Logo Przewdonik Katolicki

Wspólnota ponad narracjami

Małgorzata Bilska

Z prof. Antonim Dudkiem, historykiem i politologiem rozmawia Małgorzata Bilska

Powiedział Pan niedawno, że nie ma żadnej daty, z 4 czerwca włącznie, która łączyłaby Polaków. Co z nami nie tak?
– Mówiłem trochę co innego. Im data z najnowszej historii Polski jest odleglejsza w czasie, na przykład 3 maja, tym bardziej nas jednoczy. Im bliższa, tym mniejsza jest co do niej zgodność. 11 listopada dzielił Polaków tak, jak dziś 4 czerwca – i to od kiedy został ustanowiony jako święto. Była ta decyzja piłsudczyków, podjęta u schyłku ich rządów. Święto nie było akceptowane przez ich ówczesnych przeciwników politycznych: endecję, socjalistów. Ale szybko wybuchła wojna, a potem przyszli komuniści, którzy go zabronili.
Gdy w latach osiemdziesiątych XX w. zaczęła się rodzić opozycja, szukała różnych pól sporu z władzami komunistycznymi. Zaczęła obchodzić dzień 11 listopada, a władza przeciwko temu protestowała. Po 1989 r. reaktywowanie święta stało się więc symbolem triumfu nad rządami komunistycznymi. Wtedy pierwotny podział, spór wokół niego, przestał już istnieć.
Umiemy budować wspólnotę tylko wtedy, gdy zjednoczy nas wróg? Brzmi ponuro. Święto zostało powszechnie zaakceptowane, bo było formą manifestowania sprzeciwu wobec komunistów. Podobnie jest z 4 czerwca.
 
Trzeba czekać na jakiś zakaz?
– Ten wariant też wchodziłby w grę. Ale nikt nam raczej nie zakaże… Mamy wariant drugi. Musimy poczekać, aż umrą wszyscy, którzy toczą bój polityczny wobec 4 czerwca. Próbują coś politycznie na tym ugrać. Jak odejdą z czynnego życia publicznego i zostaną tylko ci, dla których ta data jest wyłącznie historyczna, to oni ją docenią. Wtedy święto zacznie być jednoczące. Dopóki niektórzy nie lubią III RP, a ona zaczęła się 4 czerwca, nie lubią też święta. Dokładnie tak samo było z wrogami piłsudczyków i 11 listopada. Musi po prostu upłynąć określona ilość czasu.
 
Czym innym są fakty, czym innym – narracja historyczna o nich. Po wakacjach ukaże się Pana nowa książka dotycząca właśnie zmian ustrojowych po 4 czerwca. W której z dwóch narracji się sytuuje?
– Książka – o pierwszych czterech rządach – będzie wielkim problemem dla obu stron. Do tej pory jedna narracja była taka: w latach 1989–1993 wszystko szło znakomicie, wspaniale i rewelacyjnie, był tylko jeden okropny rząd Olszewskiego, który usiłował lustrować, dekomunizować, ale na szczęście upadł. Druga jest dokładnie odwrotna, to znaczy wszystko to było katastrofa, dno, Targowica, zdrada itd. Wielka, czarna dziura. Tylko jeden Jan Olszewski przez pół roku wszystko ratował. No ale Wałęsa („Bolek”) i inni mu to zniszczyli. Książka pokaże, że tak niestety nie jest. Te rządy z grubsza realizowały podobną politykę, która miała swoje jasne i ciemne strony. Mówienie, że Olszewski dokonał radykalnej zmiany jest nieporozumieniem. Próbował dokonać pewnych korekt, ale miał ograniczone pole, bardziej w sferze symboliki niż realnych działań. To się skończyło klęską. Polska natomiast szła do punktu, w jakim jest dzisiaj i generalnie bilans jest pozytywny, choć jest tam mnóstwo ciemnych stron. Książka jest w wyraźnym oporze wobec obu tych narracji, uważając je za fałszywe. Jest to typowe w Polsce pisanie historii pod z góry założoną tezę, z eliminowaniem niewygodnych faktów.           

  
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki