Logo Przewdonik Katolicki

Wdowiec, który został księdzem

Z ks. Juliuszem Kisielem o seminaryjnym braterstwie mimo różnicy pokoleń, doświadczeniu wdowieństwa i wierze wystawianej na próbę rozmawia Jarosław Jurkiewicz

Czego życzy się nowo wyświęconemu księdzu?
– Żeby umarł jako ksiądz. Żeby pozostał wierny Bogu nie tylko zewnętrznie, ale też w sumieniu – tam, gdzie inny człowiek nie ma dostępu.
 
Życzę Księdzu takiej wytrwałości, bo wybór kapłańskiej drogi jest chyba dzisiaj odważną decyzją…
– Wybór drogi kapłańskiej to jest odwaga Pana Jezusa. Jako chrześcijanie wierzymy, że On, będąc Bogiem, zaryzykował bycie człowiekiem i poszedł na krzyż, żeby nas zbawić. To odwaga Chrystusa sprawia, że nas, słabych ludzi, powołuje na kapłanów, czyli ufa nam. W jakimś sensie ryzykuje, składając swoją moc w ręce kapłana.
 
Można spytać, ile Ksiądz ma lat?
– W lipcu skończę 51.
 
Czyli kiedy wstępował Ksiądz do seminarium, miał 45 lat…
– Ta decyzja dojrzewała we mnie przez kilka lat. Zaraz po maturze przez moment myślałem o seminarium. Potem zajmowałem się wieloma rzeczami. Na Uniwersytecie Gdańskim skończyłem filologię angielską. Zawód był atrakcyjny, pracy – szczególnie w większych miastach – nie brakowało. Miałem też sporo innych zainteresowań.
 
Na przykład biologia, ornitologia…
– Rzeczywiście, bardzo lubię być na świeżym powietrzu, słuchać głosu ptaków. Piękno stworzenia bardzo silnie wiąże się z wiarą. Ostatecznie ukierunkowywało mnie zaangażowanie w Kościele. I kiedy próbuję zważyć wszystkie zainteresowania, okazuje się, że najważniejsza jest wiara, bo ona dotyczy całego życia i tego, co jest później, czyli wieczności. Nie ma niczego ważniejszego, wszystko inne przemija.
 
Jak wyglądało życie w grupie kleryków? Niektórzy z nich mogliby być synami Księdza.
– Tak, wszyscy księża z seminarium, łącznie z księdzem rektorem, byli ode mnie młodsi wiekiem. Różnica pokoleń z pewnością miała znaczenie. Ja może nie tak szybko się uczę jak młodsi. Z drugiej strony – mam większe doświadczenie życiowe. Bo przecież dużą część życia spędziłem w innej epoce, w innym państwie. Seminarium to była okazja do dialogu, który rodził otwartość i wzbogacał. Gdyby nie te okoliczności, spotkanie tak innego człowieka pewnie nie byłoby możliwe.
 
Tak bardzo dało się odczuć różnicę?
– Dobrze się dogadywaliśmy dzięki życzliwości, braterstwu, które zawsze jest w seminarium. Ale różnice były duże. Nie chodzi tylko o inny ustrój, o wolność, którą teraz mamy. Ale też o dostępność wszystkiego. Kiedy byłem młodym człowiekiem, był problem z kupnem czegokolwiek. Samochód był wyznacznikiem statusu społecznego. W sensie praktycznym bardzo dużo się zmieniło. A to w jakimś stopniu zmieniło sposób myślenia.
 
Ale Ksiądz miał też bagaż doświadczeń, którego, nie tylko z racji wieku, żaden kleryk ani kapłan w seminarium nie mógł mieć. Ksiądz prefekt mówił w czasie kazania, że kiedy w 2002 r. on przyjmował święcenia kapłańskie, ksiądz… wstępował w związek małżeński.
– Nie wszyscy wiedzą, że Kościół pozwala na wyświęcanie mężczyzn, którzy byli żonaci.  Ten, który jest wdowcem i nie ma dzieci, albo ma dzieci, ale są one już samodzielne, może przystąpić do formacji seminaryjnej. W każdym przypadku potrzebna jest zgoda biskupa i zgoda rektora seminarium duchownego. Takich przypadków jest w Polsce coraz więcej. Są księża dużo ode mnie starsi, którzy byli święceni już jako emeryci.
 
Ale Ksiądz jest jedynym wdowcem w diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, który został kapłanem. 
– Jestem pierwszym wdowcem wyświęconym na księdza diecezjalnego. Ale mamy też zakonnika, który najpierw został bratem, a potem przyjął święcenia kapłańskie.
 
Małżeństwo było naznaczone cierpieniem?
– Przez fakt, że moja żona chorowała, dużo się modliłem. A jeśli człowiek się modli, to jest przy Bogu. A jak jest przy Bogu, to może odebrać Jego komunikaty. Nie przestałem się modlić po śmierci żony, nie obraziłem się na Pana Boga.
 
Nie było żadnego buntu?
– Był. Ale on przypominał zmagania biblijnego Jakuba z Bogiem, który został nazwany Izraelem, czyli właśnie tym, który walczy z Bogiem. Toczyłem walkę z wiarą. Myślałem: nie jest tak, jakbym chciał, ale skoro wierzę w Boga, to uznaję, że jest tak jak On chce, czy raczej tak, jak On dopuszcza. Bo Bóg nie chce cierpienia człowieka, nie chce chorób, ale dopuszcza takie sytuacje.
Nasza wiara podlega próbie: czy to jest tylko niedzielny rytuał, czy prawdziwa chęć pozostania przy Bogu. Przecież kiedy Pan Jezus umarł, uczniowie uciekli. Potem jednak zaczęli wracać i przekonywali się, że On żyje, że nie przegrał.
 
Szybko Ksiądz stracił mamę, choroba żony ujawniła się kilka lat po ślubie. Była gorliwa modlitwa, codzienna Msza św., ale stan żony się nie poprawiał. Tak po ludzku to musiała być bardzo trudna próba.
– Oczywiście, że tak. Modliliśmy się razem tak długo, jak długo było to możliwe. Żona ofiarowywała swoje cierpienie za inne osoby, za mnie również. Sądzę, że Pan Bóg działa przez to do dziś. Wierzę, że ona jest z Bogiem wśród zbawionych. A mnie motywuje to do tego, aby do grona zbawionych dołączyć. Jaką drogą podążać? Oczywiście, że różne są wybory. Dlaczego jednak nie postawić na kapłaństwo?
 
Cierpienie okazało się uszlachetniające?
– Ks. Tischner mówił, że cierpienie nie uszlachetnia. Myślę, że to jest prawda, bo cierpienie samo w sobie człowieka niszczy. Jeśli jednak człowiek przeżywa cierpienie z wiarą, to Bóg może z tego wyprowadzić dobro. On chce naszego zbawienia. To jest jego cel, a nie żeby było nam miło i przyjemnie. Czasem dopuszcza trudne sytuacje po to, by nas wyprowadzić  w dobrym kierunku – do nieba. A do nieba jest pod górkę.
Ksiądz biskup, udzielając nam święceń kapłańskich mówił, że chrześcijaństwo bez krzyża nie istnieje. Jest takie powiedzenie, że jeżeli jest Chrystus, to jest i krzyż. Dlatego jeśli ktoś szuka Chrystusa bez krzyża, znajdzie krzyż bez Chrystusa. I warto to przyjąć, choć taka droga może być trudna. Z Bogiem można się zmagać, można się nawet buntować. Ważne, by szczerze wypowiadać przed Nim to, co się czuje. Wtedy On poprowadzi.
Szczególny wymiar zjednoczenia z krzyżem Chrystusa jest właśnie w kapłaństwie. W tym powołaniu najwyraźniej widać wyrzeczenia. Myślę, że każdy ojciec też może powiedzieć, że wychowanie dzieci jest ogromnym wyrzeczeniem. To też jest krzyż. Wszędzie musi być krzyż, zaparcie się samego siebie, pójście za Chrystusem.
 
Ponoć to żona miała wpływ na Księdza religijność.
– Była bardziej pobożna, jej wiara była bardziej stabilna. Dużo się od niej nauczyłem szczególnie w ostatnim okresie życia, kiedy już bardzo cierpiała. Ja byłem tylko obok. Zmarła w 2010 roku.
 
I od razu pojawiła się myśl o wstąpieniu do seminarium?
– Nie, były dwie drogi. Jedną z nich była działalność w Szkole Nowej Ewangelizacji, która wtedy powstawała w naszej diecezji. Widziałem, jak Pan Bóg działa poprzez rekolekcje ewangelizacyjne odbywające się w różnych miejscach w Polsce i za granicą. Coraz bardziej pociągało mnie przybliżanie ludzi do Boga. Druga droga wiodła przez osobistą formację. Nowy proboszcz w mojej parafii zaproponował mi bycie nadzwyczajnym szafarzem Komunii Świętej. Wkrótce podjąłem też studia teologiczne. Po roku ksiądz rektor spytał, czy nie myślę o tym, żeby pójść do seminarium duchownego. A ja właśnie o tym myślałem!
 
Jak zareagowała rodzina, znajomi? Byli zaskoczeni?
– Jedni byli zdziwieni. Inni mówili, że od dawna mieli przeczucie, że tak to się skończy. Byli i tacy, którzy radzili: „Rób to, co cię czyni szczęśliwym”.
 
Doświadczenie życia w małżeństwie okazało się pomocne w życiu seminaryjnym czy raczej stanowiło utrudnienie?
– Każde dobrze przeżyte doświadczenie pomaga w życiu. „Co cię nie zabije, to cię wzmocni” – przekonałem się, jak dużo racji jest w tym powiedzeniu. Jeżeli ktoś przepracował w sobie nawet najtrudniejsze wydarzenia w życiu, wytrzymał fizycznie i psychicznie, to zawsze doświadczenie będzie mu pomagało w pracy nad sobą, ale też w relacjach z innymi ludźmi.
 
Przez pół wieku był Ksiądz osobą świecką, prywatną. Teraz, już jako kapłan, będzie podlegał ocenie: każdy gest, każde słowo. To duża odpowiedzialność.
– Zawsze trzeba z rozwagą dobierać słowa. Wiele można nauczyć się od Matki Bożej. Najwięcej słów Maryi zapisanych w Piśmie Świętym jest przecież uwielbieniem Boga. Warto też uczyć się od Świętego Józefa, który nic nie powiedział, ale żył pięknym życiem.
Ksiądz jest zobowiązany do głoszenia Chrystusa słowem, ale życie jest pierwsze. Jeśli moje słowa nie będą się zgadzały z życiem, to prędzej czy później ludzie to wyczują, a Pan Bóg nie pobłogosławi.
 
Jak będzie wyglądała Księdza posługa?
– W lecie zostaniemy skierowani do parafii, żeby zastąpić księży, którzy będą uczestniczyć w pielgrzymkach albo wyjadą na urlop. Co potem – Bóg zdecyduje.
 
Może wyjazd na misje? Dobrze Ksiądz włada językiem angielskim. 
– Rozsądek podpowiada, że w tym wieku nie należy przesadzać ze zmianą klimatu. Poza tym czuję się powołany do tych ludzi, wśród których wyrosłem. W końcu pół wieku spędziłem w Koszalinie i okolicy. Wiem, jak tu jest, a to w pracy kapłana jest duży atut. Przyzwyczajony jestem do tego, że na Pomorzu ludzi trzeba przekonywać do wiary.

 
ks. Juliusz Kisiel 

Kapłan diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej, filolog angielski, pierwszy wdowiec w diecezji wyświęcony na księdza diecezjalnego

 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki