O żydowskości Jezusa jako pierwsze świadczą już Jego genealogie, które wyprowadzają najważniejszą gałąź od Abrahama do króla Dawida. Genealogie zostały spisane przez ewangelistów w jednym, zasadniczym celu: by udowodnić, że Jezus jako Mesjasz oczekiwany przez naród wybrany rzeczywiście pochodzi z rodu Dawida. Dokładnie tak, jak zapowiadali to wcześniej prorocy. Jeśli jednak ewangeliści chcą to podkreślać, to znaczy, że była to informacja ważna i że nawet w chrześcijaństwie przynależność Jezusa do narodu żydowskiego była istotna. Ale jeszcze istotniejsze było wykazanie, że w Jezusie wypełniają się starotestamentalne zapowiedzi. Nieco kolokwialnie powiedzieć można, że Jezus nie spadł z nieba. On wyrósł z wielkiego dziedzictwa Starego Testamentu, nosił to dziedzictwo w sobie i wypełnił wszystkie złożone przez Boga obietnice.
Obrzędy w dzieciństwie
Ktoś może czasem mieć pokusę, żeby patrzeć na Jezusa jak na pierwszego chrześcijanina, oderwanego od swoich korzeni, zbuntowanego przeciw faryzeuszom i odrzucającego ich naukę. Kiedy się jednak przyjrzeć kolejnym etapom Jego życia, nie można mieć wątpliwości. Było to od początku do końca życie pobożnego Żyda.
O obrzezaniu Jezusa pisze św. Łukasz. Zwyczaj obrzezania ma swoje źródło w słowach, jakie Bóg skierował do Abrahama – miał to być znak przymierza z Bogiem. W judaizmie zwyczaj ten przestrzegany był niezależnie od warunków społecznych czy sytuacji politycznej, w jakiej znajdował się naród wybrany. Odbywało się to ósmego dnia po narodzeniu chłopca. Maryja z Józefem wypełnili ten religijny obowiązek wobec syna. Przy obrzezaniu, również zgodnie ze zwyczajem, nadali Mu imię, które objawił anioł.
Trzydziestego pierwszego dnia po urodzeniu dziecka – kiedy już było pewne, że przeżyje – i po upływie czterdziestodniowego odosobnienia Maryi, czyli czasu, w którym po porodzie uważana była za nieczystą – w obecności kapłana i świadków odbywała się ceremonia wykupienia syna. Wykupienie było konieczne, ponieważ zgodnie z Prawem wszystko, co pierworodne, należało do Boga i powinno być złożone Jemu w ofierze.
Cena owego wykupu była równowartością dwóch synogarlic, czyli pięć syklów. Dla ubogich nie było to mało. Józef jako cieśla musiał pracować na tę kwotę około dwudziestu dni. W czasie ceremonii ojciec podawał syna kapłanowi na tacy. Ten pytał, czy chce go ofiarować i zostawić w Świątyni, czy wykupić. Potem oświadczał uroczyście, że dziecko zostało wykupione i mogło pozostać przy rodzicach.
Oprócz wykupienia syna Maryja sama musiała poddać się obrzędowi oczyszczenia. Obrzęd ten nazywa się tewila i dokonuje się przez całkowite zanurzenie się w wodzie, razem z włosami. Przepisy precyzją nawet, że nie można w tym czasie mieć na sobie nic, co oddzielałoby ciało od wody. Dopiero po tym oczyszczeniu żydowskie małżeństwo może na powrót podjąć współżycie (to jak wiemy z dogmatu nie dotyczyło Maryi).
Na progu dorosłości
Kiedy Jezus dorastał, wiele razy zapewne wędrował do Jerozolimy z Maryją i Józefem. Robili tak pobożni Żydzi zawsze na święto Paschy. Maryja jako kobieta i Jezus przed ukończeniem trzynastu lat nie mieli takiego obowiązku, ale pielgrzymować mogli. Mały chłopiec mógł wejść do Świątyni już wtedy, kiedy potrafił utrzymać się na plecach ojca albo samodzielnie wejść po schodach, trzymany przez ojca za rękę.
O tym, że Jezus znalazł się w Świątyni jako dwunastolatek, wiemy na pewno – opowiada nam o tym wydarzeniu św. Łukasz.
Pielgrzymka do Jerozolimy była wyprawą trwającą wiele dni. Nazaret od Jerozolimy dzieliło 140 kilometrów. Były to cztery, może pięć dni drogi z postojami na nocleg. Do Jerozolimy ludzie schodzili się wcześniej i pozostawali na dzień, a bywało, że i na całą oktawę po Passze. Nikt nie wybierał się w taką podróż samotnie. Ludzie z jednego miasta wychodzili razem w dużej karawanie, przypominającej trochę współczesne grupy pielgrzymkowe. Z jedną różnicą: ludzie rzadko szli w jednej kolumnie. Wędrowali raczej małymi grupkami, własnym tempem, wiedząc, że spotkają się wszyscy razem na noclegu.
Taka podróż była nie tylko męcząca i trudna, ale też kosztowna, dlatego odbywała się tylko raz w roku. Niektórzy autorzy zauważają, że ta właśnie wizyta w Jerozolimie mogła być dla Jezusa rodzajem bar-micwy. Sam termin i uroczystość we współczesnej formie znana jest w judaizmie dopiero od XIV w. Niezależnie jednak od tego w judaizmie chłopiec dopiero po ukończeniu 13. roku życia uważany był za dorosłego, czyli zdolnego do przestrzegania przykazań i brania odpowiedzialności za swoje czyny. Od tego momentu mógł też brać udział w kulcie i publicznie czytać Torę. Możliwe jest, że pobyt w Świątyni w czasie Paschy – raz w roku – mógł być wykorzystany albo jako moment tego wejścia w duchową dojrzałość, albo po prostu jako ostatnie przygotowanie do publicznego wyznania wiary, które odbyło się później w Nazarecie.
Kiedy rodzice znaleźli Jezusa, był w jednym z krużganków Świątyni, gdzie zwykle gromadzili się Żydzi, by prowadzić dyskusje. Dyskusje te miały swój ustalony porządek, przebiegały zawsze według ustalonego przez rabinów schematu, w którym mieściło się zarówno zadawanie pytań, jak i próba odpowiedzi ze strony wszystkich uczestników. Jezus nie był więc między nimi ani małym chłopcem, ani kimś, kto przyszedł pouczać. Wszedł w ustalony schemat jak dorosły wyznawca judaizmu, gotowy do tego, by rozmawiać jak równy z równym.
Działalność publiczna
Jezus chodził do synagogi. Wzmianki o tym, że nauczał w synagodze w Kafarnaum i w Nazarecie, pojawiają się w Ewangeliach. Synagoga była wówczas instytucją stosunkowo młodą, istniejącą od sześciuset lat. Wcześniej Żydzi sprawowali swój kult i modlili się jedynie w świątyni jerozolimskiej. Dopiero kiedy w czasach niewoli babilońskiej Świątynia została zniszczona, a oni wypędzeni z Jerozolimy, zaczęli gromadzić się na modlitwach i na czytaniu Tory w synagogach. Synagoga nie zastępowała jednak Świątyni, a jedynie pomagała przetrwać czas, kiedy Świątyni nie było. Później, gdy Świątynię odbudowano, Żydzi nie zrezygnowali z istnienia synagog i na stałe wpisały się one w krajobraz judaizmu. Synagoga – to jest ważne – nie była jednak nigdy miejscem składania ofiar, nie była miejscem kultu, ale wyłącznie przestrzenią spotkania pobożnych Żydów na wspólnej modlitwie. Nie było w niej ołtarza. Nabożeństwa w niej sprawowane były bardzo proste. W synagodze chłopcy uczyli się też czytać i pisać. Zapewne Jezus również tam właśnie pobierał nauki. To była bliska i powszednia, niemal domowa przestrzeń każdego Żyda – więc również i Jego.
Wiele razy pojawia się w Ewangeliach obraz Jezusa w jerozolimskiej świątyni. Wystarczy prześledzić uważnie zwłaszcza Ewangelię św. Jana, żeby zobaczyć, że Jezus jak każdy pobożny Żyd obchodził nie tylko Paschę, ale też święto Tygodni, święto Poświęcenia Świątyni czy Święto Namiotów. To przecież właśnie to ostatnie było jednocześnie momentem Przemienienia Jezusa na górze Tabor, gdzie uczniowie chcieli rozbić namioty dla Niego, dla Mojżesza i Eliasza.
Najważniejszym świętem dla Żydów jednak jest szabat. I choć zwykło się przytaczać raczej te wypowiedzi Jezusa o szabacie, które zdają się go łamać – jak ta o łuskaniu kłosów – to Jezusowi nie chodziło wcale o to, żeby szabat znieść, ale żeby go strzec. Zależało mu na tym, żeby rytualizm i setki kolejnych przepisów nie przesłoniły istoty tego dnia. Sam jednak, jak czytamy u św. Łukasza, regularnie w szabat bywał w synagodze: „W dzień szabatu udał się swoim zwyczajem do synagogi”.
Przykazania
Kolejne przykłady tego, jak Jezus wypełniał przykazania Starego Testamentu i jak uczestniczył w życiu religijnym judaizmu, można mnożyć. Znamy te obrazy, przywykliśmy do nich, choć nie zawsze zdajemy sobie do końca sprawę z tego, na co patrzymy. Kiedy kobieta cierpiąca na krwotok podchodzi do Jezusa, żeby dotknąć frędzli u Jego płaszcza, to nie jest anonimowy płaszcz z frędzlami dla ozdoby, ale płaszcz modlitewny, tałes, który na czterech rogach ma doszyte frędzle, czyli cicit. Strój ten ma swoje korzenie w Księdze Liczb, gdzie Bóg mówi do Mojżesza: „Powiedz Izraelitom, niech sobie zrobią frędzle na krajach swoich szat (…). A gdy na nie spojrzycie, przypomnicie sobie wszystkie przykazania Pana, aby je wypełnić”.
Kiedy uczeni w Piśmie zapytali Go, jakie przykazanie jest pierwsze, odpowiedział tak, jak odpowiedziałby każdy Żyd: słowami podstawowej modlitwy, powtarzanymi rano i wieczorem Szema. „Słuchaj Izraelu, Pan Bóg nasz, Pan jest jedyny. Będziesz miłował Pana, Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą, całym swoim umysłem i całą swoją mocą”. Nigdy nie czuł się z judaizmu wyłączony, wyobcowany, odrębny. Był od początku do końca synem narodu wybranego – nawet jeśli ten naród Go odrzucił. Jego odrębność objawiła się dopiero w Kazaniu na górze, gdzie nie był już tym tylko, kto Prawo wypełnia, ale przemówił jako ten, który doprowadza to Prawo do pełni, który objawia istotę Prawa. Kiedy tam mówi „słyszeliście, że powiedziano – a Ja wam powiadam”, stawia się ponad Prawem, ukazuje się jako Prawodawca. Dla nas banalne dziś zestawienie „słyszeliście – a Ja mówię” wydaje się bez znaczenia. Dla Żydów w ówczesnym świecie było wręcz ogłoszeniem swojej boskości, a zatem – w ich oczach – największym grzechem bałwochwalstwa. Ale znów Jezus nie zrobił tego przypadkiem. Doskonale poruszając się w świecie judaizmu, który był przecież Jego światem, mówił językiem dla niego zrozumiałym.
Pozostał Żydem
Choć to teza dla niektórych trudna do przyjęcia, można powiedzieć, że Jezus nadal jest Żydem. Wcielenie przecież się nie skończyło, Jezus Chrystus pozostaje na wieki Bogiem i Człowiekiem. Jeśli zjednoczenie natur jest w nim trwałe – a tego uczy nas Kościół od wieków – to ludzkie pochodzenie Jezusa nie zostało już nigdy wymazane.
W Jezusie wypełniło się Prawo dane narodowi wybranemu. W Nim wypełniły się wszystkie obietnice, jakie lud otrzymał od Boga. W Nim wypełnione zostało Przymierze. Gdyby to się nie stało – gdyby nie pochodził z rodu Dawida, gdyby nie był Żydem – to, w czego owocach dziś uczestniczymy, nie byłoby dziełem zbawienia obiecanym przez Boga. Przecież to narodowi wybranemu Jahwe obiecał zbawienie: nie zawierał przymierza z poganami. Wypełnił, co obiecał po stokroć, zesłał na świat swojego Syna. Poganie (czyli my wszyscy, którzy nie jesteśmy Żydami) dostęp do odkupienia zyskali potem, już dzięki Chrystusowi. To On poszerzył krąg odbiorców Bożego miłosierdzia i rozciągnął dzieło zbawienia na cały świat.
Duma i wdzięczność
Czcząc Jezusa Chrystusa jako Mesjasza i Boga, nie mamy powodów ani wstydzić się Jego judaizmu, ani próbować Go od judaizmu odcinać. Przyjęcie faktu, że Jezus jest Żydem, po pierwsze chroni nas przed ideologizowaniem chrześcijaństwa. Nasza wiara nie jest zbiorem filozoficznych tez. Jest oparta na konkretnych wydarzeniach w historii. Wydarzenia te mają swoje znaczenie, które mamy odkrywać. Zaprzeczanie im sprawia tylko, że popadniemy w czczą gadaninę. Po drugie, chroni nas przed odrealnieniem Jezusa, uczynieniem z niego ducha albo bajkowej postaci, która nijak nie jest osadzona w historycznej rzeczywistości.
Po trzecie zaś żydowskość Jezusa powinna być dla nas motywem do Jego uwielbienia, a przy okazji również do poznawania tego wszystkiego, co w Jezusie wypływało z Jego judaizmu. W ten sposób możemy tylko jeszcze głębiej zrozumieć Jego misję i odkryć konsekwencję Boga, który przez wieki – aż do dziś – prowadzi swój plan miłości.
I nawet jeśli współczesny dialog chrześcijaństwa i judaizmu nie będzie symetryczny – jeśli wydawać się będzie, że to chrześcijanom bardziej na nim zależy – to tak właśnie być powinno. Judaizm bez Chrystusa pozostaje taki sam. Chrześcijaństwa bez judaizmu by nie było. I nawet jeśli dzieli nas wiara w Jezusa, to wiara, jaką wyznawał Jezus, zawsze będzie nas łączyć.