Zapłacić można za oglądanie demolki w mieszkaniu, agresywnej bójki młodych ludzi, seksu, upijania się do nieprzytomności czy relacji z tego, jak ktoś pobił własną babcię albo sąsiada. Nadawcy patologicznych treści wiedzą, co „żre”. Tylko kto i dlaczego daje się na to złapać?
O co tyle hałasu?
Z treściami propagującymi w internecie demoralizujące zachowania zetknął się więcej niż co trzeci nastolatek (37 proc. badanych) – wynika z raportu opracowanego przez Fundację Dajemy Dzieciom Siłę we współpracy z Rzecznikiem Praw Obywatelskich i przy wparciu Orange Polska. To pierwsza w naszym kraju próba naukowego zdiagnozowania i opisania tego zjawiska w grupie wiekowej 13–15 lat. Znacznie więcej, bo 84 proc. nastolatków, o takich treściach słyszała. Szkodliwe są nie tylko streamy, czyli transmisje kontrowersyjnych zachowań na żywo, ale i zdjęcia oraz inne formy przekazu. Najczęstszym powodem sięgania po takie treści jest ciekawość, a wiedza o nich czerpana jest z różnych źródeł: bo ktoś o nich powiedział (53 proc.), odbiorca trafił na nie przypadkiem, np. wyświetliły mu się jako polecane („Przegląda się YT, potem coraz więcej się tego wyświetla”; „To jest na YT i to samo wyskakuje”; „Nie uniknie się tego – wchodzi się na Instagrama i memy lecą seriami”) – 30 proc., usłyszał o nich w mediach (29 proc.) albo ktoś mu je wysłał (27 proc.). Oglądający patotreści robią to najczęściej regularnie, średnio 5 razy w miesiącu, przy czym z większą częstotliwością sięgają po nie nastolatki młodsze.
Większość osób, które oglądały patotreści (88 proc.), twierdzi, że zetknięcie z nimi było dla nich niepokojącym doświadczeniem. 87 proc. uważa, że są szkodliwe i mogą zachęcać do naśladowania złych zachowań, a 82 proc., że powinny być zakazane w internecie. Może więc jednak z wrażliwością młodych ludzi nie jest aż tak źle?
Datek czy hajs na imprezę
„Kolega na polskim powiedział, że jego autorytetem jest patostreamer, który zarabia na filmach” – i choć wiadomo, że wątpliwy to autorytet i żaden rodzic nie chciałby takiego dla swojego dziecka, to jednak niektórym młodym ludziom twórcy tego typu nagrań imponują (twierdzi tak 18 proc. badanych). Patostreamerzy zachęcają odbiorców do wpłacania donejtów (ang. donate: datek). Najczęściej to niewielkie, kilkuzłotowe datki, ale zdarzają się i większe, kilkusetzłotowe – kwota oraz nick wpłacającego widoczna jest na ekranie podczas transmisji. „Ja wpłaciłem, bo chciałem mieć kogoś z youtuberów wśród znajomych” – mówi jeden z ankietowanych. Nadawca może też określić cel zbiórki – na przykład na… zrobienie alkoholowej imprezy. Że to szkodliwe czy niemoralne? „Proszę pani, żadne pieniądze nie śmierdzą” – twierdzi inny.
Wyjęty spod prawa?
Mieć dowody na patostreamera nie zawsze jest łatwo, bo nadaje na żywo i często bezpośrednio po transmisji nie zapisuje plików wideo na swoim kanale – choć shoty, czyli fragmenty z transmisji bywają nagrywane przez innych użytkowników i zamieszczane na ich kanałach. W ten sposób nadawcy społecznie nieakceptowalnych treści bronią się przed konsekwencjami, którymi może być zablokowanie treści przez moderatora czy zamknięcie kanału. I choć aktywność na blogach, vlogach czy transmisje na żywo (live’y) bywa postrzegana jako część internetu niejako wyjęta spod prawa, to internet jest jednak przestrzenią publiczną i w rzeczywistości obowiązujące przepisy prawa karnego i cywilnego powinny być stosowane także wobec działań patostreamerów w sieci. Jak wskazują twórcy raportu, możliwa jest odpowiedzialność karna (za przestępstwo), cywilna (za naruszenie dóbr osobistych lub czyn niedozwolony) oraz porządkowa (za naruszenie regulaminu serwisu internetowego). Wyrok więzienia otrzymali już m.in. trzej patostreamerzy z Gdańska, transmitujący na żywo libację i pobicie sąsiada, a toruński patostreamer, który publicznie pochwalił atak na Pawła Adamowicza i przestępstwo zabójstwa, znany zresztą także z wielu innych wybryków, został zatrzymany wraz z uczestniczącą w tym nagraniu… matką.
Zaplątani w sieć
Czy jest o co kruszyć kopię? Czy mówienie wciąż o zagrożeniach czyhających w sieci to nie przesada? Poza tym patologia w sieci to jednak margines, na który miejmy nadzieję nie trafiają nasze dzieci. Wnioski z raportu jednak niepokoją (dodajmy, że niemal sto procent młodych ludzi spotka się w internecie z mową nienawiści). Poza tym, czy tego chcemy, czy nie, świat młodych ludzi nie istnieje bez internetu – i nie chodzi tylko o obecne w nim treści szkodliwe. Według raportu CBOS Młodzież 2018 aż 61 proc. nastolatków jest stale online, przeciętnie na działaniach w internecie spędza 4 godziny i 20 minut, a co dwudziesty ankietowany jest uzależniony od internetu. Co prawda badano tu wyższą grupę wiekową niż w raporcie o patotreściach (czyli uczniów ostatnich klas z różnych szkół ponadgimnazjalnych), jednak dość prawdopodobne jest, że obecni 13-latkowie za kilka lat podobnie ugrzęzną w sieci. Kluczowe jest więc uczenie ich świadomego korzystania zawartych w niej treści. „To, co jest inne, kontrowersyjne, wzbudza w ludziach ciekawość” – rzeczywiście, ale nie zawsze warto za tym iść.