata i nie bać się apokalipsy, ale też jak właściwie rozumieć królewską godność Chrystusa. W tę niedzielę bowiem obchodzimy uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata.
Poza tym polecam też rozmowę z abp. Tomaszem Grysą, pochodzącym z Poznania nuncjuszem na Madagaskarze. Zastanawiamy się nad tym, po co Kościołowi dyplomacja, jak Kościół (Stolica Apostolska) rozumie politykę, jak angażuje się w sprawę pokoju na świecie i jakie widzi możliwości przywrócenia pokoju na Ukrainie.
Wracamy także do problemu wykorzystania seksualnego nieletnich. Małgorzata Bilska rozmawia z Ewą Kusz, członkiem Papieskiej Komisji ds. Ochrony Małoletnich. W rozmowie kilka ważnych przypomnień, ale też wskazanie, że problem nie jest w Kościele, a w przypadku duchownych – w celibacie, ale wynika z niedojrzałości.