Tymi słowami szef Papieskiej Akademii Życia abp Vincenzo Paglia skomentował śmierć Noi Pothoven. 17-letnia Holenderka zagłodziła się na śmierć.
„Już nie żyję”
Noa twierdziła, że jej życie jest „nie do zniesienia”. Zmagała się z depresją, stresem pourazowym i anoreksją. Okaleczała się, a nawet próbowała odebrać sobie życie.
Jej problemy były wynikiem traumatycznych wydarzeń z przeszłości: w wieku 11 lat była napastowana seksualnie, a trzy lata później została zgwałcona przez dwóch mężczyzn. O swojej traumie nikomu nie powiedziała. Jej najbliżsi dowiedzieli się o tym dopiero wtedy, gdy dziewczyna była w tak fatalnym stanie psychicznym, że zgłosiła się do placówki przeprowadzającej eutanazję. Na szczęście personel nie zgodził się wówczas na przeprowadzenie tego „zabiegu”.
Dziewczyna próbowała się leczyć psychiatrycznie. Bez rezultatu. Przy okazji krytykowała system pomocy psychiatrycznej w Holandii, zarzucając mu brak placówek, w których młodzi ludzie zmagający się z problemami podobnymi do niej, mogliby otrzymać szybką, fachową i skuteczną pomoc. Swoją nierówną walkę opisała w książce Winning or learning. Zdaniem jej matki – powinien ją przeczytać każdy pracownik socjalny, sędzia i urzędnik.
Choroba postępowała. Noa trafiła do szpitala w stanie krytycznym. To wtedy miała zadecydować, że nie chce być „przywracana do życia”. 31 maja w mediach społecznościowych napisała: „Przejdę od razu do sedna: w ciągu maksymalnie 10 dni umrę. Zakończę walkę po latach jej trwania. Od pewnego czasu nie jem i nie piję, a po wielu rozmowach i diagnozach uznano, że moje cierpienie jest nie do zniesienia. Jeszcze oddycham, ale już nie żyję”.
„Być może będzie to dla niektórych zaskoczeniem, biorąc pod uwagę moje posty z okresu leczenia, ale miałam ten plan już od dawna i nie podjęłam tej decyzji pod wpływem chwili” – dodała 1 czerwca. „Kochać to w tej sytuacji pozwolić odejść” – stwierdziła w swoim ostatnim internetowym wpisie.
To nie była eutanazja
Dzień później już nie żyła. Wbrew doniesieniom medialnym, Noa nie poddała się eutanazji. Zmarła w swoim własnym domu w gronie najbliższych, po tym jak zaprzestała przyjmowana pokarmu i płynów. Miało się to odbyć za zgodą rodziców i lekarzy.
„Głęboko poruszeni śmiercią Noi w wieku 17 lat, sercem łączymy się z jej rodziną i przyjaciółmi – napisał w komunikacie minister zdrowia Holandii Hugo de Jonge. – Jesteśmy w kontakcie z jej rodziną, która powiedziała nam, że przeciwnie, wbrew doniesieniom międzynarodowych mediów, w tym przypadku nie ma mowy o eutanazji. Obecnie należy pozwolić rodzinie na przeżycie w spokoju żałoby po Noi. Pytania dotyczące śmierci Noi i otrzymywanej przez nią opieki są zrozumiałe, ale będzie można na nie odpowiedzieć, kiedy już ustalone zostaną fakty – napisał minister, który poprosił Inspekcję ds. opieki zdrowotnej i młodzieży o zbadanie tego przypadku.
Sala samobójców
Według abp. Paglii, dramat 17-latki z Holandii wskazuje na problem o wiele szerszy: stale rosnącą liczbę samobójstw wśród ludzi młodych. – Są to fakty wstydliwe i niejednokrotnie starannie ukrywane. Okazuje się, że nasze materialistyczne społeczeństwa nie tylko nie chcą mieć dzieci, ale też nie potrafią się zatroszczyć o tę garstkę młodych, która im pozostała. Aby poradzić sobie z tym problemem nie wystarczą nowe rozwiązania kliniczne. Trzeba się przyznać, że obrane przez nasze społeczeństwa ideały materializmu i sukcesu za wszelką cenę, nie były trafnym rozwiązaniem. Żyjemy w wielkim duchowym ubóstwie – powiedział szef Papieskiej Akademii Życia.
Problem ten także dotyczy Polski. Według raportu fundacji Dajemy Dzieciom Siłę w 2015 r. samobójstwa były drugą pod względem liczebności przyczyną zgonów dzieci i nastolatków (w wieku od 10 do 19 lat) – co piąty przypadek śmierci w tej grupie wiekowej był skutkiem samobójstwa. Pod tym względem w 2014 r. zajmowaliśmy drugie miejsce w Europie (w Polsce było to 209 przypadków, w Niemczech – 224, Francji – 171, Wielkiej Brytanii – 134, Włoszech – 87, a Hiszpanii – 69).
O ile w przypadku liczby śmierci samobójczych możemy mówić o tendencji spadkowej, o tyle w przypadku liczby podejmowanych przez nieletnich prób samobójczych w ogóle, trend jest odwrotny. W 2015 r. było to najwięcej od lat – 481 prób (niemal dwa razy więcej niż w 2011 r.), w tym 12 podjętych przez dzieci do 12. roku życia.
„Moi rodzice wyśmialiby mnie”
Do duchowego ubóstwa trzeba dodać jeszcze jedno – brak więzi między dziećmi a rodzicami. W najnowszym badaniu CBOS-u poświęconym młodzieży uczniów szkół ponadgimnazjalnych zapytano m.in. o tematy rozmów z rodzicami. Żadnym zaskoczeniem nie jest tutaj fakt, że młodzi dużo częściej rozmawiają z matkami niż z ojcami. Ale nawet z matką o swoich problemach osobistych często rozmawia 27 proc. badanych, a 28 proc. robi to czasami. W sumie to tylko nieco ponad połowa. Reszta robi to rzadko (24 proc.) albo wcale (18 proc.).
W ramach kampanii „Wylecz depresję” w internecie można obejrzeć historię nastoletniej Amelii, której udało się pokonać chorobę. Pod wideo nie brakuje komentarzy. Najpopularniejszy z nich to: „Gorzej kiedy nie masz do kogo zwrócić się po pomoc. Moi rodzice wyśmialiby mnie, gdybym powiedziała im, że nie chcę już żyć”. Drugi pod względem popularności: „Szkoda, że niektórym wystarczy zwykła maska z uśmiechem na twarzy, by myśleć, że wszystko jest ok”.
Nawet co piąta osoba nieletnia w Polsce może zmagać się z zaburzeniami psychicznymi. Nie każda – jak mówiła nam rok temu dr hab. Barbara Remberk, krajowy konsultant w dziedzinie psychiatrii dzieci i młodzieży („Przewodnik” 15/2018) – „wymaga leczenia i nie każda potrzebuje od razu pomocy psychiatry”. Komentując historię nastolatki z Holandii, papież Franciszek napisał, że o tych, którzy cierpią, powinniśmy się zatroszczyć, by przywrócić im nadzieję. Najpierw jednak trzeba ich zauważyć. Jak widać nie jest to łatwe, nawet jeśli mieszkają z nami pod jednym dachem. Ale kochać to w tej sytuacji umieć to zobaczyć.