Ksiądz prof. Józef Tischner został zarejestrowany przez Służbę Bezpieczeństwa jako kandydat, potem kontakt operacyjny, a od jesieni 1988 r. jako konsultant. Został wyrejestrowany 30 stycznia 1990 r. – dowiedzieliśmy się z internetowego wpisu na Twitterze dyrektora Wojskowego Biura Historycznego dr. hab. Sławomira Cenckiewicza.
Sprawa nie byłaby zapewne godna większego zainteresowania, wszak nawet były przewodniczący Kolegium Instytutu Pamięci Narodowej dr Andrzej Grajewski przyznaje, że rejestracja jako KO nie musiała być wynikiem świadomej decyzji rejestrowanego – w ten właśnie sposób w latach 70. zaliczono w szeregi KO Marię Kaczyńską, żonę prezydenta Lecha Kaczyńskiego i wybitnego kompozytora Krzysztofa Pendereckiego.
Jednak trzy kwestie związane z całą sprawą budzą zainteresowanie: po pierwsze, uznanie ks. Tischnera za „konsultanta”, co z reguły było wiadome rejestrowanemu; po drugie, treść wspomnianego tweeta Cenckiewicza („Przykra ta rejestracja ks. Józefa Tischnera w kategorii KO i konsultanta Departamentu IV MSW... Szkoda”); wreszcie po trzecie – moment nagłośnienia tych wiadomości, czyli 3 czerwca 2019 r.
„O ks. Tischnera jestem spokojny”
Zacznijmy od końca. Informacja o rejestracji ks. prof. Tischnera przez SB pochodzi z wydanej właśnie przez Instytut Pamięci Narodowej książki Kryptonim Klan. Służba Bezpieczeństwa wobec NSZZ Solidarność w Gdańsku. Zapewne mało kto zwróciłby uwagę na jej drobny fragment poświęcony tej kwestii, gdyby nie komentarz Sławomira Cenckiewicza, który z całego, liczącego ponad 1000 stron tomu, wybrał właśnie tę informację.
Nie jest ona bynajmniej nowa: o rejestracji ks. Tischnera było wiadomo od 2007 r., kto chciał wiedzieć – wiedział, zapewne również Cenckiewicz. Dlaczego zatem uznał za stosowne nagłośnić to właśnie teraz w przeddzień obchodów rocznicy wyborów 4 czerwca 1989 r.?
„Przykre”, „szkoda” – pisze szef Wojskowego Biura Historycznego, z czego można wyciągnąć wniosek, że jest pewien aktywnej i świadomej współpracy ks. Tischnera z SB. Problem w tym, że musi być przecież świadom, iż nie ma na to dowodów. Wojciech Bonowicz, biograf autora Etyki Solidarności, mówi: „O ks. Tischnera jestem spokojny […] przestrzegał zasady, żeby nie mieć wspólnych tajemnic z SB. Jeśli wzywano go na rozmowy lub jeśli nachodzili go esbecy, informował o tym rodzinę, znajomych i współpracowników. Po latach mówił o tym otwarcie w wywiadach”.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że niektórzy badacze akt SB, pomimo swej ogromnej, specjalistycznej wiedzy, mają pewien problem – skłonni są traktować te źródła jako materiał autonomiczny, niewymagający znajomości szerszego kontekstu, bez znajomości którego łatwo jest popaść w sui generis manię prześladowczą, objawiającą się kwalifikowaniem każdego, kto został odnotowany w aktach SB, jako – wedle słów klasyka – „pozostającego w kręgu podejrzeń”. No i ten brak symetrii wobec „naszych” i „waszych”… Te same fakty w odniesieniu do pewnych osób są uznawane za jednoznacznie kompromitujące, wobec innych już nie. „Szkoda” – pisze Cenckiewicz. Dlaczego zatem dzieli się informacją w sposób tak uproszczony i insynuacyjny? Czyżby dlatego, że Tischner nie jest jego autorytetem?
O szczegółach współpracy nic nie wiadomo
Jednak sprawy zlekceważyć nie można. Powtarzanie słów „nie wierzę” jako rozstrzygającego argumentu wręcz umacnia narrację insynuatorów. To nie jest kwestia wiary, ale wiedzy. A wiemy stosunkowo niewiele.
Kim był i kim pozostaje ks. Józef Tischner, nie ulega wątpliwości: wybitny filozof, duszpasterz, kapelan „Solidarności”, swego czasu kandydat do prymasostwa, autor ważnych dla Kościoła i Polski książek, ten, którego nam dziś, jak mało kogo, brakuje. Wiemy, że został zarejestrowany przez SB, jednak nie ma żadnych szczegółów jego ewentualnej współpracy.
Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski, autor książki Księża wobec bezpieki na przykładzie archidiecezji krakowskiej, człowiek, którego trudno posądzić o wyrozumiałość wobec współpracowników SB, mówi jasno: „Kontakt operacyjny to bliżej nieokreślona forma stosowana wobec osób, którymi interesowała się SB, natomiast «konsultant» może po prostu oznaczać osobę, która rozmowy z SB prowadziła, choć sam ten fakt z pewnością nie wskazywał jednoznacznie na podjęcie współpracy z bezpieką”.
Przypomnijmy, chwila gdy uznano ks. Tischnera za „konsultanta”, to jesień 1988 r., czas gdy system komunistyczny chylił się ku upadkowi, okres rokowań dotyczących rozpoczęcia obrad Okrągłego Stołu, pamiętnej debaty Wałęsa–Miodowicz i aktywnego udziału przedstawicieli Kościoła w rozmowach z gen. Kiszczakiem. Kontakty podejmowane podówczas przez wielu przedstawicieli opozycji i Kościoła z ludźmi władzy miały zdecydowanie inny charakter niż w poprzednich latach. Środowiska wewnątrz aparatu bezpieczeństwa, lepiej poinformowane, bardziej świadome skali kryzysu, były niekiedy skłonne do reform szybszych i dalej idących niż szeregowi przedstawiciele aparatu partyjnego. Dowodem na to jest choćby działalność Biura Analiz MSW i płk. Wojciecha Garstki. Nawiązywanie kontaktów i konsultacje z ludźmi opozycji były dla nich wtedy niezwykle pożądane.
Mówić dziś „szkoda” i „przykro” – a zatem insynuować, że każda forma takowych rozmów była kompromitującym aktem zdrady – jest zatem albo dowodem braku wiedzy, albo, co gorsza, złej woli i wykorzystywania przeszłości dla celów doraźnej walki politycznej