Koniec świata. Katastrofa. Głód. Wojny. Konflikt. Śmierć. Jednym słowem: apokalipsa. Nie ma wątpliwości, że słowo to ujmuje wszystkie straszne wydarzenia, jakie mogą lub mają nas spotkać, nim nadejdzie koniec. Takie ujęcie chętnie podchwyciła kultura masowa. Powstają kolejne książki i filmy ukazujące katastroficzne wydarzenia, które kończą znane nam na ziemi życie. Na tej kanwie zrodził się zresztą nowy gatunek – filmów postapokaliptycznych, które próbują pokazać, jak mogłoby wyglądać życie po jakiejś ogólnoświatowej katastrofie.
Takie ujęcie apokalipsy jest jednak pewnym spłaszczeniem jej jako gatunku, pojawiającego się najpierw w księgach Starego Testamentu, a w końcu i w mowach Jezusa, czy jedynej tego typu księdze Nowego Testamentu, zamykającej biblijny kanon. Greckie słowo Ἀποκάλυψις znaczy tyle, co objawienie. I tak ta księga nazywa się w języku angielskim – Book of Revelation, czy niemieckim – Die Offenbarung des Johannes. Takie też jest jej pierwsze słowo: „Objawienie Jezusa Chrystusa, które dał Mu Bóg, aby ukazać swym sługom, co musi stać się niebawem”.
Kiedy słyszę słowo objawienie, przychodzi mi na myśl wszystko to, co Pan Bóg zechciał o sobie opowiedzieć, a co zawarte zostało na kartach Pisma Świętego, a następnie zinterpretowane w Tradycji Apostolskiej. Bóg się objawił. Dokładnie tym samym słowem określić możemy Jego Wcielenie i Narodzenie, ukazanie się najpierw pasterzom, potem mędrcom. Objawienie ma miejsce nad rzekami Jordanu i na weselu w Kanie Galilejskiej, gdzie uwierzyli w Niego Jego uczniowie. Te różne etapy objawiania się Boga świętujemy 6 stycznia. Epifania, czyli objawienie się Boga. U nas, niestety, znów nieco spłaszczone do obchodu pokłonu Mędrców, do orszaków Trzech Króli, jakkolwiek ważnej inicjatywy społeczno-religijnej.
Wydaje się, że gdy użyjemy tego słowa wobec księgi, w której językiem pełnym symboli, czasem niejasnych, słuchamy o katastroficznych wizjach, wówczas akcent przesuwa się we właściwe miejsce. Nie chodzi bowiem wcale o to, co się wydarzy ani kiedy się wydarzy. Chodzi o to, że wiemy, że to się kiedyś wydarzy, i zostaliśmy o tym poinformowani, abyśmy nie byli zaskoczeni. Apokalipsa nie ma nas przestraszyć, ale przygotować. Więcej, kto przebrnie przez całą księgę, odkryje – a może lepiej powiedzieć: zostanie mu objawione – że ostatni głos należy jednak do zwycięskiego Baranka. To On może złamać pieczęcie księgi, to On triumfuje, to Jemu śpiewają aniołowie „Święty, święty, święty”. Księga zawierająca w sobie opis strasznych wydarzeń kończy się prośbą: „Przyjdź, Panie Jezu”.
Apokalipsa – Objawienie kończy się słowami pełnymi nadziei: „I będą oglądać Jego oblicze, a imię Jego – na ich czołach. I odtąd już nocy nie będzie. A nie potrzeba im światła lampy i światła słońca, bo Pan Bóg będzie świecił nad nimi i będą królować na wieki wieków”.
Gdy Jezus wisi na krzyżu, woła: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił”. Wielu zatrzymuje się na tych słowach, widząc w nich pochłaniającą jak czarna dziura rozpacz. Ale Jezus przecież modli się słowami psalmu 22. A psalm ten, choć zaczyna się od lamentacji – trudno bowiem w tym momencie byłoby o inny nastrój – kończy jednak uwielbieniem Boga. „Ubodzy będą jedli i nasycą się, chwalić będą Pana ci, którzy Go szukają. «Niech serca ich żyją na wieki». Przypomną sobie i wrócą do Pana wszystkie krańce ziemi; i oddadzą Mu pokłon wszystkie szczepy pogańskie, bo władza królewska należy do Pana i On panuje nad narodami” (Ps 22, 27–29).
Spójrzmy wreszcie szerzej na całą Ewangelię. Czy nie mówi ona o ostatecznym zwycięstwie Chrystusa, choć – jak sam Jezus mówi – musi się najpierw to wszystko wydarzyć: zdrada, pojmanie, droga krzyżowa, śmierć. Ostatnie słowo należy jednak do życia, nie do śmierci; do nadziei, a nie rozpaczy; do miłości, a nie nienawiści.
W tym kontekście wartościowa wydaje się lektura książki Tomasza P. Terlikowskiego, która pozwala nam na świeże spojrzenie na ostatnią księgę Biblii. Autor proponuje, byśmy w jej świetle przyjrzeli się sobie, Kościołowi i życiu społeczno-politycznemu. Byśmy z jej treści uczynili nasz rachunek sumienia, który pomoże nam dostrzec wszelkie choroby i znaleźć ich uzdrowienie. Tomasz Terlikowski mówi dla „Przewodnika Katolickiego”: „Jednak ostatnie rozdziały Apokalipsy zmieniają perspektywę. Widzimy bowiem, że i tak wszystko – cała nasza marność – skończy się ostatecznie zwycięstwem Chrystusa. To wszystko, co nam się nie udało, choć chcieliśmy dobrze, skończy się i tak dobrze. Kończy się porankiem, słońcem, które wschodzi, by nigdy nie zgasnąć i zawsze już oświecać wszystko. Choćby wszystko było tą koheletową ‘marnością’, i tak będziemy ostatecznie mieszkać razem z Chrystusem. Nadzieją nie jest zatem to, co my zrobimy – bo nie jesteśmy zbawieni z powodu naszych uczynków. Nadzieją i zbawieniem jest sam Chrystus, który jest z nami, cierpi z nami i towarzyszy nam z czystej miłości, z czystej łaski”.
To zdaje się dobre przesłanie na niedzielę Gaudete, otwierającą trzeci tydzień Adwentu.