Logo Przewdonik Katolicki

„Inny” znaczy przyjaciel

Natalia Budzyńska
fot. Fotokon/Adobe Stock

Dlaczego nikt nas nigdy nie wychował do różnorodności? Dlaczego nikt nam nigdy nie mówił, że inny to nie wróg, tylko przyjaciel, dzięki któremu możemy się ubogacić?

Jeśli kiedykolwiek ktokolwiek myślał, że jednorodny etnicznie kraj będzie krajem ludzi szczęśliwych, bo żyjących zgodnie, to popełnił ogromną pomyłkę. Aż mnie dziwi, że niektórzy wciąż tak chętnie ją popełniają, trwając przy swoich pomysłach; co więcej, nie wstydząc się ich światu obwieszczać. Nie będę już wracać do nazizmu, który na piedestale postawił wysportowanego blondyna z niebieskimi oczami i wyobrażał sobie, że kiedyś Europę zaludniać będą tylko takie germańsko-skandynawskie typy. Po wymordowaniu i przegonieniu przez nazistów z Polski Żydów wygoniono też Rusinów i Łemków. I oczywiście mieszkających tam przez wieki Niemców, bo nowe granice nie przewidywały współżycia z wrogiem. A może raczej z innym.
No i mamy ten kraj taki z wierzchu jednolity, z jasną cerą i szarymi włosami, taki słowiański i polski, chrześcijański, a tak skłócony. Każdy, kto zna historię, wie, że zawsze lubiliśmy się kłócić, ale chyba nigdy aż tak.
Dlaczego nikt nas nigdy nie wychował do różnorodności? Dlaczego nikt nam nigdy nie mówił, że inny to nie wróg, tylko przyjaciel, dzięki któremu możemy się ubogacić? Który może nam pokazać przestrzenie, o jakich nie mamy pojęcia, zamknięci szczelnie w swojej jedynie dobrej kulturze?
Niedawno byłam po raz pierwszy w tatarskiej wiosce na wschodzie Polski. Nie w Kruszynianach, gdzie kilka lat temu jednolici rasowo i wyznaniowo Polacy wymalowali na ścianie meczetu znak Polski Walczącej i świnię (przynajmniej wiedzieli, że dla islamu to zwierzę nieczyste), bo Kruszyniany są w strefie zamkniętej. Byłam w Bohonikach, niedaleko, w niewielkim meczecie z XIX wieku, zniszczonym przez Niemców i odbudowanym po wojnie. Doświadczyłam gościnności polskich Tatarów, nawet zostałam niemal wypchnięta na pogrzeb, który zaraz miał się odbyć, tylko po to, żebym zobaczyła, jak wygląda muzułmańska ceremonia pogrzebowa. Mizar, czyli muzułmański cmentarz, znajduje się na końcu wsi, na niewielkim wzgórzu. Nagrobki zwrócone w stronę Mekki, tak że wręcz namacalnie wydawało się, że wszyscy zmarli patrzą w jedną stronę. Słychać było kruka latającego nad imamem i rodziną zmarłego, gdzieś obok stukał dzięcioł. Nie było grabarzy, trumnę nieśli krewni, oni też układali ciało w grobie i zakopywali je.
Po drugiej stronie cmentarza, pod brzozą, przykryty świerkowymi gałązkami i świeżo usypaną ziemią leżał Inny. Nie dość, że muzułmanin, to jeszcze nie polski. Nie minął tydzień, a mogiły są już cztery. Jedna mała, bo pochowane jest w tej ziemi dziecko przedwcześnie urodzone z powodu wychłodzenia organizmu matki. Matka leży w szpitalu w krytycznym stanie. Mam nadzieję, że ojciec z czwórką małych dzieci nie będzie musiał już płakać na tatarskim mizarze w Polsce.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki