Logo Przewdonik Katolicki

Kościół w czasach wolności

Michał Szułdrzyński
fot. Magdalena Bartkiewicz

Po śmierci Jana Pawła II wszystko wyparowało. A religijność nie okazała się ani głęboka, ani zdolna zatrzymać sekularyzacyjne trendy.

Po słowach prymasa Polski abp. Wojciecha Polaka o dewastujących liczbach dotyczących odchodzenia młodych Polaków od praktyk religijnych napisano mnóstwo komentarzy. Analizowano winy Kościoła, polityków, a także wpływ kultury masowej, która promuje wzorce życia niekoniecznie zgodne z Katechizmem.
Warto jednak na moment rozważyć wątek, na który jako pierwszy zwrócił uwagę Tomasz Krzyżak w „Rzeczpospolitej”, to znaczy to, jak wyglądają praktyki religijne w poszczególnych grupach wiekowych. Wśród emerytów zmiany w ostatnich latach są niewielkie. W grupie 50-60-latków również nie są duże. Ale im młodsza grupa wiekowa, tym większa przepaść. Dzisiejsi 40-latkowie są znacznie mniej religijni niż ich rówieśnicy w latach 90., a więc dzisiejsi 70-latkowie. Największy spadek widać zaś wśród najmłodszych – w ciągu trzydziestu lat religijność spadła w tej grupie wiekowej aż trzykrotnie! Tąpnięcie następuje właśnie gdzieś między 40- a 50-latkami. Można postawić z grubsza tezę, że ci, którzy przyszli do Kościoła w czasach komunizmu, zostali w nim, zaś po 1989 r. Kościół stracił moc przyciągania.
Co się stało z pokoleniem wychowywanym przez Kościół w czasach wolności? Wcale nie chcę tu strofować innych i rozdzielać razów, ale to jednak zdumiewający zbieg okoliczności, że w poszczególnych grupach wiekowych największy spadek zaczyna się w pokoleniu, które zaczęło mieć religię w szkołach. Nie, nie twierdzę, że to wina religii w szkołach, ale jak widać nauczanie religii w szkołach publicznych nie zatrzymało procesu sekularyzacji.
Jeszcze kilkanaście lat temu mówiło się głośno o pokoleniu Jana Pawła II. W 2005 r. żyło kilka milionów ludzi, którzy urodzili się i dorastali za pontyfikatu papieża Polaka. Przez lata dziewięćdziesiąte i początek dwutysięcznych, aż po śmierć Jana Pawła w 2005 r., żyliśmy w przekonaniu siły i witalności Kościoła w Polsce – wielkie masowe uroczystości, Msze papieskie, zbiorowe wzruszenia. Ale po śmierci Jana Pawła II wszystko wyparowało. A religijność nie okazała się ani głęboka, ani zdolna zatrzymać sekularyzacyjne trendy. Czyżby 2005 to drugi – obok 1989 – kluczowy rok w kalendarzu polskiej sekularyzacji?
Nie udało nam się zbudować bardziej chrześcijańskiego społeczeństwa, bardziej chrześcijańskiej gospodarki czy kultury. W Kościele instytucjonalnym zabrakło liderów, ale też moje pokolenie zawiodło. Ono jeszcze jako ostatnie miało pewien depozyt (śp. o Maciej Zięba OP nazywał to pokoleniem długu wobec Jana Pawła II) polskiego papieża, ale niewiele z nim zrobiło. Czas minął, a my byliśmy tak zajęci studiami, doktoratami, biznesami, karierami, własnymi rodzinami, że w międzyczasie nie zauważyliśmy tych potężnych społecznych, pokoleniowych, sekularyzacyjnych trendów. I nawet ci, którzy pozostali blisko Kościoła, budzą się w świecie, w którym pokolenia od nich młodsze ani z wiarą, ani z Kościołem nie są w żaden sposób związane. Co więc poszło nie tak?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki