Istnieją słowa, których treść wydaje się oczywista. W praktyce jednak okazują się znacznie mniej jednoznaczne i zrozumiałe, niż powszechnie się uważa. Jednym z takich słów jest rechrystianizacja. Od czasu do czasu można usłyszeć lub przeczytać, że jest potrzebna. Ale komu i do czego?
Pod koniec 2021 r. media obiegła wiadomość, że emerytowany prefekt Kongregacji ds. Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów kard. Robert Sarah „wzywa do rechrystianizacji Europy”. Podczas radiowego wywiadu gwinejski hierarcha mówił, że nasz kontynent odwrócił się od swych korzeni, dlatego potrzebni są misjonarze nowego typu, którzy ją na nowo obudzą. Dodał, że sam czuje się jednym z nich. „Zostałem chrześcijaninem dzięki Europie, mam synowski obowiązek przywrócić Europie to, co mi dała” – wyjaśniał liczący siedemdziesiąt sześć lat duchowny.
Europa była kiedyś...
Sytuacja Europy to jeden z najczęstszych kontekstów, w jakich pojawia się kwestia rechrystianizacji. W 2005 r., przed wyborem Benedykta XVI na Stolicę Piotrową, znany amerykański pisarz katolicki sugerował, że rechrystianizacja naszego kontynentu będzie najważniejszym zadaniem, przed jakim stanie następca Jana Pawła II. Wybór kard. Josepha Ratzingera niektórzy komentatorzy traktowali jako odpowiedź na tego typu oczekiwania, a imię, pod jakim postanowił pełnić swą piotrową posługę, uważali za potwierdzenie ich wcześniejszych intuicji. Przypominali, że tuż przed konklawe ukazała się książka kard. Ratzingera zatytułowana Europa Benedykta w kryzysie kultur. Przyszły papież stwierdził w niej m.in., że „Europa była kiedyś kontynentem chrześcijańskim”. Wskazywał, że choć z jednej strony właśnie na tym kontynencie chrześcijaństwo znalazło swoją „najskuteczniejszą formę”, to z drugiej właśnie tutaj rozwinęła się kultura, która jest w absolutnej sprzeczności nie tylko z chrześcijaństwem, ale z religijnymi i moralnymi tradycjami ludzkości.
Świadectwo przesłoniło
Długoletni prefekt Kongregacji Nauki Wiary napisał, że odcięcie się od korzeni chrześcijańskich nie jest wyrazem najwyższej tolerancji, lecz raczej absolutyzacją myślenia i życia, które „są radykalnie sprzeczne z innymi historycznymi kulturami ludzkości”. Przyznał, że chrześcijaństwo – wbrew swojej naturze – stało się niestety tradycją i religią państwa.
Potwierdził, że negatywne świadectwo chrześcijan, którzy mówili o Bogu, a żyli przeciwko Niemu, przysłoniło Jego obraz i otworzyło drzwi dla niewiary. Od razu jednak dodał: „Potrzebujemy ludzi, którzy mieliby spojrzenie skierowane ku Bogu, ucząc się od Niego prawdziwego człowieczeństwa”. Przekonywał, że chrześcijanie mogą wziąć dziś na siebie z pokorą i dumą radosne głoszenie wiary, „bez której istnienie ludzkie nie przetrwa długo”. Choć w całej książce ani razu nie pada słowo „rechrystianizacja”, to jednak nie zabrakło komentatorów, którzy widzieli w niej wezwanie właśnie do podjęcia tego dzieła w odniesieniu do Europy. Okazuje się, że sam termin nie jest jeszcze na tyle powszechny, aby pojawić się we wszystkich słownikach i encyklopediach. Podobnie zresztą, jak dechrystianizacja. Nie trzeba jednak być wybitnym językoznawcą, aby wiedzieć, że w tego typu wyrazach „re-” oznacza „znów, powtórnie, ponownie, na nowo”. Rechrystianizacja oznacza więc powtórną, ponowną chrystianizację. Chrystianizację przeprowadzaną na nowo.
Ma inną wymowę
A czym jest chrystianizacja? Okazuje się, że współcześnie dostępne słowniki i encyklopedie wcale nie są zgodne w objaśnianiu tego słowa. Według opracowanej przez Katolicki Uniwersytet Lubelski Encyklopedii Katolickiej chodzi o proces rozpowszechniania chrześcijaństwa wśród ludów pogańskich, kończący się masowym przyjęciem chrztu. Chrystianizacja dokonuje się w wyniku ewangelizacji prowadzonej przez misjonarzy oraz oficjalnej decyzji władcy. Encyklopedia KUL dodaje, że tym terminem określa się także proces włączania do chrześcijańskiej tradycji przejawów i wartości kultury przedchrześcijańskiej i pozachrześcijańskiej lub ich elementów.
Encyklopedia PWN, dostępna w internecie, podaje, że chrystianizacja to wprowadzanie w społeczeństwach niechrześcijańskich zasad wiary i norm etycznych według nauki Jezusa Chrystusa, realizujące Jego nakaz głoszenia Ewangelii. Jednak w polskiej wersji najpopularniejszego dziś źródła wiedzy, w Wikipedii, wyjaśnienie pojęcia ma inną wymowę. Internauta dowie się z niego, że chrystianizacja to proces wypierania religii etnicznych, osiadłego w określonym rejonie ludu, przez religię chrześcijańską. Przeczyta też, że największe nasilenie tego wypierania przypadało w okresie średniowiecza, a spowodowane było dominującą pozycją chrześcijaństwa wśród ówczesnych europejskich władców oraz rosnącymi wpływami papiestwa.
Wyznanie przed kamerami
Tak różne rozumienia słowa „chrystianizacja” wpływają na odbiór pojęcia rechrystianizacji. Dla jednych jest to po prostu ponowne głoszenie Ewangelii w miejscach i wśród narodów, wśród których już wcześniej była ona głoszona. Niejednokrotnie można spotkać utożsamianie rechrystianizacji z nową ewangelizacją, o której mówił Jan Paweł II. Dla drugich to pożądane i oczekiwane przywrócenie sytuacji, w której – jak wyjaśniał przed laty w jednym z wywiadów abp Grzegorz Ryś – chrześcijaństwo wyznaczało tożsamość jedności kulturowej.
Sporo dyskusji wokół rozumienia rechrystianizacji miało miejsce po tym, gdy w grudniu 2017 r. dopiero co desygnowany na premiera Mateusz Morawiecki wyznał przed kamerami Telewizji Trwam, że jego marzeniem jest rechrystianizacja Europy. „Bo niestety w wielu miejscach nie śpiewa się kolęd, kościoły są puste i są zamieniane na muzea. To wielki smutek” – wyjaśnił. Reakcje na tę deklarację były bardzo zróżnicowane – od oburzenia, przez kpiny, po próbę zrozumienia, o czym nowy wówczas szef polskiego rządu mówił.
Program już istnieje
Jest jeszcze jeden kontekst, w którym pojawia się postulat rechrystianizacji. Na początku stycznia publicysta „Rzeczpospolitej” Tomasz Krzyżak, komentując problem odchodzenia młodych Polaków od Kościoła i od wiary, szukając przyczyn tego zjawiska i recepty na zatrzymanie tego odpływu, napisał (mając na myśli wspólnotę katolików w naszej ojczyźnie), że „Kościół musi przejść proces rechrystianizacji”. Tego typu (brzmiące w pierwszym odbiorze paradoksalnie) postulaty pojawiły się już wcześniej (nawet osiem lat temu) w publicystycznych wypowiedziach w naszym kraju.
Wbrew pozorom sugestia rechrystianizacji Kościoła nie jest błędem ani atakiem w niego wymierzonym. Właściwie rozumiana znajduje się u jego fundamentów. Napisał o niej m.in. św. Jan Paweł II, nie używając tego niejednoznacznie rozumianego słowa. W podpisanym 6 stycznia 2001 r. liście apostolskim Novo millennio ineunte cały obszerny rozdział zatytułował „Na nowo rozpoczynać od Chrystusa”. Papież napisał, że nie trzeba w Kościele szukać „nowego programu”. „Program już istnieje: ten sam co zawsze, zawarty w Ewangelii i w żywej Tradycji” – wyjaśnił, dodając, że jest on skupiony w istocie rzeczy wokół samego Chrystusa, którego mamy poznawać, kochać i naśladować. Jan Paweł II podkreślił, że program ten nie zmienia się mimo upływu czasu i ewolucji kultur, chociaż bierze pod uwagę epokę i kulturę, aby możliwy był prawdziwy dialog i rzeczywiste porozumienie. „Ten właśnie niezmienny program jest naszym programem na trzecie tysiąclecie” – stwierdził stanowczo.
Rozpoczynanie na nowo od Chrystusa jest jednoznaczne, nie budzi negatywnych skojarzeń i interpretacji. A swej istocie jest przecież nieustanną rechrystianizacją. W jak najbardziej ewangelicznym tego słowa znaczeniu.