Logo Przewdonik Katolicki

Niech stanie się jasność!

Natalia Budzyńska
Vilhelm Hammershøi, Wnętrze przy Strandgade z promieniem słonecznym na podłodze, 1901 r., olej na płótnie, 46.5 x 52 cm, Statens Museum for Kunst, National Gallery of Denmark fot. Materiały prasowe

Tworzył na przełomie XIX i XX wieku, ale świat odkrył go dla siebie ponad sto lat później. W Poznaniu można oglądać wspaniałą wystawę duńskiego malarza Vilhelma Hammershøia. Jego obrazy prowokują do zatrzymania się i spojrzenia w głąb siebie.

Dobrze jest wejść z szarości w szarość. Zimowa aura idealnie wpisuje się w malarstwo Vilhelma Hammershøia. Brudnawa biel, oszczędność środków, prosta forma, za którą idzie poczucie zagubienia, dezorientacji, tymczasowości, niepewności. Nic przyjemnego, owszem. Duńska prostota kojarzy się przede wszystkim z rozpowszechnionym w ostatnich latach pojęciem hygge. Ale hygge oznacza przytulność, komfort bycia z innymi, bezpieczeństwo. Hygge jest przeciwieństwem Hammershøia, choć to pojęcie i jego koncepcja miłego życia w harmonii z innymi powstała wtedy, gdy duński malarz pokrywał swoje obrazy mgłą samotności. Co się stało, że ta sztuka tak podoba się w XXI wieku? O obrazy Hammershøia biją się teraz największe muzea świata. Muzeum Narodowe w Poznaniu wykazało się czujnością godną pochwały, dzięki czemu możemy chłonąć lodowaty spokój, który wyrywa nas z przebodźcowanej codzienności i wprowadza w stan kontemplacji. Bo obrazy duńskiego malarza hipnotyzują, wciągają, prowokują do zatrzymania się i spojrzenia w głąb siebie.

Milczenie malarza
Rainer Maria Rilke, poeta urodzony w Pradze, w czasie, gdy pracował w Paryżu nad biografią rzeźbiarza Rodina, zwrócił uwagę na malarstwo pewnego duńskiego artysty. Gdzie zobaczył po raz pierwszy jego prace? Może właśnie w Paryżu, na którejś z wystaw? Spodobały mu się do tego stopnia, że odwiedził malarza w Kopenhadze. Tak, pojechał tam specjalnie. Miał w planach napisanie eseju o jego malarstwie, chciał z nim porozmawiać o sztuce. Była późna jesień 1904 r. Dzieliło ich tylko 10 lat, wydawałoby się, że tyle, co nic. Rozmowa powinna toczyć się wartko. Nic z tego. Rilke wracał trochę rozczarowany.
Przez chwilę siedział z Vilhelmem i jego żoną Idą przy stole, pił kawę. Patrzył na ich twarze, słuchał ich milczenia, kontemplował światło rozchodzące się po skąpo umeblowanym pokoju. „Nic tutaj nie odwraca uwagi gościa od światła” – zanotuje potem. Rilke swym poetyckim językiem pięknie opisuje chwilę spędzoną w mieszkaniu Hammershøia. Pisze o gospodarzach, że „łagodni i niezdecydowani, wydają się tak odlegli – w rzeczywistości prawie wcale nie są ze mną”. Ona, bohaterka jego obrazów, patrzy przed siebie, gdzieś daleko, poza ściany domu. On patrzy do wewnątrz, jego wzrok podróżuje głęboko. Rilke eseju nigdy nie skończył, ale „pielgrzymka do Hammershøia”, jak sam nazwał swoją podróż do Kopenhagi, była dla niego ważna. Jest jasne, że właściwie jego oczekiwania się spełniły.
Patrzył na ten dom jak na wnętrza obrazów. Patrzył na żonę Vilhelma jak na tę kobietę z obrazów, bo twórczość Hammershøia tak bardzo pasowała do tego, co zastał. Oto wybrane słowa, jakich używa w opisie tych odwiedzin: światło, pustka, skupienie, cisza, biel, smutek, milczenie. A oto słowa, którymi opisuje się obrazy Hammershøia: chłód, dystans, powściągliwość, surowość, samotność. Kuratorzy naszego wieku wystawom jego prac nadawali takie tytuły: „Poezja milczenia” (Londyn 2008), „Kroniki samotności” (Seattle 2016), „Malując spokój” (Toronto 2016), „W świetle Północy” (Hamburg 2019), „Światło i cisza” (Poznań 2021).

Uświęcona banalność codzienności
Niewiele wiemy o Hammershøiu, był bowiem człowiekiem wycofanym, typem samotnika, a nie udzielającego się towarzysko dandysa. Nie pisał pamiętników ani wspomnień, listy spalił przed śmiercią. Znany jako milczek, zmarł na raka gardła. Zbyt prosta charakterystyka? To dodajmy jeszcze, że był blisko związany ze swoim młodszym bratem Svenem, który z kolei uwielbiał się wraz ze swoimi przyjaciółmi bawić w hellenistycznym anturażu, jedząc i pijąc wino, śpiewając i biegając nago po dzikich plażach. Sven oprócz tego, że zajmował się ceramiką (jego projekty są powszechne w skandynawskim wzornictwie), także malował. Ewentualny udział Vilhelma w zabawach Svena mógłby skomplikować trochę jego osobowość.
Urodził się w Kopenhadze w 1864 r. Jego ojciec, zamożny kupiec, mógł zapewnić mu edukację artystyczną: lekcje rysunku pobierał od ósmego roku życia, a zakończył je jako student Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych. Potem się ożenił z Idą Ilsted, siostrą przyjaciela, również malarza. Spędzili razem prawie ćwierć wieku. Nie mieli dzieci.
Skończył dwadzieścia lat, kiedy po raz pierwszy pokazał na wystawie swój obraz. Był to Portret młodej dziewczyny, do którego pozowała mu siostra Anna. Obraz odbiegał od innych portretów. Zdania były podzielone, a o młodym artyście chętnie mówiono. Kolejny jego obraz został odrzucony. W panującym w Europie trendzie malarstwa anegdotycznego portretowanie kobiety zajętej zwykłą czynnością było niedopuszczalne. Hammershøi jednak uświęcał banalność codzienności. Fascynował go Vermeer, przefiltrował go więc przez skandynawskie zimno. Malował puste wnętrza, przez które przebiegało światło czy przez które przechodziła kobieta. 

Poeta światła lubi odcienie szarości
Ida była jego najlepszą modelką. Kazał jej stawać tyłem, więc widzimy ją stojącą twarzą do ściany albo siedzącą przed pianinem. Na co patrzy? O czym myśli? Skąd się tu wzięła? Nie znajdziemy żadnej odpowiedzi, albo raczej musimy ją znaleźć sami w sobie. Jeśli w ogóle odpowiedź jest potrzebna. „Współczesny nordycki Vermeer” (tak nazwał go niemiecki krytyk na początku XX w.) stosował paletę kolorów neutralnych i zawsze tych samych. Dlatego, gdy wchodzimy do sali wypełnionej jego obrazami, czujemy się, jakby z nieba padał śnieg. Albo jakby przykryła nas wszystkich tiulowa zasłona.
Czasami Vilhelm wychodził z domu i wyjeżdżał. Lubił na przykład Londyn z powodu połączenia mgły i duszących dymów snujących się po ulicach miasta. Miasta też malował, miejskie pejzaże zawsze są puste. Skandynawskie wersje zalanych słońcem pustych ulic de Chirico. W czasach, gdy impresjoniści wykorzystywali wszystkie barwy świata, on korzystał tylko z odcieni szarości. Podejrzewano, że ma jakąś wadę wzroku, ułomność, która nie pozwala mu dostrzec wspaniałości świata. Ale światło widział doskonale, czasem to ono wydaje się bohaterem obrazów.
Może to właśnie światło jest kluczem do jego twórczości, nie tylko to formalne, ale i mistyczne. W panującej pustce, w samotności i smutku to ono staje się nadzieją? Tylko w miejscu ogołoconym ze zbędnych ozdób staje się widoczne? Hammershøi nie opowiada historii jak Hopper, choć na pierwszy rzut oka nastrój wydaje się być podobny. Hammershøi zmusza do zapatrzenia się w siebie i zaludnienia obrazów swoimi emocjami: lękiem, smutkiem. Jest w nich wszystko, przed czym ucieka człowiek, wytrącają ze strefy komfortu, z naszego „świętego spokoju”. Czy zamknięte okna i drzwi nie są obrazem mojego i twojego wnętrza, do którego nie chcesz wpuścić odrobiny światła?

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki