Logo Przewdonik Katolicki

W co gra Turcja?

Szymon Ananicz
Fot. TARIK TINAZAY/PAP EPA

Polityka przymykania oka sprawiła, że Turcja stała się zakładnikiem Państwa Islamskiego. Mimo to jej kampania antyterrorystyczna nie jest wymierzona w islamistów.

Stosunek Turcji wobec Państwa Islamskiego (IS) tradycyjnie był ambiwalentny. Z jednej strony Ankara od samego początku uznała IS za wrogą organizację terrorystyczną, zaś w ubiegłym roku przystąpiła do dowodzonej przez Stany Zjednoczone koalicji przeciwko islamistom. Według tureckich władz na granicach państwa, głównie na lotniskach, odmówiono wjazdu wielu tysiącom bojowników zmierzających na dżihad do Syrii. Półtora tysiąca osób Ankara miała przekazać wymiarom sprawiedliwości państw zachodnich.
 
Rozdwojenie jaźni
Jednak z drugiej strony, udział Turcji w działaniach międzynarodowej koalicji był bardzo skromny; sprowadzał się do uczestnictwa w szkoleniach bardziej umiarkowanych rebeliantów syryjskich, którzy mieli stawić czoła dżihadystom i reżimowi Baszara Asada (szkolenia te ukończyło dotychczas zaledwie kilkudziesięciu bojowników). Ankara nie uczestniczyła w nalotach bombowych koalicji na pozycje dżihadystów. Odmówiła nawet Stanom Zjednoczonym możliwości skorzystania z lotnisk wojskowych w południowo-wschodniej Turcji do prowadzenia bombardowań, przez co lotnictwo USA musiało korzystać z baz w państwach Zatoki Perskiej znacznie bardziej oddalonych od celów nalotów niż lotniska tureckie. Przede wszystkim jednak Turcja przymykała oczy na tranzyt radykałów do Syrii i Iraku przez swoje terytorium. Przyszli rekruci niemal swobodnie korzystali z łagodnej polityki Ankary, dogodnych połączeń lotniczych i dziurawej, ponad 800-kilometrowej granicy turecko-syryjskiej. Ponadto bojownicy traktowali Turcję jako rynek zbytu dla szmuglowanego paliwa z zajętych złóż syryjskich i korzystali z miejscowej opieki zdrowotnej. W rezultacie Turcja jako nieoficjalny kanał tranzytowy i zaplecze dla dżihadystów znacznie przyczyniła się do zdobycia przez Państwo Islamskie obecnej potęgi.
Niejednoznaczna postawa była efektem następującej kalkulacji. Po pierwsze w początkowych fazach wojny syryjskiej Ankara liczyła, że ściągający ze świata w rejon konfliktu radykałowie islamscy zasilą szeregi umiarkowanej antyasadowskiej opozycji i pomogą w obaleniu reżimu Baszara Asada, co od początku było głównym priorytetem Ankary. Turcja prawdopodobnie nie zdawała sobie jeszcze wtedy sprawy, że dżihadyści aż tak urosną w siłę i że zmarginalizują wszystkie ugrupowania antyasadowskie. Po drugie, ugrupowania zbrojnego dżihadu miały działać jako przeciwwaga dla Kurdów z północnej Syrii, którzy starali się wykorzystać rozpad państwa do stworzenia własnej autonomii. Z czasem w miarę umacniania się dżihadystów doszedł jeszcze czynnik strachu. Zaprawieni w boju, dobrze uzbrojeni i zasobni w pieniądze bojownicy mogą swobodnie przedostawać się na teren Turcji, gdzie mają wielu lokalnych sympatyków, a nawet towarzyszy broni. Dżihadystów trudno odróżnić w około 2-milionowej rzeszy uchodźców syryjskich, którzy rozpierzchli się po tureckich miastach. Doprowadziło to do sytuacji, w której Turcja stała się zakładnikiem Państwa Islamskiego: nie panuje nad działaniami bojowników na własnym terytorium, przez co jest narażona na atak z ich strony w razie wypowiedzenia im wojny.
 
Wewnętrzny wróg
Jeszcze większym problemem dla Ankary jest kwestia kurdyjska. O ile fenomen Państwa Islamskiego ma z punktu widzenia Ankary charakter przejściowy (wynika z tymczasowej destabilizacji Syrii i Iraku), to kwestia kurdyjska jest dla Turcji permanentnym zagrożeniem. Kurdowie są największym narodem na Bliskim Wschodzie, który nie ma własnego państwa. Ich dążenia do emancypacji kosztem zamieszkiwanych państw od dekad zagrażały stabilności Iranu, Iraku, Syrii, ale przede wszystkim Turcji, gdzie żyje największa, bo około 15-milionowa mniejszość kurdyjska. To właśnie w Turcji trwający już 40 lat konflikt z Kurdami z Partii Pracujących Kurdystanu (PKK) był najbardziej zacięty i pochłonął kilkadziesiąt tysięcy ofiar. Ostatnia eskalacja walk miała miejsce całkiem niedawno, bo jeszcze parę lat temu.
W 2013 r. Turcja i PKK zawiesiły broń i rozpoczęły najpoważniejszy dotąd proces pokojowy. W zamian za rozbrojenie partyzantki kurdyjskiej Ankara poluzowała gorset nałożony na kurdyjski język i kulturę. Proces pokojowy rozbudził nadzieje obu stron na zakończenie krwawego konfliktu, ale obustronna nieufność i świeża pamięć o wzajemnych krzywdach utrudniała obu stronom czynienie ustępstw.
Z punktu widzenia Ankary poważnym problemem było umacnianie się regionalnej pozycji PKK, a zwłaszcza krzepnięcie nieformalnej autonomii kurdyjskiej w północnej Syrii. Nie tylko zmieniało to regionalny układ sił na niekorzyść Turcji, ale przekładało się też na wzmocnienie pozycji przetargowej Kurdów na scenie wewnątrztureckiej. Niepokojące było także powstanie nieformalnego sojuszu Stanów Zjednoczonych z syryjskim odgałęzieniem PKK skierowanego przeciwko Państwu Islamskiemu. Jednak największym ciosem dla Ankary było wykorzystanie procesu pokojowego do mobilizacji Kurdów na krajowej scenie politycznej, czego zwieńczeniem stał się bezprecedensowy sukces wyborczy kurdyjskiej Ludowej Partii Demokratycznej (HDP). Zdobywając 80 mandatów w wyborach parlamentarnych, automatycznie „pozbawiła” ona rządzącą Partię Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) możliwości samodzielnego sprawowania władzy. 
 
Kurdowie na pierwszy ogień
Rozpoczęcie kampanii terrorystycznej w ostatniej dekadzie lipca i zapowiedź walki z Państwem Islamskim oraz Partią Pracujących Kurdystanu jest receptą Turcji na nabrzmiewające problemy powodowane regionalną (ale także wewnątrzturecką) ekspansją obu graczy. Jest też odpowiedzią na ich terror: obie organizacje przeprowadziły zamachy terrorystyczne na terenie Turcji. Jednak jeśli porównać działania podjęte przeciwko Kurdom i przeciwko bojownikom dżihadu, to oczywistą staje się odpowiedź, że kampania skierowana jest tak naprawdę przeciwko Kurdom, a nie przeciwko dżihadystom. To organizacja kurdyjska stała się celem najcięższych nalotów i najliczniejszych aresztowań. Z punktu widzenia Ankary Kurdowie są o wiele większym wyzwaniem zarówno jeśli chodzi o sytuację w regionie, jak i na scenie krajowej.
Działania przeciw IS były jak dotąd bardzo ograniczone i służą jako przykrywka dla operacji przeciwko dżihadystom. Ankara zapewne liczy, że z islamistami rozprawią się Stany Zjednoczone. Dlatego też obiecała udostępnienie własnych baz lotniczych. Sama będzie unikać otwartej konfrontacji z dżihadystami i bezpośredniego zaangażowania w walki w Syrii. Sytuacja w regionie jest jednak zapalna i nie można wykluczyć niekontrolowanej eskalacji konfliktu z Państwem Islamskim. 
 


 
Szymon Ananicz jest specjalistą Ośrodka Studiów Wschodnich im. Marka Karpia. Zajmuje się polityką Armenii i Turcji
 
   

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki