Prawdziwy chrześcijan nawet wówczas, gdyby ani słowem nigdy nie głosił, będzie przez świat jako chrześcijanin rozpoznany.
Miłość, czyli jedno
Kiedy na przełomie II i III wieku Tertulian – jeden z najwybitniejszych pisarzy starochrześcijańskich – pisał swój Apologetyk, czyli pismo kierowane do pogan w obronie chrześcijan w czasach prześladowań, zwrócił uwagę na szczególną rzecz, która wyróżniała chrześcijan, a zwracała uwagę pogan. W części poświęconej pieniądzom pisał: „Z tej kasy nie wydaje się ani grosza na uczty i pijatyki, lub obżarstwa bez pożytku, ale na życie i pogrzeb biednych, na utrzymanie chłopców i dziewcząt, którzy rodziców stracili i środki do życia, dla starców, którzy pracować nie mogą i z domu nie wychodzą, dla rozbitków okrętowych, a ci, którzy w kopalniach lub na wyspach siedzą, o ile religia Boga naszego tego przyczyną, to za swe wyznanie są uprawnieni do zaopatrzenia. Ten sposób okazywania wielkiej miłości daje nam w oczach niejednych specjalną cechę. «Patrz – powiadają – jak ci się kochają nawzajem» «i jak jeden za drugiego gotów jest umrzeć». Ale także i dlatego, że braćmi się nazywamy, oburzają się, nie dlaczego innego, myślę, jak dlatego, że u nich każde imię z tytułu pokrewieństwa było tylko pozorem dla zbliżenia się. Tymczasem braćmi jesteśmy także waszymi prawem natury, wspólnej matki, chociaż wy nie bardzo ludźmi jesteście, boście złymi braćmi”.
Często mówi się, że Tertulian zwraca uwagę na miłość między chrześcijanami. I rzeczywiście jest to miłość, ale taka, która nie jest emocjonalnym afektem czy cielesnym pożądaniem. Miłość między chrześcijanami to nic innego jak jedność: świadomość bycia złączonymi w Chrystusie i przez Chrystusa. Chrześcijanin nigdy nie idzie sam.
Gdzie ta jedność?
Chrześcijanin nigdy nie idzie sam? Co za bzdura! Przecież indywidualnie jesteśmy samotni. Przecież nawet patrząc globalnie, my, chrześcijanie, jesteśmy dramatycznie wręcz podzieleni. Dramat rozpoczął się od wielkiej schizmy wschodniej, kiedy swoimi drogami poszli jedni za Rzymem, drudzy za Konstantynopolem, spierając się o posłuszeństwo papieżowi i pochodzenie Ducha Świętego: czy „od Ojca i Syna pochodzi”, czy „od Ojca przez Syna”. Dziś to wydawać się może drobiazgiem, ale przez wieki nasze drogi tak mocno się rozeszły, że na pierwszy rzut oka jedności nie widać.
Potem przyszedł drugi dramat, rozdarcie reformacji. Choć z gorliwości wynikało, z troski o czystość wiary, o przyznanie należnej godności i posłuchu Pismu Świętemu, znów ludzie stanęli jedni przeciwko drugim i wyrósł z tego konflikt na kolejne wieki.
A przecież nie są to dwa tylko pęknięcia. Są dziesiątki pomniejszych, z którymi spieramy się o ważność chrztu, o ważność święceń kapłańskich, o kształt liturgii, o jedność z Piotrem. A to, że wszyscy wierzymy w tego samego Jezusa Chrystusa – to wciąż po ludzku dla nas za mało. Gdzie więc ta chrześcijańska jedność?
Tęsknota
Brak widocznej jedności jest tym, co chrześcijanina boli. Jedność jest naszą tęsknotą, jest naszym marzeniem. Jest też celem, nad którym nieustannie pracujemy: i rzesze teologów w dialogu ekumenicznym, i rzesze chrześcijan we wzajemnej ciekawości, słuchaniu siebie nawzajem i serdeczności.
Czasem pojawiają się pokusy, żeby tę jedność zbudować „na skróty”, nie zważając na to, jak wiele nas przez wieki podzieliło. Pojawiają się wówczas pytania: dlaczego nie celebrować wspólnie Eucharystii? Dlaczego prawosławni, katolicy i protestanci nie mogą się spotkać przy jednym ołtarzu?
Nie mogą – odpowiada Kościół katolicki. Nie mogą, ponieważ jedność eucharystyczna jest zbyt ważna, by czynić z niej narzędzie. Ona jest ideałem, ona jest celem, ale dopóki jedności nie będzie między nami, nie można Eucharystią zaklinać rzeczywistości. Dlatego wyznaczamy sztywne reguły tego, kto z innych wspólnot może przyjmować komunię w Kościele katolickim i w jakich wspólnotach wolno katolikowi karmić się Eucharystią. Dlatego też nie ma dziś mowy o wspólnym sprawowaniu Eucharystii przez duchownych różnych wyznań – nawet jeśli wszyscy wierzą w jednego Chrystusa.
Aby byli jedno
Eucharystia pozostaje więc z jednej strony budulcem jedności między katolikami: wierzymy, że każda Msza św. włącza nas w wielką liturgię, trwającą nieustannie i sprawowaną przez Jezusa Chrystusa Najwyższego Kapłana. Eucharystia jest źródłem jedności, bo to właśnie w niej i dzięki niej staje się to, o czym pisał Tertulian: obcy sobie ludzie w Jezusie i przez Jezusa stają się braćmi. Eucharystia jest źródłem jedności również w wymiarze wertykalnym, łączy nas z Chrystusem, ale też wprowadza nas do wspólnoty świętych, tych wszystkich, którzy żyli przed nami. To właśnie w Eucharystii spotykamy się z nimi wszystkimi przy jednym stole – choć na razie jesteśmy po dwóch stronach życia.
Ale Eucharystia sprawowana tu, na ziemi, pozostaje również wielką tęsknotą. Nie można jej sprawować, nie myśląc z bólem o tych, którzy nie mogą stanąć z nami, z którymi nie jesteśmy jeszcze w komunii. Każdy brak, każda wyrwa w tej wspólnocie uczniów Chrystusa – każda niepełność – każde puste miejsce przy tym świętym stole pozostaje dla nas i wyrzutem sumienia, i zadaniem. Bo w Chrystusie wszystkie Jego dzieci mamy być jedno.
Zapisana w Ewangelii św. Jana modlitwa Jezusa w Ogrójcu ma dramatyczny wydźwięk. Jezus nieustannie powraca w prośbie do tego jednego, najważniejszego motywu: aby byli jedno. Żeby byli jak Ty i Ja. Żeby jedność była znakiem, po którym świat będzie ich poznawał. Żeby się nie rozeszli. Żeby się nie podzielili. Ojcze, żeby tylko nie to!
On wie, jakie to dla nas ważne: żeby być jedno. Mamy być znakiem dla świata, ale i siebie nawzajem mamy karmić miłością, być jedni dla drugich.
Granice i mosty
Ta tęsknota – niespełnione jeszcze pragnienie pełnej jedności – jest w nas żywa i boli. Eucharystyczny styl życia polegać będzie na zrozumieniu, przyjęciu i doświadczeniu tej tęsknoty. Polegać będzie na tym, że w każdej Mszy św. stawać się będziemy jedno – communio – jednocześnie wierząc, że w niewidzialny i w niezrozumiały dla nas sposób Jezus przygarnia do owej communio również tych, którzy fizycznie w niej być nie mogą.
Eucharystyczny styl życia chrześcijan nakarmionych Eucharystią polegać będzie i na tym, by owo spojrzenie tęsknoty za jednością nie kończyło się przy odejściu od ołtarza. Rozłamy religijne, podziały między nami nie są ani powodem do chluby, ani do wyliczania wzajemnie win, ani nawet przyczynkiem do udowadniania sobie racji. Są naszym wspólnym cierpieniem i naszą wspólną troską.
Eucharystyczny styl życia polegać będzie wreszcie i na tym, żeby jedności szukać wszędzie, gdzie się da. Żeby w ludziach szukać nie tego, co nas różni, ale co sprawia, że jesteśmy do siebie podobni. Żeby w obcych nie widzieć „innych”, ale „braci”. Żeby nawet z tymi, z którymi się nie zgadzamy, szukać nie wyrysowanych między nami granic, ale mostów spotkania.
Chrześcijanin karmiący się Jezusem nieustannie wychodzi na spotkanie z drugim człowiekiem. I to właśnie w spotkaniu słowo obietnicy jedności staje się Ciałem: Chrystus staje wśród nas.