Joszko gra na wielu instrumentach ludowych: okarynie, drumli, trąbicie, fujarach i wielu takich, w które się dmie czy też dmucha, a one wydają dźwięki. Na przykład na liściu, trawie i trzcinie. Las i góry są jego środowiskiem naturalnym. Dmucha tak w nie od dziecka pod okiem ojca, słynnego muzyka ludowego, Józefa Brody z Istebnej. Koncertuje odkąd pamięta, najpierw z ojcem, potem z innymi muzykami, tak wieloma z tak różnych gatunków, że nie zliczy. I w ten sposób ze dwadzieścia lat temu zaproponowano mu, żeby razem ze swoimi fujarkami pojawił się w studiu, gdzie zespół 2Tm2,3 nagrywał pierwszą płytę. Tak, właśnie to jego fujarki słychać na płytach tego zespołu. No i któregoś dnia zespół grał koncert w Lublinie, a po koncercie Joszko Broda już stamtąd nie wyjechał i po kilku latach ożenił się z Deborą. Taka to miłosna historia, która trwa i zaowocowała gromadką dzieci i zespołem „Dzieci z Brodą”, w którym występują dzieci z zaprzyjaźnionych rodzin. Ostatnio, kiedy dzieci rodzone Joszka podrosły, ma też inny projekt, w którym występuje tylko z nimi. Piszę o tym, bo Joszko czekał na swoje jedenaste dziecko publicznie i objawił je światu poprzez media społecznościowe. Teraz to duża odwaga pokazywać rodzinę aż tak wielodzietną i ja się właśnie z tego bardzo cieszę.
Bo ludzie się boją. Pewnie, nie każda kobieta ma taki charyzmat, bo ja uważam, że to charyzmat i postawa heroiczna, żeby urodzić tyle dzieci. Ale najczęściej my, kobiety, poprzestajemy na jednym lub dwójce po prostu ze strachu. O pieniądze, o pracę, o mieszkanie, a wreszcie – przyznajmy to – o wygodę. Nawet jeśli myślimy o kolejnych dzieciach, to nie mamy koło siebie nikogo, kto by nas wspierał, dodawał odwagi. Brakuje nam wiary w to, że Bóg pomaga, tak, pomaga. Pamiętam, kiedyś mama Debory powiedziała mi, że doświadczyła tego, że Pan Bóg za każdym razem, kiedy dawał jej kolejne dziecko, to dawał też środki na jego życie. Byłam u niej dwa miesiące temu, wieczorem dom odwiedzali już dorośli synowie ze swoimi żonami i dziećmi. Niezliczona liczba wnuków. Pozazdrościłam. Chciałabym tak, ale stchórzyłam. Mam dwoje dzieci i jedno w niebie (nigdy o nim nie zapominam). Podoba mi się moje życie, ale w tej jednej kwestii jestem na siebie zła, bo mam wokół sporo wielodzietnych rodzin i widzę, że to jest możliwe, a co więcej – to jest fajne i daje szczęście. Tym felietonem chciałabym powiedzieć tym, którzy się boją: odwagi!