Logo Przewdonik Katolicki

Wcielenie – zaproszenie do pokory

ks. Sławomir Sosnowski
fot. SZILARD KOSZTICSAK PAP EPA

Od narodzenia nieprzyjęty, „bezsilny”, wkrótce prześladowany. Dokona rzeczy wielkich, ale objawi się, jak ktoś niemający znaczenia. Czy bez ludzkiego prestiżu, chrześcijaństwo rzeczywiście skazane jest na porażkę?

Pozorną słabość widzimy też w Jezusie dorosłym, nauczającym. Daje początek królestwu Bożemu nie przez zorganizowanie struktur, lecz przez budzenie dobrych pragnień przypowieściami; powołuje do współpracy z sobą nie najbardziej utalentowanych, przedsiębiorczych, zaradnych, ale zdolnych do stworzenia wspólnoty, którzy najpierw pytają, „Nauczycielu, gdzie mieszkasz?”.
Krzyż, który dla nas jest znakiem zbawienia, jest najmocniejszym znakiem ludzkiej słabości. Jezus umiera osamotniony, zdradzony, odrzucony – wydaje się, że nawet przez Boga („Boże, mój Boże, czemuś Mnie opuścił?”).
Nie pozostawił dobrze funkcjonującej organizacji, spisanych zasad, które miałyby być fundamentem przyszłego Kościoła. Pozostały po Nim „rzeczy” tak ulotne – wypowiedziane słowa, znak wody chrzcielnej oraz Chleba i Wina.
Dlaczego w ten sposób się objawia? Nie ma metod bardziej skutecznych, by wpłynąć na ludzkość, by przekonać do siebie? Właściwie, do czego chce nas przekonać?
 
Odrzucić miecz
Święty Jan kilkadziesiąt lat później da krótką odpowiedź: „Bóg jest miłością” (1 J 4, 8). Właśnie do tej prawdy całym swoim życiem i każdym słowem przekonuje nas Jezus. Prowokując do pochylenia się na żłóbkiem, do wzruszenia Krzyżem, pokazuje nam, że stać nas na współczucie, że mamy w sobie pokłady dobra, że jesteśmy zdolni do miłości, a więc w pewnym sensie potrafimy zrozumieć Boga, przyjąć Go w Jego istocie, którą jest miłość. Można zmusić człowieka do wielu rzeczy, ale siłą nie można go uczynić zdolnym do przyjęcia miłości i do kochania. Siła wywołująca lęk sprawia zamknięcie w sobie. Możemy otworzyć się i zawierzyć siebie bez lęku Temu, który objawia się w słabości.
Chrystus przed wniebowstąpieniem posyła uczniów na cały świat. Czy słabość, na którą mógł sobie pozwolić Jezus, Jego uczniów już nie dotyczy? Czy ze względu na to, jaki jest świat, dziś się tak nie da? Czy Kościół bogaty, korzystający z przywilejów, jest skuteczniejszym narzędziem ewangelizowania? Szukanie sojuszu z władzą jest wyrazem roztropności czy poddaniem się pokusie, jaką Jezus odrzucił („Tobie dam potęgę i wspaniałość wszystkich królestw świata”; zob. Łk 4, 5–6)? Częsta odpowiedź, jaką można usłyszeć lub też zobaczyć w czynach, jest taka: owszem, piękna jest ta „słabość” Jezusa, Jego ubóstwo i prostota. Ale Kościół dziś taki nie może być, bo świat jest zbyt agresywny, zbyt wiele zła w świecie się dzieje. Przecież nawet Jezus mówił, że przyszedł czas, kiedy nawet płaszcz trzeba sprzedać, by kupić miecz (Łk 22, 36).
O każdej epoce Kościoła można myśleć, że to właśnie teraz jest ten czas, kiedy trzeba zaopatrzyć się w miecz. O dzisiejszych czasach również. Czy jednak wybierając to, co silne w oczach świata, rzeczywiście stajemy się silniejsi jako Kościół?
 
Bezsilna moc
Poszukajmy odpowiedzi w historii wziętej z życia Dawida, którego potomkiem przecież jest Jezus. Został królem, choć w młodości był pasterzem owiec. W czasie wojny z Filistynami był za młody, by wziąć w niej udział i mógł jedynie dostarczać zaopatrzenie starszym braciom (1 Sm 17). „Wypłynął” dzięki zwycięskiej walce z Goliatem. Jak wiemy, sam się do niej zgłosił. Z jednej strony Izraelici potrzebowali kogoś, kto stoczy walkę z groźnym Filistynem, z drugiej – gołym okiem widać było, że szanse młodego pasterza wobec wytrawnego „harcownika” są bliskie zeru. Saul próbuje zwiększyć szanse Dawida, dając mu swoją zbroję i miecz. Ale Dawid nie potrafi w tej zbroi nawet chodzić, a o miecz się potyka. Znamy tę historię, wiemy, że Dawid zostawił sobie tylko kij i procę. Pozornie wybrał słabość. Ale cudza zbroja mogła co najwyżej stworzyć pozór siły. Młody Dawid jest na tyle odważny, że nawet królewską radę i chęć pomocy odrzuca. Nie idzie do walki ubrany w królewską zbroję. Idzie „w imię Pana Zastępów”, a więc z ufnością Bogu.
Ufność nie była jednym z elementów jego strategii: „pomodlę się, ale na wszelki wypadek wezmę zbroję Saula”. Na nic byłoby odwoływanie się do imienia Pana, gdyby z lęku chciał się posłużyć nie swoimi narzędziami walki. Ufność nie wyrażała się też beztroską: „Jakoś to będzie, skoro ufam Panu”. Dawid nie był bezbronny, choć robił takie wrażenie. Był silny ufnością. Ufność Panu Bogu sprawiła, że posługiwał się tym, czym potrafił, że pozostał sobą. Nawet od króla nie wziął tego, co go usztywniało, co było tylko pozorem siły i bezpieczeństwa.
 
Najpierw być
Ewangeliczna „małość” nie jest poddaniem się, rezygnacją z chęci uczestnictwa w życiu świata i jego przemienianiu. Jest wyborem stylu działania w tym świecie na sposób ziarna i zaczynu z przypowieści o królestwie Bożym (Mt 13, 31–33). Mam troszczyć się o zasianie ziarna, o rozwój zaczynu w świecie dla mnie pierwszym, najmniejszym, czyli we własnym wnętrzu. Nie pytam, jakie mam narzędzia do przemiany świata, pytam, czy we mnie dokonuje się przemienienie. Idąc do świata, mam pilnować, by nie zagubić siebie, by rozwijać to, co Pan we mnie złożył. By być zaczynem ewangelicznym, trzeba przed „działać” postawić „być”.
Naśladować Chrystusa ma każdy chrześcijanin, każda wspólnota chrześcijańska i Kościół jako całość.
Spróbujmy spojrzeć na to, co dzieje się w Kościele i wokół Kościoła w perspektywie wezwania do naśladowania Jezusa w Jego małości. Zostawmy z boku statystyki dotyczące Kościoła, wydarzenia wywołujące szum medialny, słabości struktur kościelnych. Próbujmy znaleźć znaki ewangelicznego zaczynu. Odnajdźmy przykłady życia, które naśladuje Jezusa w Jego małości i „słabości”. Nie brakuje dziś wspólnot, które podejmują z nowym radykalizmem ewangeliczne ubóstwo, heroiczną służbę bliźniemu, wspólnotowe życie na wzór pierwszych chrześcijan. Nie brakuje osób, które bez przynależności do formalnej wspólnoty prowadzą życie prawdziwie ewangeliczne. W ukrytym życiu, gdzie Ewangelią prawdziwie się żyje, szukajmy znaków nadziei.
 
Znak małej trzódki
Pan Jezus daje nam w tym roku świętować swoje narodzenie w trudnych okolicznościach. Będzie inaczej zarówno w kościołach, jak i w domach. Wiele z tradycyjnych form świętowania, spotkań zostanie zawieszonych. Pytamy, czy na trwałe nasze świętowanie nie osłabnie. W wydarzeniach wokół nas szukamy „znaków czasu”, czyli przesłania skierowanego do nas. Uwierzmy, że Jezus, który zaskoczył swoim przyjściem mieszkańców Betlejem, i do nas przychodzi w sposób prostszy, niż nam się wydaje – do naszych serc, do naszych domów, relacji, postaw, wyborów. I pytajmy, do czego nas wzywa.
Może te święta dadzą nam szansę bycia bliżej Jezusa, który objawia się w prostocie i „słabości”, który zadaje pytanie: „Czy Syn Człowieczy znajdzie wiarę, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8) i dodaje odwagi: „nie bój się, mała trzódko” (Łk 12, 32), a jednocześnie posyła na cały świat: „idźcie i nauczajcie wszystkie narody” (Mt 28, 19).
Czas święta jest czasem podarowanym – Kościołowi i każdemu z nas. Czas objawienia nam Bożej miłości, na sposób, w jaki miłość może się objawić – w prostocie i pozornej słabości. Czas wezwania, byśmy otwierając się na przychodzenie Jezusa, nie bali się przyjmować Jego postawy; byśmy w ewangelicznej „małości” widzieli drogę ku pełni człowieczeństwa, które się wyraża w zdolności do przyjęcia Bożej miłości i w gotowości do dzielenia się nią z bliźnimi.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki