Gdy Jezus podczas swojej ziemskiej misji dokonywał cudów, zazwyczaj oczekiwał od ludzi współpracy. Tak było, gdy rozmnażał chleb, gdy uzdrawiał, wypędzał złe duchy i wskrzeszał umarłych. We wszystkich tych historiach ważne było ludzkie zaangażowanie, wysiłek, silna wiara. Jezus nie czynił cudów tam, gdzie człowiek szukał sensacji albo przybierał postawę biernego obserwatora.
Tak było od samego początku Jego publicznej działalności. Pierwszy znak, którego dokonał w Kanie Galilejskiej, został właściwie niemal wymuszony przez Matkę Jezusa. Aby jednak cud mógł się wydarzyć, potrzebna była nie tylko wiara Maryi, ale także współpraca z obsługą wesela. Co myśleli słudzy, którym polecono, by wodą napełnili wielkie stągwie? Może wydawało im się, że to bezsensowna prośba. Może obawiali się, że goście oskarżą ich o oszustwo. Racjonalnie rzecz ujmując, to przecież niemożliwe, by woda mogła zastąpić wino, którego właśnie zaczęło brakować. Tak po ludzku, nie mieli też podstaw, by zaufać nieznanemu bliżej człowiekowi. Może przekonała ich żarliwość Maryi? Faktem jest, że nie protestowali i nie zadawali dodatkowych pytań. Kryzysowa sytuacja wymagała podjęcia natychmiastowych działań.
Cud się dokonał i doświadczyli go wszyscy, choć przecież żaden z weselników, poza sługami i najbliższymi uczniami Pana, nie był świadom tego, co się wydarzyło. Kosztowali wybornego wina, radowali się szczęściem młodej pary. Byli tylko nieco zdziwieni, że pan młody zachował trunek najlepszej jakości do samego końca godów.
Warto pamiętać o tym, że Bóg jest nieodłącznym Towarzyszem naszej drogi i ma wpływ na naszą rzeczywistość. Jest z nami także wtedy, gdy wydaje się, że nasze wysiłki są jałowe i nie mają sensu, gdy ogarnia nas zwątpienie, niechęć i lęk przed trudnościami, a zwyczajna codzienność przytłacza. Gdy zdaje nam się, że choć angażujemy się wszystkimi siłami i z całą odpowiedzialnością w przemianę świata, w odnowę Kościoła, to owoce naszych działań są mierne albo nie ma ich wcale. Warto wówczas uświadomić sobie, że zapewne podobnie czuli się weselni słudzy w Kanie Galilejskiej, dopóki nie przekonali się, jak mądrą decyzją było odrzucenie ludzkich kalkulacji i zaufanie Jezusowi.
To naprawdę wspaniała wieść, że najprostsze rzeczy, zwyczajne zajęcia, stają się w rękach Boga narzędziami Jego cudów. One dokonują się często w ukryciu, wielu ludzi nie jest nawet świadomych, jak bardzo w ich życiu obecna jest łaska Najwyższego. Jednak pewne jest to, że za tymi nadzwyczajnymi znakami Jego miłości stoi również często niewidoczne, niedoceniane i żmudne zaangażowanie tych, którzy Mu zaufali i współpracują z Nim, choć dobrze wiedzą, jak ubogimi, prostymi i po ludzku niewystarczającymi środkami dysponują.
Dobra Nowina z Kany Galilejskiej jest taka, że nikt z nas sam z siebie nie przemieni wody w wino, nie uleczy ran świata, nie naprawi Kościoła. Jeśli jednak zaufamy Panu i – jak radzi Jego Matka – „robimy wszystko, cokolwiek powie”, możemy być pewni, że z Nim rzeczy niemożliwe są na wyciągnięcie ręki, a dzieła, które nieskończenie przerastają każdego, nawet wybitnego człowieka, On sam buduje naszym zawierzeniem, zaangażowaniem i pokorą. Nie ma co zwlekać. Gdy potrzebne są zdecydowane działania w sytuacjach kryzysowych, trzeba słuchać Pana i nie kalkulować po swojemu. Prawdziwym cudem jest to, że On, który jest Wszechmogący i mógłby jednym słowem odmienić ludzką rzeczywistość, potrzebuje naszej współpracy i zaufania, by świat i nasze serca stawały się, krok po kroku, miejscami żywej Ewangelii. Prawdziwym cudem jest to, że każdy, nawet najbardziej dojmujący ludzki brak On wypełnia swoją miłością.