Logo Przewdonik Katolicki

Szkołę wciąż da się odczarować

Magdalena Woźniak
fot. Fotolia

Rozmowa z Anną Szulc, propagatorką empatycznej edukacji, o tym, czy da się zmienić szkołę bez odgórnej reformy i dlaczego studentka nie potrafi odkręcić gazu w kuchence

Kończymy trudny rok szkolny. Emocje po strajku jeszcze nie opadły, we wrześniu czeka nas być może dalszy ciąg. Tymczasem Pani wydaje książkę Nowa szkoła, zachęcającą do zmiany systemu nauczania począwszy od samego nauczyciela, czyli oddolnie „od tablicy”. Nie oceniając tego, co się wydarzyło, zastanawiam się, czy po tym wszystkim jeszcze komuś się chce cokolwiek zmieniać…
– Pytanie, czy jest jakieś inne wyjście. Czy szkoła ma pozostać taką, jaka jest, czyli archaiczną i niedostosowaną do współczesnego świata? Czy nie należy jednak zrobić wszystkiego, by stworzyć godne warunki uczniom do nauki, a nauczycielom do pracy – takie, które będą na miarę współczesnych czasów i możliwości?
Książkę pisałam przez rok i nie przewidziałam tego, że jej premiera zbiegnie się z czasem, kiedy o potrzebach polskiej edukacji tyle się mówi. Ale przewidziałam, i to przed wieloma laty, że z metodami nauczania i zasadami w polskiej szkole trzeba coś zrobić. I robiłam, początkowo intuicyjnie, metodą prób i małych kroków, bo zawsze miałam na uwadze to, że zmian dokonywałam na „żywym organizmie” moich uczniów, którzy nie mogli ponosić konsekwencji niewłaściwych działań. Z czasem okazało się, że nowe metody pracy nie tylko dają uczniom możliwość efektywnego uczenia się, a są dla mnie powodem satysfakcjonującej pracy, i że to, czego dokonałam, ma swoje ulokowanie we współczesnej wiedzy, którą poznałam, gdy równolegle z wprowadzanymi zmianami kształciłam się m.in. w zakresie umiejętności komunikacji czy neurobiologii.
 
Mówi Pani o zmianach wychodzących od nauczycieli. Czy to znaczy, że rząd nie potrafi tego dokonać?
– To problem bardzo złożony, bo wprowadzanie odgórne zmian w edukacji jest powielaniem dotychczasowych metod zarządzania edukacją, które się nie sprawdzają. Polska szkoła potrzebuje zmian radykalnych, zmiany myślenia o edukacji i sposobach kształcenia współczesnego człowieka, który będzie przygotowywany nie do egzaminów, kluczy odpowiedzi, rankingów i porównań, ale do życia we współczesnym świecie. Będzie mógł realizować zadania, które wymagają kreatywności, umiejętności współpracy, wyszukiwania i korzystania z szeroko dostępnej wiedzy. Tego nie uczono w szkole, ale też takich metod pracy nie uczono nauczycieli. Dlatego jestem przekonana, że jedyną słuszną i dającą możliwość „odczarowania polskiej szkoły” jest droga oddolnych działań, uczenia się wzajemnie od siebie, korzystania z wypracowanych metod nauczycieli, którzy skutecznych zmian już dokonali. Zmiany w szkole mają sens, jeśli dokonują ich osoby, które pracują w szkole, czyli nauczyciele, którzy pracując z uczniami, mogą reagować i korygować to, co się nie sprawdza, mogą się wycofać, spróbować inaczej. Ale przede wszystkim mogą współpracować z innymi nauczycielami, korzystać ze wsparcia, co jest warunkiem koniecznym do podejmowania niełatwych kroków wychodzenia ze strefy komfortu i – wcale nie tak rzadko – narażania się na krytykę.
 
Co z tego wynika dla uczniów?
– Problemy współczesnej szkoły są bardzo skomplikowane i dotyczą wszystkich: nauczycieli, rodziców, ale najbardziej uczniów. O ile nam, dorosłym, nie jest łatwo, to młodzieży i dzieciom jest jeszcze trudniej. My jesteśmy w lepszej sytuacji, możemy „zawalczyć” o swoje, a młodzież i dzieci skazani są na to, co im przygotujemy. Oni obecnie mają wielkie trudności i wiele potrzeb, ale to my dorośli mamy obowiązek o nie zadbać. Ze swojego doświadczenia wiem, że jest to możliwe, że uczenie się ucznia może odbywać się w przyjaznej atmosferze i nie musi być okupione stresem. Że tempo pracy może być dostoswane do potrzeb i możliwości ucznia, a uczeń obdarzony zaufaniem chętnie współpracuje zarówno z koleżankami i kolegami, jak i nauczycielem. Ale też doświadczam tego, że zmiana warsztatu pracy stała się dla mnie polepszeniem jej warunków. Współodpowiedzialność za proces nauki, dobre relacje i możliwości rozwiązywania nawet trudnych problemów sprawiają, że zdecydowanie łatwiej pokonuję trudności, nie jestem obciążona tym, za co nie mogę brać odpowiedzialności.
 
Brzmi dość idealistycznie.
– Może to być zaskakujące, ale jest to możliwe! Tak pracuję już wiele lat i wiem, że działa. Dlatego napisałam książkę, w której opisuję swoją drogę zmian i wypracowane metody. Dzielę się tym doświadczeniem, by zachęcić innych do podjęcia trudu zmiany myślenia o szkole i zmiany metod pracy, bo wiem, że warto, że to konieczne i nieuniknione.
 
Obawiam się jednak, że są osoby, które nie wykazują chęci jakichkolwiek ewolucji. Z czego to może wynikać? Braku ambicji, motywacji, a może po prostu wiary, że może się udać?
– Brak chęci do podejmowania zmian może wynikać z różnych powodów. Jednym z zasadniczych, moim zdaniem, jest to, że szkołę wymyślono 200 lat temu i taką, jaką stworzono, jest ona do dziś. Między innymi efektem „pruskiej edukacji” jest to, że skupiamy się na tym, co jest złe, wytykamy błędy, co nie przyczynia się do dobrej atmosfery służącej dokonywaniu zmian. Innym powodem, które je utrudnia, jest to, że zmian oczekujemy od innych, nie od siebie. Nie wspiera skutecznych działań też „siłowe” wykorzystywanie pozycji rodzica, nauczyciela, kogoś, kto ma władzę, kto rządzi czy dyktuje warunki. Radykalne zmiany są jednak możliwe. Najlepiej zrobić to poprzez pokazywanie, że innym się udało. Ja chcę do tego zachęcić swoim przykładem. To tak, jak z dziećmi: jeśli chcemy je do czegoś przekonać, najlepiej samemu pokazać na własnym przykładzie jak to robić. Nie można się też dziwić i zarzucać komuś, że nie dokonuje zmian, jeśli atmosfera szkoły, w której od lat liczą się rankingi, rywalizacja, porównania, kontrole zamiast wsparcia, nie sprzyja podejmowaniu decyzji do tak trudnych działań.
 
W systemie nauczania oprócz uczniów i nauczycieli są też rodzice. Jaka jest ich rola?
– Relacje między domem a szkołą nie należą do łatwych, nie są dobre, bo przez lata nie wypracowano umiejętności współpracy, porozumienia. Powodem jest też brak umiejętności rozmowy. A najbardziej na tym tracą uczniowie. To tak jak w domu – jeśli rodzice nie mają tego samego zdania, a do własnych racji przekonują się wzajemnie ponad głową dziecka.
Jeśli nie ma porozumienia między szkołą a rodzicami, podważa się wzajemny autorytet, kwestionuje umiejętności, to sprawia, że nauczycielowi trudno wywiązywać się ze swoich obowiązków, natomiast rodzicowi źle kojarzy się konieczność wizyty w szkole. I źle się czuje, gdy przychodząc do niej, dowiaduje się, że dziecko zachowuje się w sposób niewłaściwy i od niego (rodzica) oczekuje się, by „coś z tym zrobił”. Sama jestem rodzicem, co prawda już dorosłych dzieci, i wiem, że do przyjemnych nie należy dowiadywanie się, że dziecko coś „przeskrobało”. Rodzi to niemiłe poczucie winy, że to my, rodzice, nie do końca wywiązujemy się ze swoich zadań, dlatego od dłuższego już czasu z rodzicami moich uczniów spotykam się trójstronnie: rodzic, dziecko i ja. Zawsze najpierw przekazuję rodzicowi informacje o walorach dziecka, bo zawsze znajdzie się przynajmniej kilka powodów, za które je doceniam. Nigdy nie krytykuję ucznia, raczej staram się wesprzeć, a w przypadku trudności zachęcam właśnie ucznia do powiedzenia nam o tym. Wspólnie zastanawiamy się, jak to naprawić i zawsze takie podejście daje szansę znalezienia rozwiązania. Bo w pracy wychowawczej, podobnie jak dydaktycznej, błąd traktuję jako element procesu uczenia się.
 
W takich chwilach przeważnie ludzi patrzą w dal, wzdychają sentymentalnie i mówią: „kiedyś było inaczej, łatwiej”.
– Zawsze możemy tak powiedzieć. Nie było telefonów, komputerów, a źródłem wiedzy był nauczyciel i książka. Nie było tylu „rozpraszaczy”, ale też internetu pełnego hejtu. Dziś jest świat, który bardzo przyspieszył, a szkoła się do tego przyczyniła i paradoksalnie, sama z tego nie korzysta. Ale wierzę w to, że będzie łatwiej, jeśli edukacja „nadrobi”, dostosuje warunki nauki do czasów współczesnych. Jeśli nauczymy się rozwiązywać problemy, nauczymy się ze sobą rozmawiać, nawiążemy relacje, które ułatwią życie.
 
Pani metody nauczania opierają się na empatii, próbie mobilizowania i tłumaczenia, a nie zastraszania czy karania. Wydaje się to bardzo czasochłonne. A tu mamy realia: 45-minutowe lekcje, przepełnione klasy, dziesiątki uczniów. Czy takie indywidualne podejście naprawdę jest możliwe?
– Proszę mi wierzyć, jest możliwe za sprawą zmian zasad, które wprowadziłam. Jest ich wiele, ale istotne jest m.in. to, że nie pytam uczniów przy tablicy. To zasada, która pozwala efektywnie pracować wszystkim uczniom; nie ma wtedy stresowania się „na kogo padnie” albo nudzenia się uczniów, na których „nie padło”. Poza tym nowe tematy tłumaczę 10–15 minut, po czym daję czas na pracę w grupach. Jednocześnie przemieszczam się po klasie, oferuję pomoc, szczególnie tym, którzy potrzebują jeszcze wsparcia. Oczywiście wspierają się również wzajemnie sami uczniowie, co pozwala na przetwarzanie wiedzy, budowanie relacji i co również ułatwia efektywną naukę, bo nie każdemu uczniowi ja muszę pomagać. Ci uczniowie, którzy szybciej zrozumieli, sami też wykonują więcej przykładów, poszerzają wiedzę, pracują nad nowymi zadaniami. Na tym polega indywidualizacja, a właściwie personalizacja.
 
Czy tak duży nacisk na indywidualne potrzeby dzieci i młodzieży nie sprawi, że wyrosną nam egoiści stawiający tylko na samorozwój lub nieodporni na krytykę dorośli? W korporacji nikt nie będzie podchodził do nich z taką empatią…
– Bardzo ważna jest tu odpowiedzialność i współpraca. Nie chodzi o to, by pozwalać dziecku na wszystko. My ze sobą współpracujemy. Warunki współpracy opracowujemy na początku, nieraz je korygujemy, udoskonalamy. Zależy mi na rzetelnej informacji od ucznia, tylko wtedy mogę go wspierać, zamiast bawić się w policjanta i złodziei, dociekać, kto od kogo ściągał, czy w czym nie był wobec mnie uczciwy.
Ważne w tym sposobie funkcjonowania są odpowiedzialność i współodpowiedzialność za proces uczenia, ale też wzajemne zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Stworzenie uczniom warunków, by proces ich nauki był bardziej efektywny, odbywał się w przyjaznej atmosferze, jest najlepszym sposobem, by szkoła była miejscem przyjaznym. I paradoksalnie, w takiej atmosferze uczniowie są bardziej krytyczni wobec siebie niż ja bym wobec nich była. To, że wystawiamy ocenę i powiemy uczniowi, czego nie umie, nie wspiera go, nie ułatwia relacji, nie buduje dobrej atmosfery – to dziś wiem na pewno i już na pewno nie chciałabym wrócić do tych metod.
 
Czyli chodzi o ideę nauczyciela jako przewodnika.
– Wielu ludzi uważa, że jeżeli dzieci wychowywane są w „pruskim modelu”, to będą miały łatwiej. Niestety, jest inaczej, Dzieci „wytresowane”, krytykowane, porównywane pozbawia się możliwości rozwoju, potrzeby poszukiwania rozwiązań, kształcenia ważnych kompetencji na rzecz stosowania taktyki w celu uniknięcia problemów. Poza tym rywalizacja pozbawia człowieka możliwości współpracy, budowania więzi koleżeńskich, potrzeby współtworzenia i współodpowiedzialności. Pozbawia budowania dobrych relacji z innymi ludźmi, co jest zaprzeczeniem naturalnej potrzeby człowieka jako jednostki społecznej.
W tym pruskim drylu „produkujemy” ludzi, którzy nie są dostosowani do warunków współczesnego świata. Wyuczamy dzieci i młodzież, jak mają myśleć, co mają robić i według jakich schematów. Nie wspiera się też rozwoju przez wyręczanie, pozbawianie obowiązków w myśl zasady, „jeszcze w życiu się napracuje”. (Znam przypadek dziewczyny, która siedziała i płakała przy kuchence w akademiku, bo nie potrafiła włączyć gazu).
Efektywna edukacja, nie tylko szkolna, to proces, który ma służyć człowiekowi, przygotować do życia, wywiązywania się z ról społecznych, radzenia sobie z problemami. Ale ważne jest też to, by był to rozwój zgodny z wyborami osoby, której dotyczy. By w czasie zdobywania wiedzy i kształcenia kompetencji mieć prawo do błędu oraz poczucie wsparcia i zrozumienia. W procesie uczenia nie można pominąć bardzo ważnej edukacji przyjaznej człowiekowi i innym ludziom. Warto kształcić zachowania asertywne, ale też empatyczne, które są niezbędne do rozwoju społecznego, do zachowań służących ludziom, społeczeństwu.
 
Czego życzy Pani nauczycielom, uczniom i rodzicom na zakończenie roku szkolnego?
– Moim i nie tylko moim uczniom życzę, by szkoła była miejscem przyjaznym. By mogli spełniać swoje marzenia, rozwijać swoje talenty, zamiast wyrównywać braki i być porównywanymi z innymi. Wszystkim natomiast życzę, by szanowali siebie i innych, by budowali lepszy świat, w którym, by to, co ludzi różni, ich nie dzieliło.
 
 
ANNA SZULC
Nauczycielka matematyki z ponad 30-letnim stażem. Mediatorka społeczna, tutorka. Laureatka konkursu Nauczyciel Mediator w 2016 r. Autorka książki Nowa szkoła. Pomysłodawczyni i organizatorka Konferencji EMPATYCZNA EDUKACJA => EMPATYCZNA POLSKA. W swojej pracy wykorzystuje metodę Porozumienia bez Przemocy (NVC) oraz badania z dziedziny neurobiologii. Uczestniczka ruchu oddolnych działań „Szkoły w Drodze” mających na celu ulepszenie polskiej edukacji. Prywatnie żona, matka trójki dorosłych dzieci, babcia
 
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki