A taką sytuację właśnie mamy w Turcji. W wyborach municypalnych, przeprowadzonych w 2019 r., na południowym wschodzie kraju zwycięstwo odnieśli kandydaci Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). To ugrupowanie poważne, trzecie pod względem liczby foteli w parlamencie, opowiada się za zmniejszeniem wpływu państwa na życie obywateli, jest także rzecznikiem tureckich mniejszości etnicznych. Burzliwa historia XX wieku sprawiła, że mniejszości te są przeważnie śladowe. Z jednym wyjątkiem – w 80-milionowym państwie ponad jedną piątą stanowią Kurdowie, naród, który z Turkami łączy sunnicka odmiana islamu, oddziela natomiast od nich język, pokrewny perskiemu. Co więcej, Kurdowie zamieszkują zwarcie i „od zawsze” (czego nie można powiedzieć o Turkach) południowowschodnią ćwiartkę kraju. Nic zatem dziwnego, że tam właśnie kandydaci HDP na burmistrzów odnieśli miażdżące zwycięstwo. Dla wyjaśnienia: H to inicjał słowa halklarin, co znaczy „ludowa” po turecku. Bo partia dba o zachowanie wizerunku stronnictwa ogólnotureckiego. Ale wszyscy i tak wiedzą, że w praktyce to jest to narodowa partia kurdyjska.
A co myślą tureccy Kurdowie? Ano uważają, że skoro jest ich tak wielu, z czasem pewnie wybiją się na niepodległe państwo. Jak duże, zależeć to będzie od determinacji milionów ich pobratymców, Kurdów zamieszkujących Irak, Syrię oraz Iran.
Kurdyjski Napoleon
Brzmi to logicznie, ale ta właśnie perspektywa od stu już lat jest koszmarem każdej kolejnej ekipy rządzącej państwem tureckim. Przez większą część ostatniego stulecia rząd w Ankarze próbował jej zapobiec na różne sposoby: a to głodząc lub wyrzynając całe wioski, a to przesiedlając Kurdów, by rozproszyć ich i z czasem roztopić w tureckojęzycznym otoczeniu. Nic to nie dało, tureccy Kurdowie są grupą zbyt dużą i zbyt prężną, by pozwolić się stłamsić; wręcz przeciwnie – rządowe prześladowania dały tylko impuls do rozwoju niepodległościowej partyzantki.
Od lat 70. walki z rządem toczyły się pod politycznym sztandarem Partii Pracujących Kurdystanu (PKK). Jej lider, Abdullah Öcalan, stał się dla Ankary wrogiem publicznym numer jeden. Działał w podziemiu, dopóki tajne służby tureckie nie przechwyciły go w 1999 r. w… kenijskim Nairobi. Skazano go na karę śmierci za zdradę stanu, lecz pod wpływem opinii światowej wyrok złagodzono. Öcalan do dzisiaj odbywa karę dożywocia, zamknięty, jak Napoleon, na małej wysepce na środku morza Marmara.
PKK, choć walczyła o kurdyjską niepodległość, określała się jako partia marksistowska o maoistycznych zapatrywaniach. Świat nie bez racji widział ją jako ugrupowanie terrorystyczne, zdobywające fundusze dzięki międzynarodowemu handlowi narkotykami. Jednak to już przeszłość. Öcalan to dzisiaj starszy pan, który dawno temu porzucił idee Mao, zbliżając się do haseł Greenpeace’u. A jeśli mowa o wojowaniu, jest raczej wojującym feministą. Obecnie dla świata jest kimś w rodzaju Jasira Arafata, a może nawet Nelsona Mandeli. Takim przynajmniej widzą go Kurdowie, nazywający Öcalana „Apo”, czyli „Wujkiem”.
Zniszczyć do gołej ziemi
21 lutego 2013 r., na głównym placu miasta Dijarbekir, tłumy świętujące kurdyjski Nowy Rok z entuzjazmem przyjęły deklarację Öcalana, ogłaszającego zawieszenie broni między PKK a państwem tureckim. „Wujek” mówił do ludzi prosto z więzienia, a na wysłuchanie jego nagrania otrzymał specjalne pozwolenie władz.
Zmieniły się czasy, w XXI wieku już nie wypada udawać, że Kurdowie nie istnieją. Oficjalna propaganda nie nazywa ich już „górskimi Turkami”, a język kurdyjski dopuszczono do szkół, mediów i nawet do lokalnych urzędów. Pozwolono też Kurdom świętować Nouruz, co dawniej było dla władz niedopuszczalne z powodu pokrewieństwa tego obrzędu z noworocznymi zwyczajami mieszkańców Iranu. Jednak to wszystko wygląda tak, jakby dorosłemu mężczyźnie kazać chodzić w chłopięcym ubranku. Turecko-kurdyjska idylla nie trwała więc długo.
Centrum miasta Dijarbekir otacza kilkukilometrowy okrąg kamiennych murów. Jeśli nie liczyć Erbilu, stolicy Kurdów Iraku, są to najstarsze mury świata, których nigdy nie musiała odkrywać łopata archeologa. Przez tysiąclecia były schronieniem wielu starożytnych ludów, w tym także chrześcijan. Ormian i Asyryjczyków zgładzili w 1915 r. tureccy nacjonaliści. Ale pozostali Kurdowie, którzy od drugiej połowy minionego stulecia masowo napływali ze wsi do miasta. Z tego powodu około 2000 r. Dijarbekir stał się miastem mniej tureckim, niż był nim sto lat temu. Podobny proces kurdyzacji przechodzą dziś inne ośrodki miejskie na wschodzie kraju.
W rządzonej hasłami narodowymi Turcji nie może się to podobać. Jak również to, że już w 2012 r. burmistrz Dijarbekiru ogłosił: „Ormianie, Asyryjczycy, Chaldejczycy mają tu takie samo prawo do życia jak ja”. Gdy w trzy lata później Kurdowie ogłosili autonomię obszaru, który okalają prastare mury, władze odpowiedziały siłą. Przez trzy miesiące wojsko, z użyciem ciężkiej broni, szturmowało uliczkę za uliczką, dopóki Turkom nie udało się pokonać powstańców i wyrzucić ludności cywilnej z ich mieszkań. Zaraz potem, w marcu 2016 r. do Sur, starożytnej dzielnicy Dijarbekiru, wjechały spychacze. Dziś za murami, stawianymi przez Hetytów i Bizantyjczyków, zobaczymy puste pole. Nie ma tam ani domów, ani ludzi. Panuje za to spokój. Przynajmniej w granicach murów.
Erdoğan kroi salami
W takim klimacie odbyły się ubiegłoroczne wybory samorządowe. 65 burmistrzów, zgłoszonych z ramienia HDP, mogło wykazać się silnym poparciem lokalnych społeczności. Skądinąd gdyby nie ta realna siła, nie mieliby szans przebić się na swoje stanowiska w autorytarnym państwie Erdoğana. Od czasu stłumienia rzekomego puczu 15 lipca 2016 r. prezydent rządzi Turcją twardą ręką, metodami, które coraz mniej mają wspólnego z demokracją. Skoro więc niechciani przezeń kurdyjscy burmistrzowie wybrani zostali legalnie, pozbawia ich mandatu na „zasadzie krojenia salami” – jednego po drugim, pod mętnymi na ogół pretekstami i nieudowodnionym zarzutem popierania terroryzmu.
Gdy z końcem września, o godz. 6.00 rano, agenci służb specjalnych wywlekli z domu burmistrza miasta Kars, tłum jego wyborców śpiewał mu na pożegnanie „Kurdystan jest z ciebie dumny”. Burmistrz Karsu był 59. aresztowanym spośród 65 wytypowanych do odstrzału mężczyzn i kobiet. Dziś być może żadne z nich nie pozostało już na wolności.
Czy to zdejmie kurdyjski kłopot z głowy Erdoğana, jak również jakiegokolwiek z jego następców? Zamiast odpowiedzi warto przypomnieć słowa napoleońskiego ministra Talleyranda: „Z bagnetami można robić różne rzeczy. Nie można tylko na nich siedzieć”.