Logo Przewdonik Katolicki

Pandemia bez happy endu?

Piotr Zaremba
fot. Magdalena Bartkiewicz

Życie wymaga pewnej dozy ryzykowania. Próbowano żyć normalnie, prowadzić jakieś namiastki życia społecznego nawet pod bombami.

Ilaria Capua, znana włoska wirusolog, odbiera nam nadzieję. Właśnie oznajmiła na łamach „Corriere della Sera”, że pandemia z pewnością nie skończy się w 2022 r. Ba, pani profesor mówi o makrocyklu, który może trwać setki lat. Wirus wciąż mutuje, zmienia się. Coraz trudniej, a nie coraz łatwiej z nim z tego powodu walczyć. Jak zaznaczyła Capua, Omikron „da nam popalić z powodu swej wysokiej zakaźności”. – Ten wirus jest inny, zmienił się i dlatego osoby kilka razy zaszczepione zarażają się nim – dodała.
No właśnie, to porażka propagandy obiecującej nam „ostatnią prostą” po zaszczepieniu. Szczęśliwego finału nie ma w Polsce, gdzie szczepionki przyjęło nieco ponad 50 proc. dorosłej populacji. Ale nie nastąpił on też w krajach masowo „wyszczepionych”. Możliwe, że ta propaganda miała jakiś sens. Nie wszystko dało się przewidzieć, a masowe szczepienia, do których w ten sposób zachęcano, sens jednak mają. Statystyki pokazują, że gwarantują co najmniej łagodniejszy przebieg choroby i mniej zgonów. Ale dziś ta propaganda jest używana przez „płaskoziemców” jako argument przeciw nauce. Jak to, prezydent zaszczepił się trzy razy i już raz był zakażony, a teraz znów ma wynik pozytywny.
Nie mam tu prostej odpowiedzi. Polityka wszystkich państw europejskich jest mieszanką restrykcji i poluzowań. Kroczek w tę stronę, dwa kroczki w tamtą. Wciąż sporo w tym chaosu i niewiedzy. Ale wypowiedź pani profesor Capui nasuwa mi inne myśli. Skoro nie będzie szybkiego happy endu, trzeba się uczyć żyć z covidem. Możliwe, że utrwalać odruchy ostrożnościowe: mycie rąk, dezynfekcja, maseczki w środkach masowej komunikacji. Ale nie da się żyć bez końca w schronach. Trzeba organizować życie społeczne tak, aby było ono możliwie najbardziej podobne do normalnego. Nie wytrzymamy długo w logice: lockdown, przerwa, lockdown. Ci, którzy są gotowi zamykać się bez końca, może i powinni mieć prawo. Ale trochę wydadzą wyrok na swoją społeczną użyteczność.
Naprawdę uważacie, że nasze dzieci będę dobrze wyedukowane, pozostając całe lata na nauce zdalnej? Co więcej, czy będą zdrowe psychicznie? Naprawdę, panowie profesorowie (grupa szczególnie wygodnie się urządzająca podczas pandemii), za pięć lat też nie będziecie się spotykali ze studentami i udawali, że istnieje nadal coś takiego jak wspólnota akademicka? Lekarze, naprawdę jesteście gotowi udawać bez końca, że teleporady to właściwa metoda leczenia? Oczywiście, dotknięcie tematu lekarzy to także pytanie, czy służba zdrowia wytrzyma ryzyko względnie normalnego życia społecznego. Nie wiem. Jej całkowity paraliż to coś, czego trzeba unikać. Możliwe, że wizja wiecznego panowania wirusa to także wstęp do pytania, czy przetrwamy, finansując tę służbę zdrowia i organizując ją tak jak obecnie. Ale nie mam wątpliwości, że jakieś ryzyko trzeba się nauczyć ponosić. Już przywoływałem w kontekście covida sympatyczny film Michaela Matthewsa Ludzie i potwory. Netflix pokazał go akurat w apogeum pierwszej fali. Mamy tam świat postapokaliptyczny. I mamy dylemat ludzi: gnić w schronach czy wyjść na świat i walczyć z potworami. Ostatecznie główny bohater zachęca innych do wyjścia.
Co miałoby być taką walką w przypadku covida? Na pewno praca nad nowymi, skuteczniejszymi szczepionkami czy poszukiwanie leku na wirusa. Ale jednak, będę się upierał, także uznanie, że życie wymaga pewnej dozy ryzykowania. Nie w sposób lekkomyślny, tromtadracki, bo „mnie się należy wolność”. Ale próbowano żyć normalnie, prowadzić jakieś namiastki życia społecznego nawet pod bombami. Zachęcam nie do ryzykanctwa, ale do odwagi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki