Rok temu zostaliśmy wprawieni w konsternację. Oto raport z diecezji Monachium, szczegółowo opisujący dokonujące się tam przez wiele lat nadużycia seksualne wśród księży, wspomniał również kard. Josepha Ratzingera. Nie był on jego centralną częścią, pozostawał raczej na marginesie dziejących się tam skandali. Jego nazwisko wzbudziło jednak sensację, budząc jednocześnie wątpliwości co do wiarygodności walki Benedykta XVI z pedofilią w Kościele. Czego dotyczyły owe wątpliwości?
Pytania do kardynała
Pierwsza wspomniana w raporcie sytuacja to zgoda na powrót do diecezji ukaranego wiele lat wcześniej emerytowanego już księdza, któremu nie przydzielono żadnej funkcji ani stanowiska.
W drugim przypadku chodziło o księdza z diecezji Essen (a więc niepodlegającego jurysdykcji kard. Ratzingera) z problemami alkoholowymi i psychicznymi. Ksiądz został wysłany do diecezji monachijskiej na leczenie, a następnie włączony tam do pracy duszpasterskiej na parafii. Kard. Ratzinger wiedział o zdrowotnych problemach księdza, ale nie o jego pedofilskiej przeszłości. Szybko zresztą go z posługi kapłańskiej usunął, kiedy ksiądz publicznie zaczął się obnażać. Nawiasem mówiąc, człowiek ten niemal natychmiast znalazł pracę – w szkole, zupełnie od Kościoła niezależnej. To bardzo wyraźnie pokazuje, jaka była ówczesna świadomość i wiedza na temat zagrożeń z tym związanych.
W trzecim przypadku ksiądz pedofil został kard. Ratzingerowi polecony przez wujka biskupa z innego kraju, jako świetny kandydat na studia doktoranckie w Monachium. Tu również przyszły papież prawdopodobnie nie wiedział o jego przeszłości, a do domu odesłał go, kiedy młodzieńca widziano, jak pływał nago w rzece.
W czwartym przypadku ksiądz przyłapany został na robieniu zdjęć przebierającym się przed przedstawieniem teatralnym nieletnim dziewczynkom. Ksiądz dostał wyrok, a kard. Ratzinger usunął go z parafii i umieścił w domu seniora, tak żeby nie miał żadnego kontaktu z dziećmi.
Nauczył się rozumieć
Największym problemem dotyczącym raportu było wyjaśnienie, czy kard. Ratzinger wiedział o nadużyciach wspomnianego księdza z Essen, czy był obecny na spotkaniu, na którym o tym rozmawiano? W jego długiej odpowiedzi do raportu padło stwierdzenie niezgodne z prawdą. Papież emeryt po raz kolejny został wywołany do odpowiedzi. Wówczas do błędu przyznali się redaktorzy, opracowujący 82-stronicową odpowiedź Benedykta XVI. Choć dziś wszystko wskazuje na to, że kard. Ratzinger nie był świadomy przeszłości księdza, któremu pozwolił pracować w swojej diecezji, to jednak sam przyznał, że mógł w swoim życiu przeciwko pedofilii zrobić więcej.
Jeszcze kilka miesięcy temu deklarował swoją gotowość do stanięcia przed sądem i wyjaśnienia swojej ówczesnej wiedzy i podejmowanych decyzji. Pisał wówczas: „We wszystkich moich spotkaniach z ofiarami nadużyć seksualnych popełnianych przez kapłanów patrzyłem w oczy konsekwencjom bardzo wielkiej winy i nauczyłem się rozumieć, że my sami jesteśmy wciągani w tę bardzo wielką winę, kiedy ją lekceważymy lub kiedy nie stawiamy jej czoła z konieczną stanowczością i odpowiedzialnością. Po raz kolejny mogę jedynie wyrazić wszystkim ofiarom wykorzystywania mój głęboki wstyd, mój wielki ból i moją szczerą prośbę o przebaczenie. Niosłem wielką odpowiedzialność w Kościele katolickim. Tym większy jest mój ból z powodu nadużyć i błędów, które miały miejsce w czasie sprawowania przeze mnie posługi. Każdy przypadek wykorzystywania seksualnego jest straszny i nie do naprawienia. Coraz bardziej rozumiem dreszcze i lęk, którego doświadczył Chrystus na Górze Oliwnej, gdy zobaczył wszystkie straszne rzeczy, które miał pokonać wewnętrznie”.
Wygrała druga strona
Temat wykorzystywania seksualnego dzieci przez duchownych był Josephowi Ratzingerowi znany przynajmniej od końca lat 70. I nie był mu obojętny. Kardynał mierzył się z kolejnymi sytuacjami i dojrzewał, podobnie jak całe społeczeństwo, do coraz bardziej zdecydowanych reakcji. Z czasem, podobnie jak my dzisiaj, stawał przerażony wobec świadomości, jak bardzo obojętni byliśmy w przeszłości.
Niezwykle ważnym dla kard. Ratzingera musiało być zderzenie z ogromem zła w sprawie Marciala Maciela Degollado. Sprawa ta wpłynęła do Watykanu w 1999 r., a kard. Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki Wiary miał na jej temat wszystkie dokumenty i pełną wiedzę. W sprawie Degollado odbyło się spotkanie przedstawicieli różnych dykasterii kurii rzymskiej, na którym zadecydowano o zawieszeniu dochodzenia. To wówczas miały paść przytoczone przez papieża Franciszka słowa Benedykta: „Wygrała druga strona”.
Kard. Ratzinger w 1999 r. nie mógł zrobić nic – nie zapomniał jednak. Jedną z pierwszych decyzji, jakie podjął już jako papież, było wydobycie sprawy Degollado z archiwum i rozpoczęcie śledztwa. Doprowadziło ono do odsunięcia od jakiejkolwiek posługi kapłańskiej 86-letniego już Degollado. W 2008 r., dwa lata po śmierci, Degollado został przez Watykan uznany za człowieka, który dopuścił się ciężkich przestępstw i „prowadził życie pozbawione skrupułów i autentycznych uczuć religijnych”.
Największe przestępstwa
Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy zaczynała wypływać sprawa Degollado i Legionistów Chrystusa, kard. Ratzinger pracował nad dokumentem zatytułowanym De delictis gravionibus, a opublikowanym przez Kongregację Nauki Wiary w 2001 r. Wielu przywołuje dziś ten tekst jako wstydliwy i kompromitujący, bo nakładający na sprawy wykorzystywania seksualnego przez duchownych tzw. sekret papieski. Twierdzenie takie oznacza raczej nieznajomość pełnej treści dokumentu i wyrwanie dwóch zaledwie jego paragrafów z obszernej całości.
De delictis gravionibus nie dotyczy jedynie przestępstw seksualnych, ale jest opisem procedur, stosowanych przez Watykan wobec najcięższych możliwych przestępstw w Kościele. Po pierwsze więc wpisuje przestępstwa seksualne wobec dzieci na listę owych najcięższych win, które muszą być rozpatrywane w Kongregacji – nie można z nich zwolnić lokalnie czy po cichu. Dokument traktuje nadużycia seksualne wobec nieletnich podobnie jak przestępstwa przeciwko wierze (herezja, apostazja, schizma), przestępstwa przeciwko Eucharystii (świętokradztwo, profanacja), przeciwko świętości sakramentu pokuty (m.in. zdrada tajemnicy spowiedzi czy nakłanianie do grzechu w konfesjonale).
Dalej dokument podaje opis całej procedury prowadzenia tych spraw i podkreśla, że wszystkie „sprawy tego rodzaju są objęte sekretem papieskim”. Dlaczego? „Ktokolwiek narusza sekret lub, umyślnie albo przez poważne zaniedbanie, wyrządza inną szkodę oskarżonemu lub świadkom, winien być ukarany – na wniosek osoby pokrzywdzonej lub z urzędu – odpowiednimi karami”.
Zauważyć skrzywdzonych
Duży błąd, jaki tu popełniono, polega na braku odniesienia do osób skrzywdzonych. Czy było to świadome zaniedbanie? Być może wcale nie. Po prostu inne „najważniejsze przestępstwa” z listy wymienianej w dokumencie zwykle nie mają ofiar, nie krzywdzą bezpośrednio ludzi, ale są uderzeniem w świętość, w sacrum – i tak były przez wieki rozumiane.
Dziś jesteśmy świadomi krzywdy ludzi również w przypadku przestępstw przeciwko świętości. Rozumiemy, że nawet herezja czy schizma są poważnym zgorszeniem, które domaga się przywrócenia sprawiedliwości. Nadal jednak nie piętnujemy publicznie i nie ujawniamy tych, którzy np. włamują się do kościoła i profanują Najświętszy Sakrament. To napięcie między tajemnicą i jawnością jest więc stałe i zapewne niejeden raz będziemy się z nim mierzyć. Z jednej strony bowiem mamy w sobie wrażliwość i sprzeciw wobec upokarzania człowieka. Z drugiej wiemy, jak wiele zła wyrządziły próby utrzymania w tajemnicy sprawców przestępstw seksualnych i że tego robić zwyczajnie nie wolno.
W dokumencie De delictis gravionibus księża molestujący nieletnich potraktowani zostali jednakowo jak przestępcy przeciwko wierze czy sakramentom. Był to z dzisiejszej perspektywy niewątpliwie duży błąd – ale błędem jest również zarzut, że było to świadome działanie, mające na celu ukrywanie seksualnych przestępców. Uważna lektura dokumentu świadczy nie tyle o złej woli, ile raczej o automatyzmie w pisaniu prawa, ale też braku wiedzy i uważności na krzywdę, która bez wątpienia w przypadku tego przestępstwa jest nieporównanie większa. Nie można również zignorować faktu, że nawet w tej formie dokument pozwolił skuteczniej karać przestępców seksualnych i usuwać ich z kapłaństwa.
Łódź tonie
Kardynał Joseph Ratzinger nie tylko tworzył wewnątrzkościelne dokumenty, ale jako pierwszy człowiek na tak wysokim stanowisku miał odwagę publicznie wskazać na grzech, który zalągł się w Kościele. Z perspektywy czasu wiemy, jak bardzo nieprzypadkowe były ułożone przez niego rozważania drogi krzyżowej w Wielki Piątek 2005 r., na kilka dni przed śmiercią Jana Pawła II.
„Ile Chrystus musi wycierpieć w swoim Kościele? (…) Ile brudu jest w Kościele, i to właśnie wśród tych, którzy poprzez kapłaństwo powinni należeć całkowicie do Niego! (…) Panie, tak często Twój Kościół przypomina tonącą łódź, łódź, która nabiera wody ze wszystkich stron. Także na Twoim polu widzimy więcej kąkolu niż zboża. Przeraża nas brud na szacie i obliczu Twego Kościoła. Ale to my sami je zbrukaliśmy!”.
Nikt wcześniej nie odważył się tak głośno i wprost powiedzieć tłumom wiernych – nieświadomym przecież zakulisowych gier i kolejnych wewnętrznych dokumentów – że Kościół przeżarty jest grzechem tak strasznym, że po ludzku może on doprowadzić do upadku.
Zdradziliście niewinnych
Działania Benedykta XVI, już po wyborze na Stolicę Piotrową, były tylko konsekwencją wcześniejszych jego odkryć. Nakazał wizytacje seminariów duchownych w Irlandii i w USA. Zaostrzył normy dotyczące przyjmowania kandydatów do seminariów. Był pierwszym papieżem, który w czasie swoich podróży spotykał się z ofiarami nadużyć księży. Pielgrzymując do Irlandii, USA i do Niemiec, prosił tam o wybaczenie, mówił o przerażeniu, o skrusze, współczuciu i potępiał księży dopuszczających się takich przestępstw. W 2010 r. do katolików w Irlandii napisał wstrząsający list. Zwracał się w nim również do sprawców: „Zdradziliście niewinnych młodych ludzi oraz ich rodziców, którzy pokładali w was zaufanie. Musicie za to odpowiedzieć przed Bogiem wszechmogącym, a także przed odpowiednio powołanymi do tego sądami. Utraciliście szacunek społeczności Irlandii i okryliście wstydem i hańbą waszych współbraci. A ci wśród was, którzy są kapłanami, zbezcześcili świętość sakramentu kapłaństwa, w którym Chrystus uobecnia się w nas i w naszych uczynkach. Ogromną krzywdę wyrządziliście ofiarom i naraziliście na wielką szkodę Kościół i społeczny obraz kapłaństwa i życia zakonnego”.
Benedykt XVI zobowiązał także biskupów do zgłaszania przypadków nadużyć seksualnych na policję – wcześniej takiego obowiązku w prawie Kościoła nie było.
Wytyczne
W tym samym 2010 r. w dokumencie Delicta Graviora Benedykt XVI wydłużył okres przedawnienia, do ciężkich grzechów dopisał również przestępstwo korzystania z pornografii dziecięcej i przyznał Kongregacji prawo do sądzenia nawet kardynałów.
W 2011 r. Kongregacja Nauki Wiary zarządziła, aby episkopaty w poszczególnych krajach przygotowały wytyczne, według których biskupi prowadzić będą postępowania wobec duchownych dopuszczających się nadużyć seksualnych wobec nieletnich. Kongregacja wydała też okólnik z konkretnymi wskazaniami, jak takie wytyczne powinny wyglądać. Przygotowanie jednego wspólnego dokumentu ze strony Watykanu nie było tu możliwe ze względu na konieczność współpracy z lokalnymi wymiarami sprawiedliwości i różnorodność uregulowań w prawie świeckim w poszczególnych krajach.
Koniec milczenia
Czy Benedykt XVI zrobił wszystko, żeby uzdrowić Kościół? Z pewnością nie. Czy zrobił wszystko, co mógł? On sam miał co do tego wątpliwości. Z pewnością jednak można powiedzieć, że starał się zrobić jak najwięcej. Zmieniał prawo, zmieniał mentalność, ale najważniejsze i tak pozostanie to, że to on zerwał niepisaną zmowę milczenia i o problemie pedofilii z Kościele zaczął mówić bardzo głośno – zdając sobie zapewne sprawę, że działania zakulisowe i dyskretne jedynie umacniały ogromną patologię. Tym samym to właśnie on dodał odwagi zarówno osobom skrzywdzonym, jak i tym, którzy upominali się o sprawiedliwość.
I jeszcze jedno, wcale nie najmniej ważne. W tym wszystkim Benedykt XVI pozostawał wielkim teologiem. Wiedział, że pierwszą przyczyną zła, z jaką musimy sobie poradzić, jest zanik wiary w realną obecność Boga pośród nas i zanik zaufania do słów Boga i Jego przykazań. Również wśród księży. Nikt, kto prawdziwie kocha Boga, nie może przecież z premedytacją skrzywdzić drugiego człowieka, a stanie po stronie oprawców jest niszczeniem Kościoła i jego wiarygodności przed światem.