Włochy są jednym z europejskich państw najmocniej dotkniętych pandemią koronawirusa. Po wiosennej fali zachorowań i dramatycznych statystykach śmierci liczonych w dziesiątkach tysięcy, wielu Włochów wciąż boi się opuścić domy. Spotkań z bliskimi nie ułatwiają również ponownie wprowadzone restrykcje. Wiele osób starszych pozostało w mieszkaniach. Są to często osoby samotne, niesamodzielne i schorowane, które mają ograniczony dostęp do internetu i nowinek technicznych. Ich jedyny kontakt ze światem odbywa się poprzez telefon i telewizję. Ks. Giorgio Pisano – proboszcz parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Portici – coraz częściej słyszał od swoich wiernych o tym, że najtrudniejszy jest właśnie brak codziennego normalnego kontaktu. Właśnie wtedy wpadł na pomysł genialny w swojej prostocie, ale również bezpieczny dla parafian. Odwiedzał ich w domach, choć do nich nie wchodził. Rozmowy prowadzili przez domofon.
Ksiądz wolontariusz
Początkowo zdarzało się, że ktoś nie mógł uwierzyć. „Ale jak to ksiądz przyszedł porozmawiać?” – pytali niektórzy wierni, sądząc, że padli ofiarą jakiegoś żartu. Wyglądając jednak przez okno mieszkania, szybko mogli się przekonać, że u bramy stoi rzeczywiście znany im ks. Don Giorgio Pisano i z uśmiechem widocznym nawet zza maseczki macha na powitanie. „Wierzę, że przekazywanie prostej bliskości poprzez pozdrawianie ludzi i łączenie ich jest nie tylko dobrą rzeczą, ale ma zupełnie fundamentalne znaczenie” – mówi ks. Pisano portalowi Euronews.com, który jako pierwszy opisał historię jego spotkań z parafianami.
O czym rozmawiają? O wszystkim, na co ochotę mają jego parafianie. Czasami to rozmowy trudne, oscylujące wokół pandemii i tego wszystkiego, co ludzie utracili – nie tylko pracy i pieniędzy, ale przede wszystkim codzienności, poczucia bezpieczeństwa i fizycznej bliskości. Jest w nich też wiele nostalgii i tęsknoty za normalnością. Zdarzają się jednak również historie całego życia i sekrety nigdy wcześniej nikomu niewypowiedziane. Zwłaszcza osoby starsze, czując, że być może niedługo odejdą, chcą komuś pozostawić swoją opowieść. Ale na rozmowach się nie kończy. Jeśli ktoś zgłasza, że czegoś potrzebuje – od prostych codziennych zakupów po leki – ks. Giorgio podaje to odpowiednim wolontariuszom, służbom lub sam w miarę możliwości pomaga. „W ten sposób możemy zmierzyć się z naszymi problemami, różnego rodzaju problemami, nie tylko COVID” – mówi kapłan.
Przełamywanie barier samotności
Wśród odwiedzanych nie ma wyłącznie parafian ks. Pisano. Porozmawiać może każdy, kto tego potrzebuje. Po tym jak wieść się rozeszła, wiele osób samemu dało znać, aby kapłan ich odwiedził. To nie tylko ludzie starsi, ale każdy, kto czuje się samotny i spragniony realnego kontaktu. Żadne zdalne spotkanie przez kamerki nie zastąpi tego, że ktoś specjalnie nadłożył drogi, aby przyjść do ciebie i choćby na odległość pomachać, zapytać, jak się czujesz, i obiecać, że kiedyś jeszcze tu wróci. Na koniec kapłan proponuje wspólną modlitwę, do której ludzie chętnie przystępują. Zdarza się, że całe rodziny wychodzą na balkony, a on z ulicy im błogosławi. To spotkania pełne nieudawanej radości.
Nie jest to pierwszy raz, gdy o duchownym z Portici piszą media. Ks. Pisano dał się już wiele razy poznać jako zaangażowany społecznik, kapłan wrażliwy na drugiego człowieka niezależnie od różnic, jakie dzielą ludzi. Jako młody ksiądz został skierowany na obrzeża Neapolu, trafiając do środowiska niezwykle podzielonego. Z jednej strony starcia na tle światopoglądowym pomiędzy skrajną prawicą a lewicą, z drugiej silne wpływy włoskiej mafii, galopujące bezrobocie, przestępczość i rozwarstwienie społeczne. Młodych i starszych dzieliła coraz większa przepaść. To właśnie na tych pierwszych postanowił skupić swoje duszpasterskie działania i na prośbę biskupa stworzył jedno z pierwszych duszpasterstw dla ludzi młodych.
Potrzebujący w domu i z zagranicy
Otwartość i szczerość, z jaką do nich podchodził, zaowocowała zaangażowaniem i rozpoznawalnością inicjatyw przez niego podejmowanych. Z czasem jednak i jego parafię zaczął dotykać kryzys wiernych. Wielu młodych opuściło Portici nie dlatego, że tego chcieli, ale byli zmuszeni. „Strach przed pobliskim Wezuwiuszem, bezrobocie i przemoc, dlatego wielu opuściło Portici. Ja również straciłem pięciu animatorów, którzy wyjechali w poszukiwaniu pracy do Niemiec i Anglii, chłopców, którzy mogliby mi pomóc w projektach parafialnych” – mówił portalowi famigliacristiana.it. Było to w roku 2018, czyli sam środek kryzysu migracyjnego, który dotykał Włochy w szczególny sposób. Do wyspy Lampedusa docierały wtedy na łodziach tysiące nielegalnych migrantów, a wielu z nich kończyło swój rejs na zawsze w wodach Morza Śródziemnego. Właśnie wtedy ks. Pisano dostrzegł, że jest wspólny mianownik łączący te historie. Dziś jego parafianie, tak jak migranci z Afryki, szukają dla siebie lepszej przyszłości, pewniejszej, spokojniejszej. Jedni i drudzy z powodu trudnych sytuacji życiowych, często niezrozumiałych dla innych, są zmuszeni do porzucania miejsc, które kochali. W nowej rzeczywistości jednak nie zawsze oczekuje się ich z otwartymi ramionami. Kiedy to do niego dotarło, postanowił jeszcze bardziej zaangażować się we wspieranie migrantów. Był przekonany, że rozumiejąc uchodźców, rozdzielonym włoskim rodzinom łatwiej będzie zrozumieć ich własne dzieci, które opuściły Portici, a mając zrozumienie dla swoich dzieci, łatwiej będzie przyjąć i pomagać tym, którzy we Włoszech szukają dziś schronienia. W potrzebujących dostrzegł przede wszystkim tych, którzy mogą sobie coś wzajemnie dać i odwrotnie.
Idąc tym tropem, do swojej parafii zaczął zapraszać rodziny uchodźców, aby opowiedziały o dramatycznych historiach przybycia do Europy. Organizował spotkania również z instytucjami i wolontariuszami ratującymi migrantów na morzu. Starał się uzmysłowić wiernym, że ich bliscy, dzieci, wnuki, tak samo dziś szukają szczęścia i pokoju. „Tylko wkładając nasze stopy w cudze buty, będziemy w stanie zrozumieć, co to znaczy być migrantami” – pisał w gazetce skierowanej do parafian. Zaowocowało to zaangażowaniem całej wspólnoty w pomoc uchodźcom na Lampedusie – w pomoc duchową i materialną. Ludzie zaczęli dostrzegać się wzajemnie.
Ciotka, Taizé i papież
Ksiądz Pisano nigdy nikogo nie zmuszał do zaangażowania w pomoc, po prostu sam pierwszy podwijał rękawy i brał się do pracy, a ludzie szli za jego przykładem. Przez ponad 30 lat obecności na przedmieściach Neapolu zdziałał naprawdę wiele. Wyrywał młodych z wpływów mafii, uświadamiając ich, czym jest przemoc, handel ludźmi. „Leczył ich” zaangażowaniem w pomoc innym, teatrem, wolontariatem, a dziś po prostu odwiedza, przypominając, że nie są sami nawet teraz. Tak jak on zawsze mógł liczyć na nich, tak oni dziś w najprostszy sposób mogą liczyć na swojego proboszcza. „Jeśli nie mogą przyjść do kościoła, to kościół powinien przyjść do nich” – miał powiedzieć ks. Pisano zapytany o inspirację swoich „domofonowych spotkań”. A w mediach już pojawiają się informacje, że włoscy księża, zmotywowani postawą swojego kolegi, również zaczęli wychodzić do swoich parafian. Księżom również brakuje tego kontaktu z wiernymi.
Skąd ks. Don Giorgio Pisano czerpie siły? Sam wskazuje na trzy ważne źródła w swoim życiu. Na początku była jego ciotka Celina, która zaszczepiła w nim wiarę. To dzięki niej zrozumiał, że powołaniem Kościoła jest misja – czyli bycie w drodze dla innych. Później jako młody ksiądz swoje baterie ładował w Taizé, które ukształtowało jego myślenie o Kościele ekumenicznym i różnorodnym. To jego duchowe paliwo. W końcu pojawił się papież Franciszek, który daje mu i nam wszystkim „wspaniały przykład troski o innych”. A parafianie ks. Pisano dostrzegają tę spójność i autentyczność: „On naprawdę potrafi wejść w cudze buty jak we własne”.