Przed tygodniem mówiłem w kazaniu m.in. o cnocie umiarkowania. Punktem wyjścia były dla mnie słowa Jezusa: „Uważajcie na siebie, aby wasze serca nie były ociężałe wskutek obżarstwa, pijaństwa i trosk doczesnych”. Czym jest owa ociężałość serca? Serca rozumianego nie jako mięsień, bądź co bądź, jeden z najważniejszych organów w ciele, ale biblijnie – uosabiającego całe wnętrze człowieka albo człowieka jako całość (Nowy leksykon biblijny, Kielce 2011). Parafrazując słowa Jezusa, możemy zapytać siebie: czego jest w naszym życiu za dużo, co staje się dla nas krępującym ciężarem, co nas… zniewala?
Umiarkowanie będzie zatem tym, co pomoże nabrać nam zdrowego dystansu, pomoże nam właściwie ustawić priorytety, uporządkować hierarchię wartości. W gruncie rzeczy otacza nas mnóstwo pochłaniaczy czasu i energii, które sprawiają, że to nie my jesteśmy tymi, którzy posiadają, ale dajemy się posiąść. Nadmierne korzystanie ze smartfona, mediów społecznościowych, telewizji. Nadmierne przywiązanie do tego, by mieć, przejawiające się w kupowaniu rzeczy niekoniecznie potrzebnych. Ale też, na co może czasem niezbyt zwracamy uwagę, nadmiar słów. Plotki, półprawdy, niepotrzebne słowa wypowiedziane w emocjach, oskarżenia, oszczerstwa… W potoku słów można się zgubić. Stracić kontrolę nad tym, co się mówi, a dać się posiąść samemu pragnieniu, wręcz pożądaniu w mówieniu. A to wyklucza słuchanie.
Dodajmy do tego jeszcze emocje. Jak często to one nami rządzą, a nie my panujemy nad nimi. Emocje to cenny miernik, w jaki zostaliśmy wyposażeni. I tak właśnie powinniśmy je traktować: informują nas, że coś lub ktoś nas zasmucił, zdenerwował czy rozczarował albo sprawił nam radość, wzruszył, zmotywował. Co dalej zrobimy z tym stanem, to już jest poziom naszej decyzji. Nie każdej emocji powinniśmy ulegać.
Nieopanowanie słów i emocji to mieszanka wybuchowa. Może dlatego tak trudno nam dzisiaj rozmawiać, ponieważ słowa i emocje wzięły nad nami górę. Może myśląc w Adwencie (a może nie tylko w tym czasie) o umiarkowaniu, trzeba by przede wszystkim pomyśleć o umiarkowaniu w słowach i emocjach?
Pamiętam, jak w czasach studenckich spotykaliśmy się w jednym z poznańskich akademików na debatach oksfordzkich. Wydawało się, że dla przyszłych politologów jest to dobre narzędzie do nauki rzetelnej dyskusji. To był początek lat dwutysięcznych. Później stały się one bardzo modne, pojawiły się również w szkołach. Dyskutowaliśmy najpierw na tematy abstrakcyjne, później zupełnie realne, gdzie poziom emocji mógłby być duży, może nawet nie do opanowania. Kiedy pomyślę, kto wtedy na te debaty przychodził, aż trudno uwierzyć, że można było tak po prostu rozmawiać pomimo różnic. Dziś wielu uczestników tamtych debat to osoby publiczne: politycy, działacze społeczni, dziennikarze, duchowni. Znajdujemy się po różnych stronach sporu społecznego, politycznego, ekonomicznego, religijnego, światopoglądowego… Wśród tych, którzy od początku w tych debatach uczestniczyli, był Jan Piosik, dziś trener wystąpień publicznych i koordynator Poznańskiej Ligi Debat. W rozmowie z Agatą Bobryk (s. 18) nie tylko przekonuje do debat oksfordzkich, ale też analizuje, dlaczego tak trudno nam się dzisiaj rozmawia i prowadzi spory w debacie publicznej. I nie tylko publicznej.
Kiedy ostatnio rozmawiałem ze znajomym księdzem o sytuacji na polsko-białoruskiej granicy – dość szczegółowo analizowaliśmy sytuację oraz to, jak jest ona przekazywana – mój rozmówca stwierdził, że po rozmowie patrzy na całą sytuację inaczej. Jakby, nie ujmując powagi sytuacji, było w nim mniej niepotrzebnych emocji, a więcej rozumnego osądu. Zdaje się, że wiedza o mechanizmach, którymi rządzi się spór polityczny, czy szerzej polityka, o zasadach prowadzenia dyskusji i debat, narzucania tematów, ukierunkowywania zachowań społecznych, budowania narracji, posługiwania się strachem, pozwala na bardziej rzeczową ocenę sytuacji. Zwraca na to uwagę we wspomnianej rozmowie Jan Piosik, gdy zauważa, że wzrosła dziś świadomość konsumentów, których trudniej kupić, stosując rozmaite techniki marketingowe. Choć przyglądając się szaleństwu zakupowemu w związku z Black Friday, rozszerzonemu w wielu miejscach do Black Week, trudno nie stwierdzić ze smutkiem, że wielu znów uległo pseudopromocjom, czyli kupili produkty wprawdzie w obniżonej cenie, która jednak tydzień wcześniej została sztucznie wywindowana w górę, albo dali w sobie rozbudzić potrzeby i kupili produkty, których kupować nie chcieli, ale… kupili, bo były w przecenie.
Z debatą publiczną i tą o znacznie mniejszym zasięgu jest podobnie: warto znać reguły, mechanizmy, szanse i pułapki. To pozwoli z pewnością z większym spokojem przyglądać się lub uczestniczyć w niejednej dyskusji. A jeśli dodamy do tego cnotę umiarkowania w doborze słów i uleganiu emocjom, to jest szansa na całkiem sensowną rozmowę. Na przykład – już niebawem – przy wigilijnym stole.