Niełatwo było głosić w Kościele katolickim przed Soborem Watykańskim II poglądy ekumeniczne. Wezwanie Chrystusa „aby byli jedno” rozumiano bowiem wyłącznie jako powrót „schizmatyków” i „heretyków” do jedności z Kościołem rzymskim. A on jeszcze w pierwszych dekadach XX w. formalnie zakazywał jakichkolwiek kontaktów międzywyznaniowych.
4 lipca 1919 r. ogłoszony został dekret Świętego Oficjum zakazujący katolikom jakiegokolwiek udziału w prywatnych i publicznych zebraniach organizowanych przez chrześcijan niekatolików, a poświęconych sprawom chrześcijańskiej jedności. Jednoznacznie antyekumeniczne stanowisko wyraził również Pius XI w encyklice Mortalium animos. „Sprawy zjednoczenia nie wolno popierać inaczej, jak tylko popierając powrót dysydentów do jednego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, od którego kiedyś, niestety, odpadli. Powtarzamy: powrót do jednego prawdziwego Kościoła Chrystusowego, który jest dla wszystkich wiadomy i z woli swego Założyciela na zawsze pozostanie takim, jakim On go ustanowił w celu powszechnego zbawienia” – pisał papież.
Narodowe przeszkody
W międzywojennej Polsce działalność ekumeniczna była zatem związana z pewnym ryzykiem, szczególnie gdy podejmowali ją księża. Mogło ich to bowiem narazić na sankcje ze strony zwierzchników, którzy niejednokrotnie okazywali się „świętszymi od papieża”. Stało się to udziałem m.in. księży Jana Ziei i Jana Urbana SJ, prekursorów bardzo skądinąd ostrożnego ekumenizmu.
W Polsce działania na rzecz jedności chrześcijan napotykały na jeszcze jedną przeszkodę: utożsamienie się większości duchownych i świeckich z ideologią endecji, głoszącą naturalną symbiozę polskości i katolicyzmu, wyrażoną w haśle „Polak-katolik”. Cechą charakterystyczną stosunków wyznaniowych w okresie międzywojennym był fakt, że podziały religijne pokrywały się często z podziałami narodowymi. W Polsce mieszkało wprawdzie 200 tys. Polaków ewangelików, polską tożsamość miała część wyznawców judaizmu, jednak w zdecydowanej większości Polacy byli katolikami obrządku łacińskiego, Żydzi wyznawcami religii mojżeszowej, zaś Ukraińcy z Galicji Wschodniej grekokatolikami. Do Cerkwi prawosławnej należeli Białorusini i Ukraińcy z dawnego zaboru rosyjskiego, a większość wiernych w kościołach protestanckich stanowili Niemcy.
Antagonizmy wyznaniowe w II Rzeczypospolitej miały zatem szczególny rys narodowo-polityczny. Tworzył się, bardzo niebezpieczny, związek emocji narodowych i religijnych, podobny do tego, który w czasach nam bliższych obserwować mogliśmy w Irlandii. W Polsce przed 1939 r. głoszenie ekumenizmu było często uważane za działalność antynarodową, oddawanie pola wrogim Polsce mniejszościom, a nawet służenie interesom obcych państw. Wystarczy tu wspomnieć postać bł. Jerzego Matulewicza (Jurgisa Matulaitisa), arcybiskupa wileńskiego, który starał się budować mosty pomiędzy katolikami narodowości polskiej i litewskiej. Za wroga uznali go pospołu nacjonaliści w obu państwach.
Trudno aby w takich okolicznościach aktywność ekumeniczna katolików mogła być czymś więcej niż dziełem jednostek, odważnych i pozbawionych konformizmu. Nie miały tego problemu kościoły niekatolickie i dlatego to do nich należała inicjatywa w tej sferze.
„Bracia odłączeni” czy „heretycy” i „schizmatycy”?
Polski ekumenizm miał swoje korzenie w protestanckich ruchach zjednoczeniowych. W 1923 r. powstał Krajowy Oddział Światowego Związku Krzewienia Przyjaźni między Narodami za pośrednictwem Kościołów. Taką przydługą nazwę nadano organizacji stanowiącej płaszczyznę spotkań sześciu Kościołów ewangelickich tradycji luterańskiej, reformowanej i ewangelicko-unijnej. Była ona forum, na którym rozstrzygano kwestie sporne oraz podejmowano decyzje co do wspólnych akcji o charakterze kościelnym i społecznym. W 1930 r. do tej organizacji przystąpił Polski Autokefaliczny Kościół Prawosławny. Nastąpiło wówczas historyczne spotkanie dwóch odmiennych tradycji chrześcijańskich: ewangelickiej i prawosławnej w ramach jednej międzywyznaniowej struktury. Związek Krzewienia Przyjaźni między Narodami za pośrednictwem Kościołów stał się później podstawą istniejącej do dziś Polskiej Rady Ekumenicznej.
Kościół katolicki w dobie przedsoborowej stronił od jakichkolwiek instytucjonalnych kontaktów z przedstawicielami innych wyznań, a jednostkowe przykłady bardziej otwartej postawy niektórych duchownych i świeckich nie zmieniały oficjalnej rzeczywistości, w której prawosławny był „schizmatykiem”, a ewangelik „heretykiem”. Skądinąd już w końcu XIX w. papież Leon XIII wezwał, aby zaprzestać stosowania tych epitetów, jednak w Polsce w dwudziestoleciu międzywojennym ciągle były one w masowym użyciu. Daleka była wciąż perspektywa soborowej deklaracji Unitatis redintegratio, uchwalonej w 1964 r, której treści zostałyby zapewne potępione przez wielu hierarchów z lat 20. i 30. XX w. Dlatego odważni katoliccy prekursorzy jedności chrześcijan musieli podążać szlakiem „ekumenizmu ostrożnego” i postrzegać ową jedność, jako efekt powrotu „braci odłączonych” do jedynego Kościoła katolickiego. W ich działalności szło bardziej o formy tego powrotu i szacunek dla niekatolików, dotyczyła też ona raczej chrześcijan wschodnich, a nie protestantów.
Cechy charakterystyczne tego „ostrożnego ekumenizmu” odnajdziemy w poglądach wybitnego jezuity o. Jana Urbana, propagatora unii prawosławno-katolickiej i krytyka polskiego katolicyzmu narodowego. Zauważył on, że „w dotychczasowych dążeniach zjednoczeniowych nie dostrzegano faktu, iż rozdział Kościołów był nie tylko skutkiem różnic doktrynalnych i obrządkowych, ale uwarunkowany był przyczynami społeczno-kulturowymi, a ponad wszystko szkodliwym partykularyzmem”. Dlatego też – jego zdaniem – należy dążyć „do jedności kościelnej narodów słowiańskich” poprzez pojednanie, nie zaś wymaganie: „aby wszyscy zostali łacinnikami, lecz byli synami jednego nierozdzielnego Powszechnego Kościoła”. Unia prawdziwie chrześcijańska nie jest realizowana w Polsce – uważał – gdyż: „oplotły ją u nas przeróżne niechęci i uprzedzenia, pokrywane zazwyczaj «polską racją stanu», hasłami patriotycznymi i «łacińsko-cywilizacyjnemi» tendencjami. Jedność chrześcijan Zachodu i Wschodu winna uwzględniać ich tradycję i duchowość, nie zawierać żadnych elementów wyższości” – uważał o. Urban. Trudno nie dostrzec w tych poglądach zapowiedzi słów Jana Pawła II o „dwóch płucach Europy”.
Bratem każdy człowiek
Warto przypomnieć wspominanego już nieraz na tych łamach ks. Jana Zieję. Już w latach 20. i 30. słowem i czynem dawał wyraz postawy naznaczonej imperatywem chrześcijańskiego radykalizmu, której częścią był praktyczny i odważny ekumenizm. W 1931 r. spisał jako postulowane, a bez wyjątków przestrzegane przez siebie samego, reguły postępowania: „Każdego człowieka, bez różnicy wiary, narodowości, stanowiska społecznego i domniemanej wartości moralnej, będziemy uważali za swego brata – szczerze i konsekwentnie, stwierdzając to uczynkami swymi. Strzec się będziemy, żeby nasza miłość do własnego narodu, jego przeszłości i kultury, obyczajów i języka ojczystego – nie zamieniła się w bałwochwalstwo zaślepiające i obrażające prawa innych obywateli. Żeby nie wpaść w ciasny nacjonalizm, szowinizm i fanatyzm, będziemy korzystali z każdej okazji, by zapoznawać się z dziejami innych narodów, cywilizacji, kultur i religii”.
Gdy został proboszczem parafii Łohiszyn na Polesiu, często dawał wyraz szacunku do ludzi – także tych, którzy wyznawali inną wiarę. Kiedy umarł proboszcz prawosławny, zaprosił jego parafian, aby – póki nie pojawi się następca – przychodzili w niedzielę do katolickiego kościoła i tam czytał im po białorusku Ewangelię. Przychodzili do niego prawosławni uczniowie szkoły powszechnej, których ks. Zieja uczył religii, gdy ksiądz prawosławny odmówił pracy za darmo. Nie była to religia katolicka, ale ekumeniczny wykład chrześcijaństwa.
Jeśli poszukiwalibyśmy nie tylko osób, ale katolickich środowisk, które wyznawały idee ekumenizmu, przyjdzie nam uznać, że jest to zadanie niełatwe. Jednak jeżeli pójdziemy śladem tych, którzy później w dobie Soboru zaangażowali się bez reszty w dzieło jedności chrześcijan, napotkamy organizację, z której wyrosła większość z nich, choćby: Jerzy Turowicz, Stanisław Stomma i Antoni Gołubiew. Było to Stowarzyszenia Katolickiej Młodzieży Akademickiej „Odrodzenie”, szkoła polskiego katolicyzmu otwartego, powszechnego, a zatem i ekumenicznego. Młodzież z „Odrodzenia”, inspirowana przez takie autorytety, jak: ks. Walerian Meysztowicz, o. Jacek Woroniecki OP, ks. Antoni Szymański, ks. Władysław Korniłowicz, ks. Aleksander Żychliński i prof. Stefan Swieżawski, wpuściła nieco świeżego, ekumenicznego powietrza do gmachu Kościoła w Polsce i ułatwiła w przyszłości przyjęcie nauczania Vaticanum II.