Wiele kobiet oczekuje od mężów, że będą je nie tylko kochali, ale dadzą im też poczucie stabilności. Dzieci chciałyby widzieć w kochającym ojcu bezpieczną przystań, latarnię, która zawsze stoi w tym samym miejscu i jasno świeci światłem widzianym z daleka. A jakiej obecności mężczyzn potrzebuje dzisiaj Kościół? Czy istnieje, jakaś specyficzna, męska duchowość?
Z biblijnego punku widzenia mężczyzna ma poskramiać chaos, wprowadzać harmonię w zamęcie zmieniającej się rzeczywistości. Porządkować świat i określać granice. Tak, jak czynił to Stworzyciel, oddzielając światło od ciemności (por. Rdz 1, 4). Ta walka z panującym w świecie zamętem wyraża się najczęściej w ustalaniu jasnych reguł, we wprowadzaniu w życie pewnych rytuałów, które dają poczucie tożsamości i pozwalają utrzymać ciągłość tradycji. Coraz częściej obserwujemy to w licznych grupach konserwatywnych katolików, którzy chcą bronić chwiejących się struktur i znikających zwyczajów. Poprzez symboliczny miecz u pasa wyrażają swoją niezmienną gotowość bronienia przed niepewną przyszłością tego, do czego przywykli.
Mężczyzna potrzebuje konkretnych form wyrażania uczuć religijnych na zewnątrz: składa uroczyste ślubowania, stawia pomniki, śpiewa pieśni o bohaterach, zakłada organizacje. Mężczyźni inaczej wyrażają swoją religijność niż kobiety. W wielu parafiach nie znajdują miejsca na przeżywanie wiary „po męsku” i tworzą ruchy na obrzeżach Kościoła, walcząc z zagrożeniami zlaicyzowanego świata. Niektórzy postępowi katolicy zadają sobie pytanie: Czy to jest rzeczywiście duchowość, czy zwykły lęk ubrany w religijne szaty?
Walczący z bestią
Powierzchowność takiej „męskiej” duchowości, skupionej na zewnętrznych zagrożeniach, demaskuje Jezus, przypominając, że „nic nie wchodzi z zewnątrz w człowieka, co mogłoby uczynić go nieczystym; lecz co wychodzi z człowieka, to czyni człowieka nieczystym” (Mk 7, 15). Nie walcz więc z zewnętrznym wrogiem, lecz pokonaj bestię, która tkwi w tobie. Zewnętrze rytuały niewiele znaczą, jeśli nie dotkną serca i go nie przemienią.
Nowy Testament przedstawia Bożych mężów jako mężczyzn, którzy nie przejawiali agresji, nie zbroili się, by walczyć w obronie wiary. Walczyli z własnymi słabościami. Mimo popełnianych błędów i chwil zwątpienia gorliwie głosili Dobrą Nowinę i nie byli obojętni na losy świata. Stali na straży własnych serc, by nie rozdarła ich nienawiść. Ich orężem była miłość.
Mężczyzna idący dzisiaj konsekwentnie za Chrystusem nie szuka stabilizacji, lecz jest cały czas w drodze, nieustannie podejmuje ryzyko, naraża się i nie planuje bezpiecznej drogi ewakuacji. Nie jest zobojętniałym obserwatorem. Antoni Czechow ostrzegał, że „obojętność to paraliż duszy, to przedwczesna śmierć”. Męska duchowość nie jest co prawda wymachiwaniem szabelką i prężeniem muskułów, ale nie jest też duchowością widza.
Gdy koleżanka wracała autobusem z pracy do domu, zagadnął ją młody mężczyzna: „Cześć mała. Zaprzyjaźnimy się?”. „Nie, odejdź!” – odpowiedziała. „Hej, słodka! Nie tak ostro” – złapał ją mocno za rękę. Próbowała mu się wyrwać i zawołała do jadących autobusem ludzi: „Zróbcie coś, aby się ode mnie odczepił”. „A wy co się tak gapicie?” – warknął młodzieniec. „Nie macie co robić?” Ludzie odwrócili głowy. Wyszła z autobusu, a on za nią. Nikt nie zareagował. Gdzie byli mężczyźni? Nie wątpię, że wielu jej współczuło. Może nawet niektórzy byli głęboko poruszeni. Nic jednak z tego nie wynikło. Obojętność bywa gorsza od zbrodni.
Gdy na stronach internetowych oglądamy z bólem ludzkie cierpienie i bezkarność zbrodniarzy, usprawiedliwiamy naszą bezczynność. Przecież nic nie możemy zrobić. Czyżby? Gdy papież Franciszek przypomniał nam, że wszyscy jesteśmy winni toczącym się wojnom, z trudem to rozumieliśmy i domagaliśmy się, aby potępił tego, kto tę wojnę wywołał. Złorzeczenie zbrodniarzom nic nie zmienia. Nadal jesteś obojętny, wskazujesz palcem na winnych i chrupiąc chipsy, siedzisz wygodnie w fotelu. Rób, co potrafisz, bylebyś nie siedział bezczynnie. Bądź użyteczny w tych trudnych czasach.
Opiekuńczy i odpowiedzialni
Józef opisany w Ewangeliach nic nie mówi. Daje się nam poznać przez swoją obecność i przez to, co czyni. Jest opiekuńczy i odpowiedzialny. Ewangelista Mateusz mówi, że mąż Maryi był człowiekiem sprawiedliwym. Biblijna sprawiedliwość nie jest wymierzaniem słusznej kary za nieprzestrzeganie prawa ani oddawaniem każdemu tego, co mu się należy. To zdolność usprawiedliwiania, troska o relacje, zaangażowanie w przywracanie harmonii, dawanie innym ze swego. Józef taką umiejętność posiadał. Był wielkoduszny. Mógł przecież zgodnie z prawem rozwieść się z Maryją, oskarżając ją o zdradę, ale nie brał nawet tego pod uwagę. Rozważał, jak ją oddalić, by z tego powodu nie cierpiała. Zamierzał ją pożegnać, biorąc winę na siebie. Aż tu raptem Bóg napisał inny scenariusz i Józef zmienił swoje plany.
Gotowość zakwestionowania tego, co wydawało się najlepszym rozwiązaniem, jest cnotą, której mężczyznom nie powinno zabraknąć. Gdy jesteśmy otwarci na Ducha i nie myślimy tylko o sobie, Bóg wydobywa z naszego serca pragnienia, których nie da się zrealizować bez podjęcia ryzyka. Nie powinna nas wtedy paraliżować obawa, że życie się skomplikuje. Kłopoty to nasza specjalność i o tyle sobie z nimi radzimy, o ile wiemy, kim jesteśmy i o jaką stawkę toczy się gra.
Józef dał Jezusowi silną tożsamość, bo to on pochodził z rodu Dawida, a nie Maryja. Dał Mu królewskie pochodzenie i obudził nadzieję, że w Nim spełni się obietnica dana przez Boga całemu narodowi. Taka jest rola mężczyzny – nadawać tożsamość swoim dzieciom i wychowywać do nadziei, która w każdej trudnej sytuacji odsłania okazje i nowe możliwości, uzdalnia do odpowiadania dobrem na zło i daje moc, by przywracać ludziom sens życia.
Przywykliśmy nazywać Józefa stolarzem, ale grecki tekst Ewangelii mówi o nieco innej profesji. Dzisiaj nazwalibyśmy go „złotą rączką”. Sklejał to, co połamane, przywracał życie starym zużytym przedmiotom. Był po prostu naprawiaczem tego, czego inni nie potrafili zreperować. O ile trudniejsza jest taka praca, gdy trzeba naprawić człowieka, posklejać mu połamane serce. Czyż to nie nasze zadanie?
Niedoskonali, lecz użyteczni
Znamy na pamięć słowa Piotra skierowane do Jezusa, jakie wypowiedział tuż po cudownym połowie nad jeziorem Genezaret: „Odejdź ode mnie Panie, bo jestem człowiek grzeszny” (Łk 5, 8). Jezus mu odpowiedział: „Nie bój się, od tej pory ludzi łowić będziesz” (Łk 5, 10b).
Spotkanie Jezusa z Szymonem Piotrem, opisane w Ewangelii według Łukasza, nie było ich pierwszym spotkaniem. Wystarczy sięgnąć do wcześniejszych fragmentów tejże Ewangelii, by się przekonać, że Piotr i Jezus bardzo dobrze się znali. Jezus uzdrowił jego teściową (Łk 4, 38–39), mieszkał w jego domu w Kafarnaum i nie raz Piotr użyczał mu łodzi (Łk 5, 3). Żył z Jezusem i Go nie znał. Nie znał dobrze nawet samego siebie. Po cudownym połowie otwierają się Piotrowi oczy. Pada do kolan Jezusa i mówi: Panie, jestem złym człowiekiem, nie pasuję do Ciebie. Ty jesteś święty, wspaniały, czynisz cuda, a ja jestem zwykłym grzesznikiem, który klnie, złości się i nie potrafi normalnie rozmawiać z ludźmi, gdy coś mu się nie układa. I w odpowiedzi słyszy: Piotrze nie przejmuj się. Nie chodzi mi o to, byś był idealny i nie popełniał błędów. Ważne, byś był użyteczny. Nie bój się, że nie dasz rady. Ja będę z tobą. I nie wymagaj od ludzi, których będziesz łowił, by byli idealni. Kochaj ich i nauczaj, jak mogą być użyteczni dla królestwa Bożego.
Powierzając tę misję Piotrowi, Jezus daje wskazówkę każdemu mężczyźnie. Nie musisz być idealny. Rób najlepiej to, co potrafisz. Ja wykonam resztę.
Powołani do naprawiania relacji
Jezus „ujrzał innych dwóch braci: Jakuba, syna Zebedeusza, i brata jego, Jana, jak z ojcem swym Zebedeuszem naprawiali w łodzi swe sieci. Ich też powołał. A oni natychmiast zostawili łódź i ojca i poszli za Nim” (Mt 4, 21–22). Jeśli potrafili cierpliwie naprawiać sieci, z pewnością nie zabraknie im cierpliwości w naprawianiu ludzkich relacji. To bardzo ważny rys męskiej duchowości – powołanie do tego, by sklejać, cerować, łatać pokiereszowane więzi między ludźmi.
Za każdym razem, gdy widzę młodych mężczyzn, nakręcających się do walki z tzw. wrogami Kościoła, modlę się, by zamiast wygrażać różańcem, poszli naprawiać rodzinne więzi i godzić zwaśnionych. Dawno minęły mroki wojen krzyżowych i choć przedstawienia grup rekonstrukcyjnych mają wielu fanów, to przyszedł czas, by mężczyźni odkryli, że ich misją jest walka o człowieka, a nie walka z człowiekiem.
Dobry przykład takiej duchowości dawał Paweł Apostoł, który by ocalić choćby nielicznych, stawał się do nich podobny we wszystkim prócz grzechu. Gdy siadał do stołu z Żydami, przestrzegał wszystkich przepisów prawa mojżeszowego. Gdy zapraszali go poganie, stosował się do obyczajów, jakie wśród nich panowały: Stałem się wszystkim dla wszystkich, żeby „ocalić przynajmniej niektórych” (1 Kor 9, 22). Poglądy i zwyczaje były dla niego mniej ważne niż człowiek.
Rycerska duchowość mężczyzny to ciągła gotowość do wewnętrznej walki z samym sobą, by być bardziej dla innych. To nie przebieranie się w rycerza, lecz naprawianie relacji i przybliżanie królestwa Bożego.