Bordeaux to miasto w południowo-zachodniej Francji. Leży nad rzeką Garonną. Prawie sto kilometrów dzieli je od Oceanu Atlantyckiego. Nazywane jest miastem mostów. W przewodnikach nazywane jest najelegantszym miastem świata. Wielu uważa, że może spokojnie konkurować z Paryżem pod względem architektonicznej urody. Kojarzone jest z doskonałym winem, wytwarzanym od kilkunastu wieków w okolicznych winnicach.
W tym roku o Bordeaux zrobiło się jednak głośno z innego powodu. W połowie września tamtejszy mer, polityk Partii Zielonych (EELV), ogłosił zamiar wycofania z placów miasta, a więc także sprzed ratusza, miejskich choinek stawianych od lat na Boże Narodzenie. Jego zdaniem dla „martwych drzewek” nie ma miejsca w przestrzeni publicznej, bo to niezgodne z pryncypiami polityki ekologicznej.
Martwe drzewko?
Część mieszkańców domyślała się, że za decyzją mera kryją się nie tylko inspiracje ekologiczne, ale również próby dokonania zmian kulturowych. Dlatego błyskawicznie pojawiła się w tej sprawie petycja podpisana przez tysiące osób, jednak – jak podają media – mer oświadczył, że nie zamierza pod jej wpływem zmieniać swej decyzji. Ewentualne konsultacje w sprawie obecności świątecznego drzewka przed siedzibą jego urzędu odbędą się najwcześniej w przyszłym roku.
Jak wytropili dziennikarze, pikanterii całej sprawie dodaje fakt, że miasto Bordeaux miało już zamówioną potężną, specjalnie dla niego hodowaną, choinkę w departamencie Correzé za 6 tys. euro (w cenie transport i instalacja). Na szczęście ktoś pospieszył na ratunek. Niechcianym drzewem zaopiekowała się inna, znacznie mniejsza miejscowość, znajdująca się na terenie tego francuskiego departamentu. Mer Malemort poinformował, że kupuje liczące 18 metrów drzewko z ekologicznej plantacji. Gdy przestanie ozdabiać miejsce przed ratuszem, zostaną z niego zrobione ławki dla mieszkańców miasta.
Zabraniamy!
Całą tę zakończoną swoistym happy endem historię można by uznać za zabawną anegdotę, gdyby nie to, że od pewnego czasu w różnych krajach (nie tylko europejskich) pojawiają się wokół choinek i innych bożonarodzeniowych zwyczajów budzące niepokój problemy. Łatwo się domyślić, że nie są spowodowane względami ekologicznymi. Rzeczywistym kłopotem okazuje się wielokulturowość. A właściwie jej błędne rozumienie. Takie, które wyklucza, zamiast łączyć.
W grudniu 2004 r, „Życie Warszawy” donosiło, że w USA toczy się spór o religijny charakter Bożego Narodzenia, a we Włoszech zabrania się w szkołach wystawiania szopek. Krótka notatka pokazywała skalę i zasięg zjawiska. Podawała, że we Francji awanturę wywołuje choinka w szkole. „Wszystko z powodu poprawności politycznej, która nie pozwala obrażać uczuć mniejszości, głównie muzułmańskiej” – wyjaśniała, dodając, że przyczyną jest też formalne rozdzielenie Kościoła od państwa.
Gazeta informowała również, że sąd federalny w Nowym Jorku zabronił wystawiania szopek w szkołach, ponieważ uznano je za symbol religijny, a takich nie wolno wystawiać w miejscach publicznych.
Kapturek zamiast jasełek
Zmiany dotknęły również sferę języka. Choinka w wielu oficjalnych wypowiedziach przestała być „drzewkiem Bożego Narodzenia”, a stała się tylko „drzewkiem świątecznym”. Na wystawach sklepów zamiast życzeń „Merry Christmas” można było przeczytać: „Happy Holiday”. Doszło do tego, że rada jakiejś szkoły w New Jersey zabroniła chórowi śpiewać kolędę Cicha noc, święta noc.
Z notatki z „Życia Warszawy” sprzed szesnastu lat wynika, że wielu ludzi nie zgadzało się na odzieranie ich z tradycji. Na przykład mieszkańcy miasteczka Plano w Teksasie wytoczyli proces miejscowym władzom szkolnym, które zabraniały dzieciom pokazywania symboli religijnych na imprezach w szkole. Spór dotarł do departamentu sprawiedliwości.
Nie lepiej było już ponad piętnaście lat temu w Europie. Wiele włoskich szkół wprowadziło zakaz wystawiania szopek. Aby mali muzułmanie nie poczuli się dotknięci, zamiast jasełek dyrektorzy zalecili przedstawienia Czerwonego Kapturka. Takie działania skrytykował ówczesny papież Jan Paweł II. Wspomniana awantura o choinkę we francuskiej szkole dotyczyła drzewka ustawionego na korytarzu. Część uczniów stwierdziła, że skoro obowiązuje zakaz symboli religijnych w szkołach, choinka powinna zniknąć. I zniknęła. Dyrekcja kazała wynieść ją do szatni.
Wśród różnych głupstw...
Tego typu przykłady z ostatnich kilkunastu lat można mnożyć. Jednak tendencja do „odchrześcijaniania” kojarzących się z grudniowymi świętami symboli pojawiła się znacznie wcześniej i była motywowana nie tyle tzw. poprawnością polityczną, ile komercjalizacją. Wzorcowym przykładem jest postać rozdającego prezenty starszego mężczyzny z białą brodą, ubranego w czerwony strój i przemieszczającego się saniami zaprzężonymi w renifery. Ten dziewiętnastowieczny wymysł pewnego poety zdumiewająco skutecznie wyparł ze świadomości miliardów ludzi na całym ziemskim globie wizerunek św. Mikołaja jako biskupa w mitrze i z pastorałem. Przerośnięty krasnal o wiele bardziej nadawał się do wykorzystania w reklamie niż chrześcijański duchowny.
Jednak historia pokazuje, że to ludzie decydują o treści, jaką niosą ze sobą symbole. Dowodem – choinka. Badacze przeszłości wskazują na jej pogańskie korzenie. Dopiero w połowie drugiego tysiąclecia zaczęła się pojawiać jako ozdoba stawiana w czasie świąt Narodzenia Pańskiego. Kaznodzieje w XV i XVI stuleciu krytykowali ten rodzący się zwyczaj. „Wśród różnych głupstw świątecznych jest także choinka” – wołał z ambony w XVII stuleciu pewien niemiecki teolog. Dzisiaj próbuje się ją z różnych miejsc na świecie usuwać, bo jest zbyt... chrześcijańska w swej symbolice.
Jak z muzeum
W opublikowanej w roku 1989 książce Rok kościelny ks. Wincenty Zaleski SDB jako powszechnie znane zwyczaje związane z Bożym Narodzeniem wymienia żłóbek, jasełka, kolędy, choinkę, życzenia i podarki, składanie sobie wizyt, wysyłanie kartek świątecznych. Jako polskie zwyczaje wskazuje wieczerzę wigilijną i powszechny udział w Pasterkach. Przypomina też, że te święta w naszym kraju były określane jako Gody. „Słowo to znaczy więcej niż uczta i biesiada wigilijna – to stan szczęśliwości, zapowiedź wiecznych godów” – wyjaśnia i podkreśla znaczenie sakramentów w dobrym przeżyciu Bożego Narodzenia.
Dziś niektóre informacje zawarte w tej publikacji brzmią dla wielu czytelników jak opowieść z muzeum. W chwili wydania książki, zaledwie trzydzieści jeden lat temu, nie sprawiały wrażenia archaicznych.
Skoro tradycja nie jest czymś ustalonym raz na zawsze, skoro zwyczaje się zmieniają, jedne zanikają, powstają nowe, skoro symbole nabierają znaczenia, ale też mogą je tracić, czy warto przywiązywać do nich wagę? Może nie warto pieczołowicie ich pielęgnować, a tym bardziej zaciekle ich bronić? Może nie warto toczyć gorących dyskusji wokół wartości estetycznych i wymowy ceramicznej „stajenki” ustawionej w tym roku na placu św. Piotra, skoro jeszcze w roku 1981 żadnej bożonarodzeniowej szopki tam nie było? Czy warto toczyć boje, by wciąż stawiano choinki przed ratuszami i w innych publicznych miejscach?
Piłowanie gałęzi
Może po prostu sobie ten temat odpuścić w imię spokoju, otwarcia na wrażliwość innych, świadomości, że zmiany są nieuniknione i że „przemija postać tego świata”, a więc także tradycje, zwyczaje, symbole odchodzą w przeszłość? To może być wielka pokusa.
Rodzi się bowiem pytanie – co w zamian? Pustka? To byłoby wyjście najgorsze z możliwych. Piłowanie gałęzi, na której wszyscy, chrześcijanie i niechrześcijanie, siedzimy.
Chrześcijaństwo ze swym religijnym przekazem jest częścią dziedzictwa kultury ludzkości. Żywą częścią. Częścią, która nie może nagle zniknąć. Symbole i znaki jego obecności w dziejach ulegały zmianie. To oczywiste i zrozumiałe. Być może – choć jeszcze sobie z tego nie zdajemy sprawy – rodzą się właśnie nowe chrześcijańskie tradycje, zwyczaje i symbole związane ze świętowaniem Narodzenia Pańskiego. Mogą się kształtować w jakichś chrześcijańskich wspólnotach lub po prostu w domach rodzinnych. Ale muszą być. Bez nich świat byłby po prostu niepełny i niekompletny.