Choć wielu z nas mówi, że nie daje się złapać w macki marketingowych speców, to życie pokazuje co innego. Polacy na stałe wpisali sobie do kalendarza Czarny Piątek. Znalazł się on na trzecim miejscu wśród najbardziej lubianych akcji, zaraz po promocjach sezonowych oraz świątecznych i noworocznych. Co trzeci ankietowany Polak przyznał, że w trakcie dokonywania zakupów podczas wyprzedaży lub promocji zdecydował się kupić nieplanowane wcześniej produkty, najczęściej kosmetyki oraz odzież.
Kupujemy, bo potrzebujemy?
Wciąż jesteśmy bombardowani reklamami: w internecie, telewizji, na ulicach. Nic dziwnego, że pojawia się w nas chęć posiadania ponad potrzebę.
Jednak jesteśmy naciągani nie tylko na poziomie komunikatów o produktach, promocjach i wyprzedażach, ale dużo wcześniej. Zastanówmy się: jak to możliwe, że dysponując coraz lepszą techniką, sprzęty codziennego użytku, takie jak pralka, lodówka czy suszarka, tak łatwo się psują? Przecież skoro mamy coraz większe możliwości, to i awaryjność powinna być coraz mniejsza.
Właśnie w obawie przed zbyt długim użytkowaniem jednego produktu, a co za tym idzie, niewydawaniem pieniędzy na nowy sprzęt, wprowadzono zmowę dotyczącą „postarzania” produktów. Początki tej procedury sięgają lat 20. XX w. i mają swój początek w Ameryce, kiedy to Europejczycy cieszyli się jeszcze swoimi „nieśmiertelnymi” przedmiotami. Stany Zjednoczone dotknął kryzys. Produkcja szła już masowo, ale nie było na nią zbytu. Sprzedaż się zatrzymała, a ludzie zostali bez pracy. Wtedy niejaki Bernard London wymyślił plan naprawczy zatytułowany „Zakończenie kryzysu poprzez planowane postarzanie produktów”.
Chociaż nigdy nie został on zrealizowany – sugerował bowiem, by dosłownie każda rzecz miała swój termin przydatności, po którym ludzie mieliby ją oddawać – to natchnął on biznesmenów, polityków, producentów i marketingowców, by w tajemnicy uknuć inną intrygę. Zaczęło się od żarówek, które zamiast dłużej, świeciły krócej, co powodowało szybsze, niż konsumenci planowali, zakupy kolejnych. Oczywiście producenci zapewniali o żywotności swoich produktów, ale odbiorcom trudno było to sprawdzić.
Dziś, choć nie stosuje się tak perfidnych chwytów, mamy do czynienia z innymi praktykami. A chwyty są różne. Jedni potrafią wyposażyć znanej marki pralkę w jakąś słabszą część, która po kilku latach eksploatacji się zużywa, a jej wymiana jest tak droga, że najzwyczajniej w świecie nie opłaca się tego robić – kupujemy więc nowy sprzęt. Inną praktykę widać na przykładzie sprzętów małego AGD (szczególnie tych „marketowych”), które są tak skonstruowane, że w ogóle nie można ich naprawić – ich hermetyczna budowa sprawia, że jakakolwiek próba rozmontowania powoduje od razu trwałe uszkodzenia.
Od kilku dekad stosuje się bardziej wysublimowane, bo psychologiczne postarzanie. Firmy wmawiają nam, że wciąż potrzebujemy czegoś nowszego, bo stare jest niemodne (zauważmy, że trendy wciąż się zmieniają, a jak się przyjrzymy, to okaże się, że są często podobne do tych, jakie były kiedyś), nieładne (reklamy pokazują nam, że są już ładniejsze), niepraktyczne (po co głośnik do telewizora, skoro możemy mieć całe kino domowe)…
A gdybyśmy przestali kupować?
Tara Button, blogerka i autorka książki Masz wszystko, czego potrzebujesz. Jak zachować równowagę w świecie zakupów i konsumpcji?, od wielu lat demaskuje praktyki marketingowców. Sama przez lata pracowała w tej branży, a dziś otwiera oczy milionom ludzi. We wspomnianej książce stara się odpowiedzieć na pytanie: co by się stało, gdybyśmy naprawdę zaczęli kupować rzeczy na całe życie? Blogerka twierdzi, że nie spowodowałoby to załamania rynku. „W rzeczywistości zacznie się on rozwijać – twierdzi Button. – Tak jak ludzie przestali kupować konie i powozy, dzięki rozważnej aranżacji zamiast na nietrwałe produkty, będą wydawali pieniądze na te solidne, także na ich serwisowanie i naprawianie” – tłumaczy.
Pieniądze, których nie wydamy na kolejne zakupy, doprowadzą nas do jednego z trzech miejsc. Według autorki Masz wszystko, czego potrzebujesz…, „albo zaczniemy wydawać je na usługi i przeżycia, takie jak regularne kolacje na mieście i czerpanie przyjemności z hobby. Albo będziemy inwestować w firmy, aby mogły się rozwijać i prosperować. Albo wszystko oszczędzać”. Tak naprawdę zmniejszenie konsumpcji wymusi pewne zmiany, począwszy od nas samych, aż po biznes –rozwój firm, a także pojawienie się zawodów, które powstaną na skutek poszukiwania nowych rozwiązań i odpowiadania na inne potrzeby, już nie związane z produkcją kolejnych marnowanych potem dóbr.
Jak się uwolnić
„Istnieją ludzie, którzy mają pieniądze, i tacy, którzy są bogaci” – powiedziała, o ironio, Coco Chanel, wielka projektantka mody, której ubrania i perfumy sprzedawane są dziś za horrendalne sumy. Prawda jest jednak taka, że konsumpcjonizm doprowadził do tego, że ważniejsze jest dla nas „mieć” niż „być”, a im więcej mamy, tym więcej chcemy.
Rozwiązaniem może być tu kilka dróg: od minimalizmu po dobrowolną prostotę. Pierwsza zakłada bardzo skrajne rozwiązania, polegające na ograniczeniu się do rzeczy zupełnie niezbędnych. Druga jest czymś, co może zainteresować nawet sceptyków nowego podejścia. Celem jest skierowanie swojego czasu i energii na to, co niematerialne, a co stanie się dla nas źródłem satysfakcji i sensu. Chodzi o pewnego rodzaju samowystarczalność (nie mylić z egoizmem!), ale w pojęciu bardzo szerokim. Każdy z nas powinien dążyć do zmiany myślenia z „im więcej, tym lepiej” na „wystarczy”. Jest to więc nie tylko zmiana sposobu funkcjonowania w świecie konsumpcji, ale przede wszystkim myślenia. Koncentrowanie się na tym, co mamy (a nie czego nam brakuje) i czerpanie z tego satysfakcji. Chodzi o rozwijanie naszych osobistych zdolności, relacji i marzeń, w sposób zgodny z naturą człowieka.
Według raportu PWC „Polacy na zakupach” okazuje się, że ta zmiana jest możliwa, bo nasze myślenie i tak powoli ulega przeobrażeniom. Coraz więcej osób wyżej ceni wydatki na doświadczenia niż przedmioty. Wśród ankietowanych zapytanych o to, na co przeznaczają pieniądze, 33 proc. przyznało, że zaczęło więcej wydawać na doświadczenia, takie jak podróże, szkolenia, jadanie na mieście, wydarzenia kulturalne, zaś 30 proc. przeznacza większe sumy na zakup nowych rzeczy. Różnica niewielka, ale miejmy nadzieję że jest to początkiem zmian zachowań konsumenckich. Tym bardziej że to samo badanie pokazuje przyczyny nowych trendów. Znalazły się wśród nich m.in. chęć spędzania czasu z rodziną i znajomymi (48 proc.) i zmiana życiowych priorytetów (41 proc.).