Kupujemy wszystko na potęgę. Wielopaki koszulek, skarpetek, niemowlęcych śpiochów. Korzystamy ze specjalnych ofert typu „kup trzy w cenie jednego” lub superokazji i obniżek. W ten sposób do naszych domów trafiają masowo ubrania, buty, torebki i różnego rodzaju galanteria. Po kilkunastu tygodniach okazuje się, że trendy się zmieniają i powinniśmy odświeżyć naszą garderobę. Na dodatek te kupione po okazyjnej cenie sweterki czy T-shirty po trzech praniach mało przypominają to, co zachwyciło nas w sklepie. Dlatego znowu wyruszamy na zakupy. I tak kręci się zwariowane koło modowego biznesu, który od lat działa według zasady: kup–włóż–wyrzuć–i znowu kup.
Masówka nie jest eko
Najpierw kryzys klimatyczny, a po nim pandemia postawiła przed światem nowe wyzwania. Wzrasta przekonanie, że rzeczywistość pocovidowa powinna być inna. Jaka? Tego dokładnie jeszcze nie wiadomo. Daje się jednak zauważyć, że świadomość zagrożeń, jakie niesie produkcja artykułów konsumpcyjnych, staje się coraz bardziej powszechna.
Zalewająca nas fala nadprodukcji tekstyliów destruktywnie wpływa na klimat. Potwierdzają to raporty światowych organizacji. Według ONZ przemysł odzieżowy jest odpowiedzialny za 10 proc. globalnej emisji dwutlenku węgla. Składa się na to produkcja ubrań i ich transport z miejsca wytwarzania, głównie krajów azjatyckich, do punktów sprzedaży na całym świecie.
Przemysł odzieżowy niekorzystnie wpływa na zasoby wodne. Mało kto z nas wie, że barwienie tkanin jest drugim co do wielkości na świecie źródłem zanieczyszczenia. Równie groźne są sztuczne tkaniny, np. poliestrowe. Podczas ich prania do wody uwalniane są mikrowłókna, które podobnie jak mikroplastik stanowią zagrożenie dla ludzi i zwierząt.
Przemysł odzieżowy ma także wpływ na urodzajność gleby. Uprawa bawełny wymaga wysokiej temperatury i dużej ilości wody, co w efekcie przyczynia się do pustynnienia całych obszarów ziemi w Chinach, USA, Pakistanie, Indiach czy Uzbekistanie.
Zwiększające się pogłowie kóz i owiec, z których pozyskiwany jest kaszmir i wełna, sprawia, że intensywny wypas tych zwierząt prowadzi do degradacji gleby. Na potrzeby produkcji sztucznego jedwabiu, wiskozy i modalu trzeba wycinać coraz więcej drzew.
Dzieje się tak, ponieważ od pół wieku w zawrotnym tempie wzrasta ilość produkowanej masowej, niskiej jakości odzieży, głównie przez światowe marki sieciowe, a reklamy stale nas przekonują, by więcej kupować. Pod względem zużycia zasobów jako społeczeństwa wysoko rozwinięte zachowujemy się tak, jakbyśmy mieli do dyspozycji nie jedną, a co najmniej cztery planety. Przemysł odzieżowy przyczynia się do tego stanu rzeczy. Może warto zadać sobie pytanie, czy naprawdę potrzebujemy aż tylu rzeczy?
Naprawiać, nie wyrzucać
– Temat ten funkcjonuje od dłuższego czasu, a w trakcie pandemii zyskał na znaczeniu – mówi Urszula Kłosiewicz-Górecka, analityczka z Polskiego Instytutu Ekonomicznego. – Być może pozostając długi czas w domu, konsumenci zauważyli, ile posiadają niepotrzebnych rzeczy. Jednak obraz wrażliwości na konieczność ochrony środowiska i to, jaki ma na to wpływ wielkość dokonywanych zakupów, jest dość mało klarowny.
Zaledwie 30 proc. Polaków ma poczucie, że ich decyzje zakupowe sprzyjają ekologii. Nieco więcej, bo 40 proc. uważa, że jeśli zmienią swoje nawyki zakupowe, to mogą w ten sposób wpłynąć na poprawę klimatu. Ale w jaki sposób zmienić te nawyki? Jak lepiej – korzystniej dla siebie, ale także dla środowiska – kupować? – Wśród konsumentów wzrasta świadomość tego, że należy coś zmienić w swoich nawykach zakupowych. Powodów dla takiego postrzegania tego problemu jest kilka, jednym z nich jest chęć zadbania o środowisko Jednak nie do końca wiedzą, jak to zrobić – zauważa Urszula Kłosiewicz-Górecka.
Proponowanym przez niektóre firmy rozwiązaniem ma być kupowanie produktów dobrej jakości, trwałych, które można nosić dłużej niż jeden sezon i które można naprawić. Liderami tego typu oferty są głównie marki z najwyższej światowej półki. Do tego, że spodnie można załatać, nie zachęcają sieciówki z galerii handlowych, ale np. Hermes, ekskluzywna marka, której szefowie przekonują, że luksus to jest to, co się naprawia. Podobnie do zakupów swoich towarów zachęcają także inne renomowane firmy. Niestety, ceny, za które można kupić ich produkty, nie są na kieszeń przeciętnego klienta.
Nie oznacza to jednak, że takie rozwiązania nie są stosowane także w mniej luksusowych przedsiębiorstwach. Na zachodzie Europy, szczególnie w Niemczech i Holandii, przybywa firm, które przekonują do tego, aby na przykład nie wyrzucać różnego rodzaju przedmiotów codziennego użytku, tylko je naprawiać – i oferują takie usługi. Tego typu gospodarka obiegu zamkniętego to kierunek mocno preferowany w Unii Europejskiej, która do 2050 r. planuje uczynić swą gospodarkę neutralną z punktu widzenia zmian klimatycznych.
Ostatni fachowcy
Pojęcie nowe, jednak sam model gospodarki nie jest zupełnie nowy. Wystarczy porozmawiać z nieco starszym pokoleniem, aby przekonać się, jak niegdyś bardzo zamknięty był obieg każdej rzeczy. – Buty się po kilka razy zelowało, pończochy cerowało, płaszcze, suknie, spodnie przerabiało. Nic nie było wyrzucane. Można powiedzieć, że służyło do ostatniej nitki – opowiada Stanisława Przybył z Kościana.
Należy w tym miejscu zaznaczyć, że ta gospodarność była przed wojną i tuż po niej podyktowana głównie skromnością domowych budżetów. Nieco później, za czasów PRL-u, powodem były puste półki sklepowe. To wtedy prawie na każdej ulicy był szewc, kaletnik, krawiec, ślusarz, zegarmistrz, a także zakłady repasacji pończoch, naprawy sprzętu i różnego rodzaju przeróbek.
Dzisiaj rzemieślników jak na lekarstwo, a głównym powodem takiego stanu rzeczy jest nieopłacalność. – Jeśli buty można kupić za 40–50 zł, a najmniejsza naprawa kosztuje 20 zł, to jak pani myśli, komu się to opłaca? Jedynie jeśli ktoś przynosi porządne, skórzane buty, to można wtedy mówić o sensownej naprawie – mówi Ryszard Stefaniak, szewc z Leszna. Dlatego też w mieście, w którym kiedyś praktycznie w każdym domu w centrum był jakiś warsztat, po rzemieślnikach praktycznie nie ma śladu.
Tymczasem okazuje się, że nadal są chętni do tego, aby jednak coś naprawić. Jeśli oczywiście jest u kogo. – Od ponad 20 lat mam torbę skórzaną. Z porządnej firmy, klasyczny model, bardzo ją lubię, no ale trochę zdążyła się już podniszczyć – opowiada Maja Osiecka. – W Lesznie jest jeszcze jeden kaletnik, który nadal ma zakład. Poszłam, dałam torbę do naprawy i jest jak nowa. Pięknie wszystko posklejanie, pozszywane, będzie mi służyć jeszcze lata.
ZMIANA PRIORYTETÓW?
Owszem, dobrej jakości buty czy torbę można i da się naprawić, ale okulary za 30 zł czy bluzkę za 25? Czy wieczorami po pracy będziemy cerować skarpetki, zszywać rozdarte szwy w koszuli? Trudno sobie to wyobrazić.
Wracamy więc do problemu towarów masowych, sieciówek oferujących marnej jakości odzież czy sprzętów AGD, które psują się, gdy tylko kończy się gwarancja, bo tak naprawdę to jest rzeczywistość, w której żyje większość z nas. Rzeczywistość, w której nadal jesteśmy z każdej strony zachęcani do kupowania nowszego modelu i pozbywania się tego, co już nie jest na topie.
– Coraz częściej uświadamiamy sobie jednak, że nadmiar dóbr materialnych, jakimi się otaczamy, nie sprawia, że czujemy się spełnieni czy bardziej szczęśliwi – mówi psycholog dr hab. Ewa Karmolińska-Jagodzik z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. – Ponadto jesteśmy coraz bardziej świadomi, że działania firm wzmagają nasz konsumpcjonizm, i nie chcemy stać się ich ofiarami. Zaczynamy reflektować, czy minimalizm, jako opozycyjna, alternatywna forma zaspokajania naszych potrzeb, może okazać się dla nas bardziej korzystny i rozwojowy?
Zatem mamy dość nadmiernego konsumpcjonizmu, jego miejsce zajmuje teraz minimalizm i świadome kupowanie – czy taka zmiana priorytetów jest możliwa?
Należy się spodziewać, że zmiany nastąpią. Konsumenci będą coraz uważniej planować swoje wydatki. Powody takich zachowań będą różne. Dla jednych będzie to obawa przed kryzysem gospodarczym, dla innych przesyt spowodowany posiadaniem, dla jeszcze innych niepokój o stan środowiska naturalnego. Liderem tych zmian będzie zapewne młode pokolenie, które już w tej chwili odwraca się od ostentacyjnej konsumpcji i ma własne pomysły na życie.
Zrównoważony i sprawiedliwy
Zmiana postaw nie oznacza jednak rezygnacji z przyjemności, a raczej poszukiwanie jakości i wartości dodanej w produktach. Ważna będzie cena, ale także bezpieczeństwo, trwałość towarów i odpowiedzialność za ich produkcję. Jak można to osiągnąć?
– Ważne jest, abyśmy stali się świadomymi konsumentami, bo to my ostatecznie decydujemy o tym, co kupujemy – mówi dr Magdalena Śliwińska, adiunkt w Katedrze Europeistyki Instytutu Gospodarki Międzynarodowej Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. – Powinniśmy wiedzieć, jaki wpływ na środowisko, na kurczące się zasoby naturalne, na życie innych ludzi mają nasze decyzje podejmowane przy zakupie tego czy innego towaru. Nie wystarczą krajowe czy międzynarodowe prawa i przepisy. Potrzebna jest szeroka, społeczna edukacja, która spowoduje, że każdy z nas nie tylko ograniczy swoje potrzeby, ale także będzie przykładał wagę do tego, w jaki sposób dana rzecz została wyprodukowana.
Przy dokonywaniu świadomych wyborów pomóc mogą odpowiednie oznaczenia towarów: zrównoważonego rozwoju, sprawiedliwego handlu, społecznej odpowiedzialności biznesu. Informują one konsumentów, że podczas wytwarzania danego produktu brane były pod uwagę różne aspekty ważne dla zrównoważonego rozwoju, a więc takiego, który podporządkowany jest dobru ludzi i planety.
– Przyszłością jest model gospodarki o obiegu zamkniętym, w której wszystko będzie podlegać recyklingowi. Już w tej chwili bardzo wiele firm, szczególnie tych w gospodarkach wysoko rozwiniętych, buduje w ten sposób swoje strategie rozwoju – wyjaśnia dr Magdalena Śliwińska. – Duże znaczenie będzie miało także ograniczenie potrzeb konsumpcyjnych. Mieszkańcy zachodniej Europy już w tej chwili coraz częściej przyznają, że nie muszą aż tyle posiadać. My jeszcze nie doszliśmy do tego etapu, co z uwagi na naszą historię jest zrozumiałe. Jednak musimy zacząć o tym myśleć i jak najszybciej podjąć konkretne działania. To od każdego z nas bowiem zależy, w jakim stanie pozostawimy Ziemię przyszłym pokoleniom.