To nie będzie łatwy rok. Myślę nie tylko o pandemii, której końca wciąż nie widać (czy zobaczymy go w tym roku?), ale także o wielu innych zjawiskach otaczającego nas świata, budzących obawy czy lęk. Oprócz niepewności związanych z szachującym świat covidem towarzyszą nam obawy związane z galopującą inflacją, kryzysem na granicy czy wojennymi pomrukami Rosji.
Ale nie będzie to także łatwy rok dla Kościoła, rozumianego zarówno jako instytucja, jak i cały lud Boży. Nie wykluczam, że biorąc pod uwagę ponad 30-letni okres dzielący nas od przełomu 1989, miniony rok może się z perspektywy czasu okazać wyraźną cezurą oddzielającą lata względnego spokoju, jakim pomimo różnych turbulencji w tym czasie Kościół się cieszył, od jakiejś nowej epoki. Czym będzie się ona charakteryzować? Myślę, że niskim poziomem zarówno praktyk religijnych, jak i deklaracji wiary i, z grubsza biorąc, upodobnieniem się polskich wskaźników do tych, jakie od lat charakteryzują zlaicyzowane społeczeństwa zachodnioeuropejskie. To jest hipoteza, ale w świetle danych, jakie przyniósł miniony rok, mająca mocne podstawy, niestety. Przypomnę, że z badań amerykańskiego instytutu Pew Research Center wynika, że Polska, przy najwyższym współczynniku zadeklarowanych katolików w Europie (87 proc.), jest światowym „liderem”, jeżeli chodzi o tempo sekularyzacji młodych (18–39 lat). Dane te zyskują w pewnym sensie potwierdzenie w świetle danych CBOS, wedle których regularny kontakt z Kościołem ma zdecydowana mniejszość millenialsów (urodzeni 1980–1996) i najmłodszych (urodzeni w 1997 i później). Około jednej trzeciej w tych grupach nie ma żadnego kontaktu z Kościołem. Do tego dochodzi kolejne potężne tąpnięcie we wskaźnikach powołań: miniony rok przyniósł spadek o 20 proc. w stosunku do i tak „chudego” roku poprzedniego. Nie wspominając już o tym, że bardzo wielu ludzi po dotychczasowych falach pandemii nie powróciło (na razie?) do kościołów.
Pomimo wszystko nie chcę siać pesymizmu ani też przekonywać, że sekularyzacja, która na Zachodzie panuje już od lat, stanie się też polską drogą. Tak się może stać, ale wcale nie musi. Dużo zależy od tego, czy będzie nas, Kościół w Polsce, stać na szczere przyznanie, że kryzys w znacznej mierze spowodowany został niewiernością Ewangelii, obnażaną dziś na różnych kościelnych szczeblach i w różnych środowiskach. Tak, zawiodła jakość chrześcijańskiego świadectwa biskupów, księży, świeckich – wobec bliźnich i świata. Jeśli to przyznamy, a w ślad za tym autentycznie się nawrócimy, to wówczas, być może, uda się odbudować zaufanie do Kościoła, spowodować powrót doń młodego i średniego pokolenia, uczynić Kościół domem naprawdę otwartym – dla wszystkich. Być może, bo nie wszystko zależy od ludzkich wysiłków, a przesadna wiara we własne możliwości oraz ślepe zaufanie do różnych kościelnych strategii to herezja pelagianizmu.
Tak, to nie będzie łatwy rok. Ale to bardzo dobrze! Bo sytuacja kryzysu może wzbudzić w Kościele w Polsce ducha pokory. A to duch zbawienny. Dobrego roku!