Nawet jeśli każde pokolenie ma tendencje do przypisywania swojej epoce znamion wyjątkowości, to nie oznacza to, że patrząc i rozglądając się wokół dziś, „tu i teraz”, taka intuicja jest, obiektywnie rzecz biorąc, mylna. Sądzę, że – jakkolwiek, co oczywiste, brak nam niezbędnego dystansu, by to miarodajnie ocenić – intuicja nas nie zwodzi i naprawdę jesteśmy zanurzeni w jakiś zamęt, zarówno w skali mega, jak i w odniesieniu do naszego kraju. Słynny podróżnik Jacek Pałkiewicz powiedział niedawno o encyklice Fratelli tutti, że Franciszek próbuje w niej przywrócić nadzieję światu, który został rzucony na kolana przez doświadczenie pandemii. Także Polska jest uczestnikiem tego dramatu. Ale nas rzuciła na kolana nie tylko pandemia, ale szereg, powszechnie znanych, wydarzeń, które – cios po ciosie – bardzo mocno nadwerężyły autorytet Kościoła instytucjonalnego, wprowadzając cały lud Boży w poczucie przygnębienia i niepewności.
W tych dniach przypominamy sobie słowa wielkopiątkowej refleksji kard. Ratzingera z 2005 r.: „Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy!”. Wtedy, 15 lat temu, te słowa brzmiały bardzo mocno, tym bardziej że słuchaliśmy ich za pośrednictwem telewizji wspólnie z gasnącym Janem Pawłem. Ale przecież nie odnosiliśmy ich bezpośrednio do sytuacji w Polsce. Teraz, z całą powagą te słowa musi odnieść do siebie Kościół w naszym kraju, a każdy ksiądz i biskup powinien zastanowić się, czy także jego nie dotyczy wstrząsające oskarżenie kard. Ratzingera o „zbrukaniu szat Kościoła”.
W istocie jednak chodzi zawsze o cały Kościół, bo jesteśmy jedną rodziną, a grzech jednego ochrzczonego bruka obraz całości. Jak więc z tego wszystkiego wyjdziemy jako wspólnota? Szukamy odpowiedzi w rozmowach, lekturach, w samych sobie. Ale też u wielkich mistrzów.
Ostatnio często wracam myślą do postaci prof. Stefana Swieżawskiego. Wciąż podziwiam jego mądrość, prostotę i ewangeliczną radość. Co by nam dziś powiedział, patrząc na Kościół w Polsce? Z pewnością przepisałby receptę, której niezawodny skład wywiódł z doświadczeń, które zyskał jako uczestnik Soboru, przyjaciel Wojtyły i historyk filozofii. Także dziś apelowałby o budowanie takiego Kościoła, który nie jest Kościołem klerykalnym, kastowym i odrzucającym świeckich kosztem duchowieństwa lub odwrotnie. Pamiętam, jak przekonywał, że nasza wspólnota potrzebuje ludzi z wielką wizją. „Nie przeintelektualizowanych, nie przemądrzałych tylko mądrych, głęboko wierzących ludzi modlitwy, ludzi świętych”. Mówił, że o takich ludzi trzeba się modlić, bo tylko tacy mogą zmieniać rzeczywistość. Nie zrobią tego przecież dekrety i uchwały. Och, jak on dobrze znał Kościół. I jak dobrze znał nas…