Oczywiście wiele zależy też od okoliczności zewnętrznych. Gdy czasy są dobre, widać więcej pogodnych, rozradowanych wręcz ludzi. W złych czasach bywamy zbyt skupieni na unikaniu zagrożeń, by rozpraszać energię na rzeczy pozornie błahe.
Jednak to działa też w drugą stronę. Radość dodaje sił do przezwyciężania problemów, tylko musimy sobie na nią przyzwolić, a czasem wręcz aktywnie jej poszukiwać.
Śmiech to zdrowie
Jedną z rzeczy, które najbardziej lubię w Bożym Narodzeniu, jest rodzina zgromadzona wokół stołu, opowiadająca różne anegdoty i śmiejąca się. To nie jest tylko kwestia budowania głębszej więzi z rodziną. Ostatnie lata przyniosły nam rozbudowane badania nad wpływem śmiechu na człowieka. Okazuje się, że serdeczny, nieskrępowany śmiech ma wspaniałe właściwości. Ludzie, którzy mają duże poczucie humoru i często się śmieją, są zdrowsi i przyjaźniej nastawieni do bliźnich. Ale nawet ponurakowi okazjonalnie pozwalającemu sobie na śmiech przynosi on konkretne korzyści. Pod jego wpływem wydzielane są potężne porcje endorfin i oksytocyny, poprawiając nam ogólne samopoczucie, a pozytywny wpływ serdecznego śmiechu rozciąga się na cały organizm: poprawia krążenie krwi, oczyszcza płuca, dodaje energii.
Na uniwersytecie w Austin przeprowadzono eksperyment. Jedna grupa oglądała półgodzinny program rozrywkowy, druga – film dokumentalny. Następnie mierzono, czy nastąpiły jakieś zmiany w funkcjonowaniu układu krążenia. Okazało się, że w grupie, która pół godziny zaśmiewała się, nastąpiła znacząca poprawa funkcjonowania układu krążenia (konkretnie – elastyczności tętnic), która utrzymała się przez 24 godziny.
Prawdopodobnie związane to jest właśnie z wydzielaniem endorfin, które (jak wynika z badań psychiatrów z Uniwersytetu Stanford Millera i Williama Fry) w dość skomplikowany, ale mierzalny sposób sprawiają, że tętnice są bardziej elastyczne, co ułatwia sprawniejsze krążenie krwi.
Warunkiem niezbędnym jest, aby to był naprawdę serdeczny śmiech, taki obejmujący całe ciało, nie ironiczny uśmieszek w odpowiedzi na sarkastyczny dowcip wujka.
Przyjemności i ich pułapki
Przyjemność to rozkosz doznawana za pośrednictwem zmysłów i znikająca szybko, tuż po tym, jak przestanie działać czynnik ją wywołujący. Przykładami przyjemności są chłodny prysznic w upalny dzień, legnięcie na kanapie z dobrą książką po ciężkim dniu pracy, suche ubranie i gorąca herbata wypita w zaciszu domowym, gdy przed chwilą zmoczyło nas oberwanie chmury… Pomimo że przyjemności sprawiają nam rozkosz, ulatniają się w mgnieniu oka, ponadto łatwo ulegają „zepsuciu”. Nagły skok ciśnienia wody zmienia prysznic w lodowaty bicz, do pokoju wpada pies i porwawszy książkę w pysk, wybiega, podmuch wiatru otwiera okno i znów zalewa nas deszcz.
O tym, jak bardzo opieranie się na przyjemnościach bywa zwodnicze, pisze Daniel Kahneman, profesor psychologii z Princeton. W jednym z eksperymentów poprosił pacjentów, którzy przechodzili procedurę kolonoskopii (bardzo bolesnego badania przez odbyt) o wypełnienie ankiety opisującej stopień nieprzyjemności badania. Pacjenci zostali podzieleni na dwie grupy – pierwszym wyjmowano kolonoskop zaraz po zakończeniu badania. W drugiej grupie kolonoskop pozostawał w ciele jeszcze przez minutę, jednak lekarz już nim nie poruszał. Doświadczenie to, choć nadal wybitnie nieprzyjemne, nie było tak bolesne jak samo badanie. Jak się okazało, pacjenci z drugiej grupy ocenili badanie kolonoskopem jako o wiele mniej nieprzyjemne niż pacjenci z pierwszej grupy. Byli też bardziej skłonni ponownie poddać się badaniu (mimo iż obiektywnie rzecz biorąc ich cierpienie trwało o minutę dłużej niż cierpienie ludzi, którym od razu usunięto kolonoskop). Wniosek był jednoznaczny: w doświadczeniu najważniejsze jest, jak się ono zakończy – takim je pamiętamy. Zatem przyjemność zepsuta pod koniec będzie wspominana gorzej niż nieprzyjemność z nieoczekiwanie miłym zakończeniem. Osoba opierająca swe poczucie szczęścia wyłącznie na poszukiwaniu przyjemności, ma więc bardzo frustrujące życie – byle drobiazg może tę przyjemność zepsuć.
Kolejny problem z przyjemnościami to zjawisko habituacji. Polega na tym, że szybko przyzwyczajamy się do danej przyjemności. Pierwsza kulka ulubionych lodów jest bardzo przyjemna, być może też kolejne dwie lub trzy. Jednak gdy lodami się objemy, nie tylko przestają nam smakować, ale robi się wręcz niedobrze. Habituacja jest smutną rzeczywistością psychofizjologiczną i nie da się przed nią uciec.
Umiejętność delektowania się
Nie oznacza to, że w ogóle powinniśmy rezygnować z szukania przyjemności. Naukowcy Fred Bryant i Joseph Veroff z Uniwersytetu Loyolo, zajmujący się tym zagadnieniem wyróżnili kilka technik zwiększających umiejętność delektowania się, czyli cieszenia z doznawanej aktualnie przyjemności. Są to:
Dozowanie – takie rozkładanie przyjemności w czasie, by nie zaszła habituacja (np. ulubione lody – co dwa tygodnie).
Dzielenie się z innymi – przyjemność warto przeżywać w towarzystwie i rozmawiać o tym, jak bardzo cenimy daną chwilę.
Tworzenie wspomnień – staramy skupić się na danym przeżyciu i zapamiętać je jak najdokładniej. Pomaga w tym uwiecznienie chwili na fotografii, zabranie przedmiotu ją upamiętniającego – parasolki ze wspaniałego deseru, kamyka z pięknej plaży, itp.
Wyostrzenie percepcji – często zbyt łatwo się rozpraszamy, psując sobie miłe doświadczenie – myślimy o sprawach do załatwienia, nagle zauważamy plamę na ścianie, wymagającą zmycia itp. Zamiast tego postarajmy się skupić wyłącznie na aktualnym doznaniu, wyłączając inne zmysły. Gdy słuchasz muzyki, na przykład, zamknij oczy, skup się tylko na tym, co słyszysz. Pochłonięcie – pozwól, by to, czego doznajesz, całkowicie cię pochłonęło. Nie martw się tym, że za chwilę się skończy, nie bój się, że ktoś ci przeszkodzi. Skup się na tym, co dzieje się w danej chwili i pozwól sobie wpaść w zachwyt.
Gratyfikacja – wyższy stopień radości
Czy hedonizm – koncentracja na maksymalizacji doznawania przyjemności daje nam autentyczną, długofalową radość? Na to pytanie daje odpowiedź już Arystoteles, według którego zadowolenie, szczęście (nazywane eudajmonia) to coś odmiennego od przyjemności cielesnej.
Współczesna psychologia określa to mianem gratyfikacji, definiowanej jako przeżycie, do którego upodobanie określa nie przyjemność, lecz całkowite pochłonięcie nim, zatracenie się w nim i uskrzydlenie, czyli tzw. flow. Nie da się jej sztucznie wywołać, można ją jedynie osiągnąć przez działanie w szlachetnym celu. Jest satysfakcją wynikającą z faktu, że robi się coś dobrego, właściwego, znaczącego. Tematem tym zajmuje się szczegółowo amerykański naukowiec węgierskiego pochodzenia Michael Csikszentmihalyi.
Aby można było mówić o gratyfikacji, muszą pojawić się wszystkie następujące elementy:
zadanie jest wymagające i do jego wykonania potrzebne są umiejętności; koncentrujemy się na nim i głęboko angażujemy; mamy wyraźne cele; mamy poczucie kontroli nad tym, co robimy i łatwo nam to przychodzi; mamy wrażenie zatrzymania czasu lub wspólnoty, zaniku poczucia „ja” lub uskrzydlenia – wynikające z koncentracji na teraźniejszym doświadczeniu.
Czasem są to rzeczy spektakularne – jak przykład naukowca, który pochłonięty badaniem fascynującego manuskryptu nie zauważył, że minął cały dzień i do rzeczywistości przywrócił go dopiero niedostatek światła (słońce zaszło), czasem rzeczy codzienne – jak np. doświadczenie pewnego taty przygotowującego na obiad ramen według nowego przepisu, któremu trzy godziny w kuchni wydały się kilkunastoma minutami.
Umiejętność przeżywania gratyfikacji jest w dużej mierze związana ze sposobem myślenia o wykonywanym zadaniu. Oto przykłady. Dwóch alpinistów wspina się na niezdobyty dotąd szczyt. Jeden z nich myśli cały czas: „Totalna makabra, ale zrobię to – dla sławy, pieniędzy” i wyobraża sobie pochwalne nagłówki w gazetach. Drugi – zafascynowany lodowatym pięknem otaczających go skał — zapomniał o sławie i pieniądzach, widzi tylko niedaleki szczyt. Pierwszy nie ma szans na doświadczenie gratyfikacji: myśli tylko o tym, że jest mu nieprzyjemnie, i o odległych w czasie nagrodach (pieniądze, splendor). Drugi dał się ponieść doświadczeniu teraźniejszości – już jest w samym środku gratyfikacji.
Część ludzi uważa, że nigdy nie przeżywają gratyfikacji. Jednak to nieprawda. Może wskutek okoliczności zewnętrznych, choroby itp. zatraciliśmy w tej chwili tę zdolność, jednak warto sięgnąć pamięcią wstecz – nawet do czasów przedszkola czy szkoły podstawowej. Dzieciństwo pełne jest doświadczeń uskrzydlenia. Warto przypomnieć sobie, co to było i znaleźć dorosły odpowiednik. Na przyklad ktoś przypomina sobie skakanie na skakance z przyjaciółkami jako właśnie uskrzydlające doświadczenie. Może w życiu dorosłym będzie to jakiś rodzaj sportu możliwy do uprawiania z przyjaciółmi? A może nawet wrócimy na chwilę do skakanki, by przypomnieć sobie tamte doświadczenia?
Najgłębsze szczęcie
Przy doznawaniu gratyfikacji jeszcze jedna rzecz jest ważna: poczucie działania w dobrym celu, zwiększania dobra na świecie. Współczesna psychologia poleca raczej szukanie gratyfikacji niż pogoń za przyjemnościami jako sposób na osiągnięcie prawdziwej radości i poczucia szczęścia. O tym pisał zresztą papież Paweł VI już 50 lat temu: „Czyż człowiek zwracając się bacznie do świata, nie przeżywa oprócz naturalnego pragnienia poznania go i posiadania także chęci dopełnienia siebie i uszczęśliwienia? Każdy wie dobrze, że to szczęście ma wiele stopni. Najbardziej znamienną jego postacią jest radość, albo «szczęście» w ścisłym znaczeniu, doznawane wtedy, kiedy człowiek za pomocą swoich najwyższych władz cieszy się posiadaniem jakiegoś dobra poznanego i kochanego” (adhortacja apostolska Gaudete in Domino papieża Pawła VI o radości, 9.05.1975).