W środku lasu na polanie drogi rozchodziły się w czterech różnych kierunkach. Nie wiadomo, która z nich to szlak jakubowy, a wybór błędnej oznacza pokonanie dodatkowych kilometrów. Z ciężkim plecakiem taka pomyłka dużo kosztuje. Pani Elżbieta o mały włos i zgubiłaby się kilkanaście kilometrów od domu. Westchnęła do św. Jakuba i pomógł.
Camino z pampersami
Justyna Kosecka wraz z mężem Konradem siedem lat temu wybrała się w podróż poślubną na Camino del Norte w Hiszpanii. A trzy lata temu na rowerach pokonali etap pomorskiego camino z Lęborka do Szczecina. Ich przewodnikiem był ojciec pani Justyny, Ryszard Wenta, który jest przewodniczącym kapituły Pomorskiej Drogi św. Jakuba Apostoła oraz kuratorem tej drogi w ramach projektu rewitalizacji szlaku na obszarze południowego Bałtyku. Dwóch synów zabrali w przyczepce dołączonej do roweru. W osiem dni przejechali 450 kilometrów. Starszy syn Alek miał wtedy trzy lata, a młodszy Jerzyk siedem miesięcy i był jeszcze karmiony piersią. – Staraliśmy się ograniczać bagaż, ale nie mogło zabraknąć pampersów. Zmianę ubrań mieliśmy na 2–3 dni. Liczyliśmy, że uda nam się w trakcie zrobić pranie – opowiada pani Justyna. – Wzięliśmy bardzo mało zabawek. W ciągu dnia nie były potrzebne, ale wieczorem ich brakowało, bo my już byliśmy zmęczeni, a dzieci rozpierała energia – wspomina. Rodzina nocowała w pensjonatach lub na plebaniach. Pani Justyna mówi, że miała obawy, jak chłopcy zniosą tę wyprawę, ale okazało się, że bracia dobrze się bawili. – Jerzyk był na etapie dwóch drzemek w ciągu dnia, więc większość czasu w drodze przesypiał. Alek też rano spał, a przez pozostałą część jazdy oglądał drogę i opiekował się bratem, zajmował go zabawą – opowiada. Ze względu na dzieci robili dzienne po 50–60 kilometrów. W drodze pojawiały się różne trudności, m.in. w trasie do Darłowa towarzyszył im silny wiatr i ulewny deszcz. – Bardzo martwiliśmy się o dzieci – wspomina. – Niesamowite było to, jak po dotarciu na miejsce odsłoniliśmy połę od przyczepki i zobaczyliśmy dwie uśmiechnięte twarze. Chłopcom było tam ciepło i sucho – opowiada pani Justyna. I przekonuje, że to był ważny czas dla rodziny. – Nie chcemy z powodu dzieci rezygnować z aktywnego wypoczynku. Chcemy z nimi dzielić te piękne doświadczenia – tłumaczy. W wakacje chcą pokonać kolejny etap ze Szczecinka do Rostocku. Wyprawa będzie trwała dwa tygodnie.
Cudze chwalicie…
Zamek w Krągu, wsi położonej 40 km od Koszalina, jest swoistym odzwierciedleniem kalendarza. Jest w nim tyle okien, ile dni w roku, tyle pomieszczeń, ile tygodni, tyle wejść, ile miesięcy. Cztery narożnikowe wieże odpowiadają dodatkowo czterem porom roku. Perełką jest pobliski kościół, gdzie jak powiadają, przebywał jako nuncjusz w Niemczech papież Pius XII. Innym wyjątkowym miejscem na szlaku Pomorskiej Drogi św. Jakuba jest sanktuarium Królowej Kaszub w Sianowie, 45 km od Gdyni. W XV w. pierwsza tamtejsza świątynia spłonęła. Była drewniana, podobnie jak figurka Matki Bożej w niej się znajdująca, ale ona ocalała. Ponownie pożar wybuchł w odbudowanym sianowskim kościele w XIX w. i tym razem rzeźbie nic się nie stało. Od tego czasu kult maryjny w Sianowie rozwijał się szybko, a dziś zaglądają tam także caminowicze.
Pomorska Droga św. Jakuba jest młodym szlakiem, bo pielgrzymom została oddana do użytku po rewitalizacji pięć lat temu. Pomysł na jej reaktywowanie zrodził się 11 lat temu. To wtedy wyznaczona została Lęborska Droga św. Jakuba, licząca około 120 km od sanktuarium maryjnego w Sianowie do Świętej Góry Rowokół. Następnie zebrała się grupa osób ze środowisk: samorządowego, kościelnego i branży turystycznej, żeby doprowadzić do reaktywacji całej pomorskiej drogi. Szlak wiedzie z Kretyngi na Litwie przez Obwód Kaliningradzki w Rosji, a dalej w Polsce przez m.in. Braniewo, Frombork, Gdańsk, Lębork, Koszalin do Szczecina i Świnoujścia. Na wyspie Uznam w Kamminke łączy się z siecią dróg niemieckich, skąd przez Francję szlak wiedzie do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii.
Przy wyznaczaniu szlaku brano pod uwagę jego przebieg jeszcze w średniowieczu, a także znajdujące się w pobliżu współczesne miejsca kultu religijnego oraz atrakcje kulturowe i przyrodnicze. Oprócz szlaku głównego są też zaproponowane szlaki alternatywne, wiodące przez inne ciekawe miejsca. Ryszard Wenta mówi, że zainteresowanie pomorskim szlakiem jakubowym jest coraz większe. – W kościele św. Jakuba w Lęborku jest księga pielgrzyma, gdzie wpisów z roku na rok przybywa. Co zaskakuje, są to ludzie z różnych regionów Polski, ale też dużo obcokrajowców, szczególnie z Niemiec – informuje. W Szczecinie w katedrze św. Jakuba Apostoła można otrzymać certyfikat potwierdzający przebycie Pomorskiej Drogi św. Jakuba. Warunki są podobne jak w Santiago de Compostela, chociaż tutaj dotyczą one tylko przebycia szlaku na terenie Polski. Wystarczy udokumentować przejście pieszo stu kilometrów, a rowerem dwustu.
Nie trzeba spać na ławce
Pomorska Droga św. Jakuba jest bardziej kameralna niż te szklaki w Hiszpanii i brakuje na niej infrastruktury pielgrzymkowej. Noclegów trzeba szukać w hotelach, pensjonatach, gospodarstwach agroturystycznych, ale także na plebaniach. Warto wcześniej zarezerwować kwaterę, chociaż część pielgrzymów szuka miejsca na nocleg dopiero po zejściu ze szlaku. – Kiedy trudno nam znaleźć nocleg, to św. Jakub pomaga. Nie zostawia nas samych w nocy na ławce – mówi Elżbieta Rosiak od siedmiu lat pielgrzymująca kilka razy w roku różnymi etapami pomorskiego camino. Z zawodu jest księgową. Pielgrzymowaniem jakubowym zafascynowała się po lekturze książki Paulo Coelho i dziś wolne weekendy i dni urlopowe spędza na szlaku. Wkrótce przechodzi na emeryturę i już planuje wyprawę do grobu św. Jakuba szlakiem francuskim. Pomorską drogę jakubową pokonała w całości z Kretyngi do Rostocku, ale było to pielgrzymowanie częściowo pieszo, a częściowo autokarem w zorganizowanej grupie. Pieszo przeszła z Braniewa do Kołobrzegu oraz drogami alternatywnymi ze Sławna do Polanowa. Tę drogę pokonywała w grupie trzyosobowej bądź kilkunastoosobowej, każdorazowo przechodząc po kilka etapów. W majówkę pani Ela powędrowała innym szlakiem, pokonując ponad 130 kilometrów z Pelplina do Człuchowa. Plecak spakowany na pięć dni, ze śpiworem i ciepłym ubraniem oraz parą butów na zmianę ważył ponad dziesięć kilogramów. Mimo że tyle razy wyruszała na camino, to nadal twierdzi, że nie potrafi się dobrze spakować i wszystkie rzeczy typu „przyda się” powinna zostawić w domu.
W plecaku zawsze jest miejsce na kawę i herbatę, ale o wrzątek proszą ludzi na szlaku. Zimą proszą też o miejsce na chwilę wytchnienia, najczęściej w wiejskich salach czy na plebaniach, ale też i u mieszkańców. Mówi, że wtedy poznaje się ludzi i ich różne historie. Wspomina, jak szły z koleżanką z Koszalina do Kołobrzegu i dostrzegły pałac w Parnowie, gdzie znajduje się restauracja. – Ucieszyłyśmy się, bo miałyśmy ochotę na kawę, ale okazało się, że było zamknięte. Na szczęście zaczepił nas mężczyzna, który okazał się prowadzącym tę restaurację – wspomina pani Ela. Ugościł je i opowiedział, że jego rodzice mieli być starostami podczas dożynek w 1975 r. w Koszalinie, na które miał przybyć sam Edward Gierek. Był tylko jeden warunek, że usuną kapliczkę z figurką Matki Bożej wmurowaną w ścianę ich domu. Nie zgodzili się i starostami nie zostali, a dom z kapliczką nadal stoi i pani Ela wraz z towarzyszkami mijały go na szlaku.
Żywa część Kościoła
Ryszard Wenta, poza wyprawą z bliskimi, wcześniej przebył na rowerze trasę z Kaliningradu do Lęborka. – Nie traktuję tej wyprawy jako trudu, chociaż wysiłek fizyczny jest, ale on skłania do refleksji i przewartościowuje życie – przekonuje pan Ryszard. – Można się pozbyć przywiązania do różnych gadżetów, ale i wyzbyć takiego asekuranctwa, chęci zabezpieczania wszystkiego – dodaje. – Tu się człowiek otwiera na innych ludzi, na Pana Boga i zdaje na ich pomoc. Porządkuje to relację z Bogiem – mówi pan Ryszard. Ubolewa, że niektóre kościoły na szlaku są zamknięte. – Marzeniem jest, żeby droga św. Jakuba była postrzegana jako żywa część Kościoła – mówi Wenta. Dla Justyny Koseckiej to wspaniała okazja do odbycia rekolekcji w drodze. – Jest czas na refleksję i rozmowy z Bogiem. Jeżeli ma się jakieś problemy, to one stają się intencjami, zanoszonymi w czasie drogi – dodaje. Mówi, że na camino spotkała samych życzliwych ludzi i to zmieniło jej spojrzenie. – Zobaczyłam, że mogę trochę opuścić gardę, bo na co dzień czasami trudno nam zauważyć dobro w drugim człowieku – tłumaczy. Elżbieta Rosiak mówi, że połączenie ruchu, kontaktu z naturą i duchowości daje jej poczucie harmonii i wolności. – To ważne doświadczenie, że możemy pokonywać własne słabości i uczymy się znosić słabości innych osób. Tu nie szukamy wygód – przekonuje. To też ważna lekcja w czasach, kiedy tę wygodę się tak ceni. – Na szlaku uświadamiam sobie, że jesteśmy częścią tej pięknej przyrody, wszechświata i Pana Boga – dodaje. Kiedy wychodzą na szlak, często proszą kapłanów o błogosławieństwo. Na szlaku są życzliwie przyjmowani i goszczeni na parafiach. Bywa, że księża przygotowują dla nich posiłki. A przede wszystkim codziennie spotykają ich na Mszy św. Od tego uzależniają godziny wyjścia lub powrotu ze szlaku. Dlaczego to takie dla niej ważne? – Ponieważ żyję wiarą, a Eucharystia jest sensem naszej wiary – tłumaczy pani Elżbieta.
Camino w sutannie
Na pomorskim camino już trzy razy można było spotkać kleryków Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. To była inicjatywa ich wychowawcy ks. Jarosława Kwietnia, który pasjonuje się historią Pomorza. – To pielgrzymowanie umożliwia zapoznanie się z historią Pomorza, a szczególnie dla nas ważną historią chrześcijaństwa – wyjaśnia ks. Kwiecień. Pierwsza wyprawa była sześć lat temu z grupą obecnych neoprezbiterów. Pokonali wówczas szlak z Ostrowca Sławieńskiego przez Górę Polanowską do koszalińskiego sanktuarium na Górze Chełmskiej. Kolejna pielgrzymka była z klerykami drugiego roku i to było na odcinku z katedry w Gdańsku-Oliwie do sanktuarium Matki Bożej w Sianowie. W tym roku klerycy wraz z przełożonymi pielgrzymowali w majówkę ze Słupska do Koszalina. W pięć dni pokonali 120 kilometrów. Modlili się w intencji powołań. – W tych pielgrzymkach staraliśmy się zachować równowagę pomiędzy pielgrzymowaniem grupowym a indywidualnym. Organizowaliśmy sobie odcinki drogi w ciszy i skupieniu, każdy w pewnym oddaleniu – opowiada ks. Kwiecień. Nocowali głównie na plebaniach, ale także pod namiotami, a podczas tegorocznej majówki w domach u parafian.
Dla kleryka Maksymiliana Atałapa camino było przygodą, bo wcześniej miał tylko doświadczenie pielgrzymek pieszych na Jasną Górę, gdzie trasa jest znana i pokonuje się ją głównie po drogach asfaltowych. Tu w swobodnym tempie przemierzało się szlak wiodący przez pola i lasy. – Musieliśmy szukać muszelek wskazujących drogę, czasami błądziliśmy – opowiada kleryk. – Droga uczy pokory i trzeba się uciekać do Pana Boga – dopowiada. Mówi też, że to doświadczenie zbliżyło wszystkich do siebie, zarówno kleryków różnych roczników, jak i kleryków z przełożonymi. Kleryk Mateusz Cieślak pielgrzymował tym szlakiem w majówkę, kiedy było zimno, padał deszcz i grad, a tylko czasami wychodziło słońce. – Można w tym doświadczeniu dostrzec nasze codzienne życie i zmaganie się, zarówno dziś w seminarium, jak i potem w życiu kapłańskim. To także doświadczenie rodzin, które odwiedzaliśmy – mówi Mateusz i dodaje, że ludzie chętnie powierzali im swoje intencje. – Jedna rodzina prosiła mnie o modlitwę za ich syna o nawrócenie. Modliliśmy się też w intencji dziecka, które walczyło o życie – wspomina. Rodziny, które przyjmowały kleryków na nocleg, były zainteresowane życiem w seminarium, formacją, a także reakcją ich rodzin na wybór drogi życiowej. – Ludzie postrzegają kapłaństwo jak drogę życia wymagającą ofiary i poświęcenia, dlatego pytali o nasze motywacje i reagowali na tę decyzję z szacunkiem. Zapewniali też o modlitwie za nas – opowiada kleryk Mateusz. – Miejsca na szlaku są zachwycające, ale przede wszystkim ważne były spotkania z Bogiem w ciszy. Można było wsłuchać się w Jego głos i umocnić w powołaniu – dodaje Mateusz. Przyznaje, że takie wyzwania są im, młodym mężczyznom, potrzebne. Potwierdza to także Krzysztof Szumilas, kleryk V roku, dla którego wyprawa była czasem modlitwy przed święceniami diakonatu. – W tej intencji pielgrzymowałem, by utwierdzić się w tak ważnej życiowej decyzji – mówi. – Jeżeli ktoś potrzebuje czasu, żeby się więcej pomodlić, a nie lubi siedzieć w miejscu na zamkniętych rekolekcjach, to camino jest dla niego – dopowiada Krzysztof.
Camino pomorskie różni się od szlaków w Hiszpanii tym, że nie spotyka się tu raczej innych pielgrzymów, ale podobnie jak tam, każdy staje tu przed wyzwaniem fizycznym, psychicznym i duchowym. – Bolące stopy, odciski, drugi człowiek, którego muszę znosić przez większą część dnia, i plecak to doświadczenia pielgrzymów na wszystkich szlakach. Wszędzie dotyka się swoich granic – mówi ks. Kwiecień. Jego zdaniem sceneria do tego pielgrzymowania jest drugorzędna, bo pielgrzymuje się przede wszystkim w sercu. – Jeśli ktoś chce stanąć przed wyzwaniem, a do tego jeszcze z Panem Bogiem i szuka tak naprawdę Jego, to jest to możliwe zarówno w Polsce, jak i w Hiszpanii. Wszędzie może być przez Pana Boga zaskoczonym – tłumaczy ks. Kwiecień i dodaje, że wszędzie camino uczy, że warto się nie poddawać, że warto iść przez życie razem oraz tego, że nie ma sensu nigdzie iść, jeśli się nie idzie z Panem Bogiem i do Niego.