Logo Przewdonik Katolicki

Polscy dominikanie – zakon nieupadły

Jacek Borkowicz
fot. Magdalena Bartkiewicz

Otóż, przypomnę, o. Wiśniewski ma już 85 lat. Mimo żywego umysłu i władzy moralnego osądzania reprezentuje pokolenie ludzi Kościoła, którzy są już głównie „po tamtej stronie” i nie mogą wyrazić swoich racji współczesnym. A dla tamtego pokolenia po prostu nie mieściło się w głowie, by osoba konsekrowana mogła dopuszczać się obrzydliwości. A jeśli już o czymś obrzydliwym usłyszeli, woleli trzymać się z dala – nie z powodu konformizmu, ale dla zachowania poczucia wewnętrznej czystości.

Raport „komisji Terlikowskiego” zabolał o. Ludwika Wiśniewskiego, dominikańskiego duszpasterza z Gdańska. Jeszcze bardziej zabolały go uogólnienia, które towarzyszyły opublikowaniu owego raportu w połowie września. Ich wyrazistym przykładem jest tytuł z okładki „Tygodnika Powszechnego”, głoszący „Upadek polskich dominikanów”. Ojciec Wiśniewski, nie bagatelizując zła, jakie wyrządził jego współbrat, ani też nie wypierając odpowiedzialności za zaniechania, jakie w tej sprawie przez ostatnie 20 lat obciążają całą polską prowincję zakonu kaznodziejskiego, upadłym dominikaninem jednak się nie czuje. Nie uważa też, by takim mianem godziło się opatrywać zdecydowaną większość szeregowych polskich dominikanów. Stąd jego protest.
Najpierw kilka słów o samym o. Wiśniewskim, bo ocena jego sylwetki ma znaczenie w ocenie jego opinii. Jako wieloletni duszpasterz jest dla wielu autorytetem, i to nie tylko w kręgu oddziaływania zakonu dominikańskiego, ale też w obrębie całej wspólnoty polskiego Kościoła. W czasach komunizmu pokazał się jako odważny obrońca prawdy i sprawiedliwości, co doceniła nawet enerdowska Stasi, umieszczając go na swojej liście czołowych wrogów ustroju PRL. Tę bezkompromisową, zarówno pod względem moralnym, jak i poznawczym postawę reprezentował podobnie i później, w ciągu całego 30-lecia naszej niepodległości. W ostatnich latach, jako surowy krytyk aktualnej władzy, zyskał popularność w kręgach opozycji – tej bynajmniej niepodejrzewanej o jakiekolwiek związki z Kościołem. Niektórym wydawało się nawet, że o. Wiśniewski został przez nie „kupiony”, jak zdarzało się to już wcześniej z kilkoma aktywnymi medialnie księżmi i zakonnikami. Była to ocena błędna, co pokazały wydarzenia ubiegłorocznej jesieni. Dominikanin, podobnie ostro jak w krytyce PiS, zareagował na ataki, nierzadko plugawe, na polskich katolików, jakie w szerokim nurcie krytyki Kościoła, krytyki motywowanej często hasłem obrony praw człowieka, przypuściły antyklerykalne środowiska. Wśród nich – ci sami ludzie, którzy dotąd obnosili na rękach wizerunek o. Wiśniewskiego jako opozycjonisty w sutannie. Ten jednak potrafił oderwać się od opinii jego klakierów, pokazując że bez względu na okoliczności i środowiskowe uwarunkowania kieruje się imperatywem żywego sumienia.
To wszystko nie jest bez znaczenia w ocenie poglądu, że skoro wszyscy dominikanie, nawet ci szeregowi, nie mogli nie wiedzieć, że w ich zakonie przez 20 lat nie uczyniono sprawiedliwości w sprawie Pawła M. i jego ofiar – to wszyscy są winni. Że wszyscy, w ten czy inny sposób, kryli grzechy i przestępstwa, dopuszczając się w ten sposób dalszej krzywdy i tak już wcześniej skrzywdzonych ludzi.
Otóż na szczęście nie jest to prawdą,bo inaczej polscy dominikanie rzeczywiście zasługiwaliby na miano upadłego zakonu. Ale jakim cudem – można by zapytać – ten moralista, który tak precyzyjnie obnażał zakłamanie niejednej ekipy władzy, mógł zawieść w okazaniu wrażliwości na zło dokonujące się w jego własnych szeregach? Otóż, przypomnę, o. Wiśniewski ma już 85 lat. Mimo żywego umysłu i władzy moralnego osądzania reprezentuje pokolenie ludzi Kościoła, którzy są już głównie „po tamtej stronie” i nie mogą wyrazić swoich racji współczesnym. A dla tamtego pokolenia po prostu nie mieściło się w głowie, by osoba konsekrowana mogła dopuszczać się obrzydliwości. A jeśli już o czymś obrzydliwym usłyszeli, woleli trzymać się z dala – nie z powodu konformizmu, ale dla zachowania poczucia wewnętrznej czystości. Bo wierzyli, że ich przełożeni (w tym wypadku kolejni prowincjałowie) zło sprawiedliwie ukarzą i wynagrodzą winy ofiarom.
Było to myślenie naiwne, co pokazały bieżące wypadki. Przełożeni nie zrobili tego, co do nich należało. I bardzo dobrze, że dzisiaj wszyscy dominikanie, także o. Wiśniewski, wiedzą już, że nikt ich osobiście nie zwolni z obowiązku trzymania ręki na moralnym pulsie także w ocenie zaniedbań występujących w ich własnym zakonie. Tego, miejmy nadzieję, obecne pokolenie zakonu kaznodziejskiego już się nauczyło. Ale w ocenie brackiej większości, która przez minione 20 lat nadawała ton działaniom polskich dominikanów, nie mylmy poczciwej naiwności z cichą aprobatą dla grzechu. I jest to wezwanie nie tyle do autorów „raportu Terlikowskiego”, ile do wszystkich, którzy z faryzejskim spokojem wskazują dziś palcem na rzekomo upadły polski zakon.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki