Abraham zbudował Bogu niejeden ołtarz. Pierwszy z nich postawił między miejscowościami Betel i Aj. To lokalizacja o znaczeniu symbolicznym. Nazwa Betel oznacza bowiem dom Boga, a Aj ruinę. Abraham postawił ołtarz na rozdrożu, z którego jedna droga prowadziła do życia, a druga do śmierci (por. Pwt 30, 15). Ojciec naszej wiary, bo tak go przecież nazywamy, poszedł jednak tą drugą drogą. Uciekając przed głodem do Egiptu, wyparł się nawet własnej żony, aby siebie ocalić. Ołtarz, który miał pomóc Abramowi w wyborze drogi, nie zdał egzaminu. Pobyt w Egipcie nasycił jego ciało, ale pogrążył ducha. Wracając na właściwą drogę, nie przestał budować ołtarzy, ale były one bardziej pamiątką rozmów z Bogiem niż miejscem, które Bóg obrał sobie na mieszkanie. Przedwieczny wolał codzienność, przemawiał przez wydarzenia. Nie pozwolił sprowadzić swojej obecności do miejsca kultu i zmuszał człowieka, by szedł dalej, by ciągle zmieniał siebie i otaczającą go rzeczywistość, nie zapominając jednak o tym, co wydarzyło się wcześniej. Ołtarze były pamiątką ważnych spotkań z Bogiem. Nawet jeśli po tych ołtarzach nic nie zostało, chciałbym stanąć na tamtej ziemi, na której Abraham upamiętnił swoje rozmowy z Bogiem, przenieść się w czasie, poczuć tamtą atmosferę.
Miejsca wypełnione wspomnieniami
Andrzej Stasiuk w opowiadaniu zatytułowanym Miejsce, pochodzącym ze zbioru Opowieści galicyjskie, zatrzymuje się na chwilę pośród błota, kontemplując miejsce, jakie pozostało po starej cerkwi przeniesionej do muzeum. Gdzieniegdzie były jeszcze resztki pokruszonego gontu, stare gwoździe i prostokąt szarej, gliniastej ziemi. Wyobraźnia autora przenosi go do czasów, gdy ścinano tu drzewa, kładziono modrzewiowe podwaliny, układano cerkiewną podłogę, wyjmowano z lasu fragment świata, przenosząc go w inną, ponadnaturalną rzeczywistość.
Gdy po latach konserwatorzy zabytków rozbierali świątynię, by zabrać ją z tego lasu i ocalić od zapomnienia, przynieśli ze sobą zapach śmierci. Zawinęli zdezynfekowane chemikaliami belki w specjalne materiały i załadowali na samochody niczym mumie. Ale świątynia to nie belki – tłumaczy autor. To miejsce ludzkich tęsknot, szczególna przestrzeń, którą można wypełnić wspomnieniami, czuć na skórze i zatrzymać na krótką chwilę w płucach. „Miejsca nie można przenieść” – podsumowuje. Dlatego na tym pustym placu wciąż można stanąć na progu starej drewnianej cerkwi i oczami wyobraźni zobaczyć klęczące tam kobiety.
Autor opowiadania ogląda to miejsce oczyma dawnych budowniczych, dotyka nieistniejących ścian, podnosi głowę ku kopule, której już tam nie ma, robi zdjęcia, na których nic prócz gliniastej ziemi nie będzie widać. Miejsce, w którym ludzie spotykali się z Bogiem, przetrwało w nich, nadając smak wierze przekazywanej kolejnym pokoleniom.
Skarby cenniejsze niż złoto
Spotkania z Bogiem powinny zostawiać trwałe ślady w człowieku, a gdy ten przeminie, przetrwać w opowieściach. A że natura ludzka nie może obejść się bez zmysłów, pozostaje też po takich spotkaniach coś jeszcze – jakaś materialna pamiątka, kamień ustawiony przy drodze, krzyż zawieszony na drzewie, a czasem przydrożna kapliczka. Niekiedy fotografia w rodzinnym albumie przypomina nam to miejsce, to wydarzenie. Dziadek pokazuje ją wnukom, mówiąc: „To właśnie w tym miejscu, to tutaj Bóg do mnie przemówił. Tu poznałem waszą babcię, tu ślubowaliśmy sobie przed Bogiem wierność, a ten ksiądz, tu na zdjęciu, przygotowywał mnie do Pierwszej Komunii. Bogu niech będą dzięki”.
Pośród wielu książek przechowuję w mojej biblioteczce jeden szczególny skarb. Jest to modlitewnik, który w dniu Pierwszej Komunii dostał od rodziców mój pradziadek Marcin Urbański. Są na nim jego inicjały. Gdy jego bezdzietna wnuczka, córka siostry mojej babci, wręczała mi przed swoją śmiercią tę cenną relikwię, powiedziała: „Nasz dziadek nie uchodził za osobę wierzącą, nie chodził do Kościoła, wielu mówiło, że był masonem. Ja jestem jednak przekonana, że rozmawiał z Bogiem, bo był dobrym człowiekiem. Przekazuję ci ten jego modlitewnik, a ty go potem przekaż dalej”.
Bardzo potrzebujemy takich pamiątek, które mówią o wierze naszych przodków. Czasem wyobrażam sobie pradziadka Marcina, gdy jako ośmioletni chłopiec klęczy przy łóżku, ściskając w dłoniach podarowany mu modlitewnik, i prosi w wieczornej modlitwie o coś, o czym wiedział tylko on i Bóg. Chciałbym mieć w dłoniach, choćby przez chwilę, jakąś pamiątkę po Abrahamie. Chciałbym dotknąć kamieni, z których budował ołtarz między Betel i Aj. Nie po to, by oddawać im cześć, lecz by poczuć, tak bardzo po ludzku, doniosłość tego, co mu się w życiu przydarzyło, i powiedzieć Bogu „dziękuję”. Za niego, za tych, którzy przyszli po nim i za te minione wydarzenia, które ożywiają dzisiaj naszą wiarę.
Opowieść o koralikach
Moją wiarę ożywiają także pamiątki, jakie zachowały się po moich przodkach. Kieszonkowy zegarek taty z wizerunkiem św. Jerzego na kopercie. Drzewa, które zasadził dziadek, i drewniany budynek szkoły, której był dyrektorem. Szopa, w której babcia ukryta w sianie modliła się, by Niemcy jej nie znaleźli. Przechowuję też kilka drobiazgów, które przypominają mi moje własne spotkania z Bogiem sprzed lat. Metalowy krucyfiks z nowicjatu i koraliki z lat hippisowskich przymocowane do drewnianego różańca mamy.
Ktoś mógłby zapytać, czym są dla mnie te koraliki. Wraz z innymi cennymi drobiazgami należą do mojego ołtarzyka i przypominają mi ważne wydarzenie. W młodości spędziłem kilka lat na południu Włoch i często gościłem u rodziny, której głową była matka moich przyjaciół. Któregoś dnia zauważyła, że na przegubie lewej ręki noszę hippisowskie koraliki. Wezwała mnie do siebie i władczym głosem powiedziała: „Co to ma znaczyć! Przyszły ksiądz nie powinien nosić takich rzeczy!”. I kazała mi je oddać. Po czym włożyła do swojej szkatułki z biżuterią i srogo na mnie spoglądając, dodała: „Będę się za ciebie modliła, abyś został dobrym kapłanem. A te koraliki będą mi o tym przypominały. Idź już! Jesteś wolny!”.
Gdy dwadzieścia kilka lat później odwiedziłem Włochy, zadzwoniła do mnie jej córka: „Wojtek, moja mama jest umierająca i koniecznie chce się z tobą widzieć”. Wsiadłem do pociągu i pojechałem na południe. Gdy podszedłem do jej łóżka, uniosła lekko rękę i powiedziała: „Czekałam na ciebie. Podaj mi proszę tę szkatułkę”. Wyjęła z niej koraliki i położyła mi na dłoni, mówiąc: „Cały ten czas modliłam się za ciebie. Teraz zwracam ci to, co do ciebie należy”. Na drugi dzień spokojnie umarła.
Te koraliki zawsze przypominają mi o modlitwie. Ale nie tylko one. Do rozmowy z Bogiem inspirują mnie notatki z rekolekcji i wiele osobistych fotografii.
Ślady Bożego działania
Odszukaj fotografię miejsca, które przypomina ci ważne wydarzenie z życia i patrząc na zdjęcie, opowiedz o nim Bogu. Poczuj tamtą atmosferę, usłysz słowa, jakie wówczas słyszałeś lub wypowiadałeś. Jak się wtedy czułeś, co myślałeś? Jaki udział miał w tym Bóg? I nie zdziw się, jeśli padniesz wtedy na kolana, bo znajdziesz się przed ołtarzem Boga żywej historii, Boga wydarzeń, które nigdy nie idą w zapomnienie. Gdy mija czas, to nawet trudne chwile oświetla promień Bożej miłości.
Zapewne są w twoim domu pamiątki rodzinne, jakieś przedmioty, które należały do przodków. Czy będziesz je dalej przekazywał? Jeśli tak, to jaka opowieść z przeszłości będzie im towarzyszyła? Zastanów się również, jaką historię o Bogu sam chciałbyś pozostawić dzieciom i wnukom? Jaki przedmiot mógłby w przyszłości tę opowieść przywoływać? Nasze pamiątki ze spotkań z Bogiem wiele znaczą. Mogą przetrwać nie tylko nas, ale również niejedną cywilizację. Są jak kamienie ustawione nad rzeką Jordan, przypominające, z jak wielką miłością Bóg prowadził swój lud.