Ma tylko jedną wadę: zbudowana daleko od ludzkich siedzib nic nie mówi o kraju, przez który prowadzi. Czasem więc kusi mnie, żeby zjechać, odbić w bok, popatrzeć, jak żyją ludzie, zajrzeć przez okna do ich domów, wyobrazić sobie ich życie. Lubię widok okna, w którym pali się światło lub drży niebieski blask telewizora. Każdy dom to zamknięte przede mną uniwersum, kosmos, miniaturowy wszechświat. Rządzi się swoimi prawami, o których nic nie wiem, ale które mogę sobie wyobrazić. Często zaglądam ludziom do domów, korzystając z tego, że wewnątrz zapalone jest światło, a okna nie są zasłonięte. Kiedy przejeżdżam przez wioskę w porze, gdy nadchodzi ciemność i widzę to życie toczące się wewnątrz domów w blasku ciepłego światła, to zawsze mam wrażenie, że wszystkim tam żyjącym jest dobrze. Że panuje tam szczęście, że to kosmos pełen dobra. Nie wiem, dlaczego tak myślę. Może to światło w otaczającej ciemności jest symbolem bezpieczeństwa, a rodzina od zawsze to bezpieczeństwo powinna zapewnić. Gdzie miałoby być bezpieczniej niż wśród najbliższych? A przecież wcale nie zawsze tak jest, bywa zupełnie inaczej, nie jestem naiwna i wiem, że dramaty dzieją się w takich właśnie okolicznościach. W wielu rozświetlonych oknach. W wielu kosmosach bijących ciepłym światłem energooszczędnych żarówek. A jednak oddalam tę pewność od siebie, wyrzucam ją, odsuwam na bok i przejeżdżając przez wioski, miasteczka i miasta, układam sobie w głowie bajki, które zawsze dobrze się kończą. Zawsze „żyli długo i szczęśliwie”. Zawsze siedzą razem prze stole, piją herbatę albo kawę, patrzą sobie w oczy, trzymają się za ręce, słuchają się nawzajem. Kiedy tylko wyobraźnia podsunie mi inny obraz, szybko go porzucam.
No i zjeżdżamy z autostrady wreszcie po kilkugodzinnej podróży przez sosnowe lasy oraz pola ogromnych wiatraków i paneli słonecznych. Przejeżdżamy przez miasteczka gdzieś pomiędzy Lubeką a Hamburgiem. Domki są bajkowe. Wszędzie czerwona cegła. Będziemy tą drogą przejeżdżać przez kolejne dni, w tę i z powrotem, aż w końcu A. powie, że już mu się nudzą te niemieckie wsie, gdzie wszystko jest takie same i nic nie zaskakuje. Ja jestem zachwycona. Bo zawsze, zawsze, kiedy jestem w krajach bez komunistycznej przeszłości, zachwycam się estetyką. Wtedy zawsze przychodzi mi do głowy myśl, że polskie wsie i miasteczka są niestety najbrzydsze na świecie. Boli widok wszędobylskich banerów reklamowych, pstrokacizny i bylejakości. Komunizm zabrał nam poczucie estetyki.