Logo Przewdonik Katolicki

Świat jest pełen innych

Wiesław Kot
FOT. MATERIAŁY PRASOWE

„Inny” nie znaczy „gorszy”. A jeżeli ktoś prezentuje „średnią statystyczną”, wcale nie jest lepszy. W „innym” trzeba widzieć raczej szansę, dar, charyzmat – nigdy piętno. Na drodze do takiego myślenia kino pomaga stawiać pierwsze kroki.

Film pozwala widzowi przez dwie godziny z bezpiecznej odległości oglądać takiego „odmieńca”, oswaja z nim, często podpowiada coś w rodzaju „instrukcji obsługi”. To dzieje się nieustannie, na naszych oczach. Faworytem tegorocznego rozdania oscarowego jest film Kształt wody (reż. Guillermo del Toro). Wiodącą postacią jest sprzątaczka, którą los dotknął niemotą. Ale to ona – jako jedyna – umie się porozumieć z odmieńcem, którego amerykańskie agencje rządowe wydobyły z dna oceanu. Wprawdzie Eliza nie potrafi mówić, ale to nie szkodzi. Może za to „innego” poczęstować tym, co sama lubi najbardziej: jajkiem na twardo i przebojem z musicalu. To wystarczy, by otworzyło się serce. Ściśle mówiąc: dwa serca.
 
Szkoła pełna „innych”
Postać „innego” nie schodzi z ekranów. W kinach mamy właśnie nieźle poprowadzony film Cudowny chłopak (reż. Stephen Chbosky) o chłopcu, który urodził się ze zdeformowaną twarzą. Dotąd ukrywał ją na ulicy pod kaskiem motocyklowym, teraz jako 10-latek idzie do szkoły – już bez kamuflażu. Doskonale wie, że nie ma co liczyć na zrozumienie. W najlepszym razie spotka go litość i drwina. W najgorszym – kompletne wykluczenie. Ale chłopiec szybko orientuje się, że – jak się bliżej przyjrzeć – to cała szkoła składa się z „innych”. Tyle że tego nie widać na pierwszy rzut oka. To tylko mały Auggie wyróżnia się z daleka, bo ma buzię jak mistrz Yoda z Gwiezdnych wojen. A przecież jego kolega też odstaje – „nie ma głowy do nauki”. Inny jest chodzącym katalogiem kompleksów, jeszcze inny nie może się pogodzić z ciemnym kolorem własnej skóry. Czy więc każdy z nich ma przeprowadzać kampanię pod hasłem: „Wiem, że jestem czarny (oszpecony, głupi, zakompleksiony – do wyboru) i bardzo was za to przepraszam. Chciałbym jednak nadmienić, że dysponuje również kilkoma zaletami, jak na przykład…”? Otóż nie! – twierdzi mały Auggie, a w ślad za nim widz kinowy. Wszyscy mamy wady i zalety, tyle że porozmieszczane w bardzo różnych miejscach. I za nic nikogo nie musimy przepraszać, nic nikomu udowadniać.

Cudowny lek na bezrobocie
Kino jednak idzie dalej. Przekonuje: „innym”, napiętnowanym, wykluczonym można być ze stu powodów. Kwestie medyczne czy rasowe nasuwają się tu same. A co na przykład z bezrobociem? Jak się czuje bezrobotny, gdy wszyscy porządni obywatele dookoła są na stanowisku albo bodaj na etacie? Co przeżywa, gdy nagle musi porzucić zajęcie, któremu oddał swój czas i pasję? Które go definiowało w oczach bliźnich i w jego własnych? Natychmiast zjawia się poczucie obcości, niska samoocena, jeszcze niższy nastrój, brak pewności siebie. I poczucie degradacji ze względu na to, że teraz na wiele rzeczy już go nie stać. Dlatego bohater filmu Upadek (reż. Joel Schumacher, 1993) co dzień rano goli się starannie, wkłada nieskazitelnie białą koszulę, bo idzie do biura. Dopiero z czasem okazuje się, że dawno stracił pracę, ale nie zamierza się do tego przyznawać – przed sobą i innymi – tak długo, jak tylko się da. A z kolei brytyjski bezrobotny z całkiem niedawnego filmu Ja, Daniel Blake (reż. Ken Loach, 2016) doświadcza niekończących się upokorzeń w urzędzie, który został powołany do wspomagania pracowników, gdy ci muszą porzucić pracę skutkiem choroby. Ceniony fachowiec z wtorku na środę staje się numerkiem w poczekalni, nazwiskiem w katalogu, sygnatariuszem nikomu do niczego niepotrzebnych kwestionariuszy. Człowiekiem doskonale zbędnym. Przemądrzali „trenerzy” od „coachingu” poklepują go po plecach i tłumaczą, że powinien zacząć życie od nowa. Jak by to dla emeryta było równie proste jak zakupy w sklepiku za rogiem.

Choroby modne i nie
A co do chorób i stanów pokrewnych, to kino często kieruje się modą, koniunkturą. I widz powinien być tego świadom. Przez kilkanaście ostatnich sezonów film próbował, przykładowo, oswajać publiczność z autyzmem. Korzystając z tego, że medycyna nie bardzo wie, co zawiniło, że autyk stroni od ludzi, że ma skrajnie zawężone zainteresowania, że toleruje tylko kilkanaście czynności powtarzanych każdego dnia. Porażenie mózgowe, uraz okołoporodowy, zbyt wiekowy ojciec? To mniej ważne – przekonuje film – o wiele bardziej istotne jest, by w autyzmie dostrzec dar. Tak jak dostrzegła go w sobie Temple Grandin (film pod takim tytułem wyreżyserował w roku 2010 Mick Jackson). Autyzm stwierdzono u niej, gdy miała dwa latka, ale też z czasem zauważono, że Temple potrafi się niezwykle intensywnie koncentrować na pewnych segmentach świata. To wystarczyło, by obronić doktorat na uniwersytecie stanu Illinois i wprowadzić rewolucyjne metody w porozumiewanie się człowieka ze zwierzętami. Po prostu Temple dzięki swej inności uzyskała o wiele łatwiejszy wstęp do umysłów istot niższych niż uczeni zoologowie.
A film bierze na warsztat coraz to nowe choroby, coraz to nowe formy odmienności. Przeciętny wiek mieszkańców naszej części świata się wydłuża, a nie wszystkie ludzkie organy bywają na to przygotowane w jednakowym stopniu. Zdarza się, że zawodzi mózg, który ulega zwyrodnieniu zwanemu chorobą Alzheimera. Co przydarzyło się pewnej wykładowczyni amerykańskiego uniwersytetu z filmu Motyl. Still Alice (reż. Richard Glatzer, Wash Wastmoreland, 2014): dumnej ze swego błyskotliwego i pojemnego umysłu. A tu coraz częściej zdarza się jej zapomnieć w trakcie wykładu podstawowych terminów, zgubić się we własnej dzielnicy w trakcie joggingu. Alicja zanika, ale próbuje przeżywać swoje „zanikanie” świadomie – tak długo, jak tylko się da. I na samym końcu, kiedy wyświetla się biały ekran, pokazujący metaforycznie zawartość jej umysłu, ona szepcze jedyne słowo, które nie przepadło, które zabierze z sobą na drugą stronę: „Love!”.

Zarabianie na niedoli
Tak, alzheimer cieszy w ostatnich latach coraz większym wzięciem u ludzi kina. I bywa interpretowany z wielu stron. Przykładowo w obrazie Daleko od niej (reż. Sara Polley 2006) z Julie Christie oglądamy spustoszenia, jakie czyni choroba w umyśle (i osobowości) kobiety, widziane oczami kochającego męża. Ten wolałby, żeby miłość jego życia była skrajnie niedołężnym kaleką,  niż żeby myliła go z pielęgniarzami z domu opieki. Blisko tego ujęcia pozostaje Opiekunka. Życie z Nancy. Podróż w świat Alzheimera (reż. Andrey Gilles , 2012). Film pokazuje krok po kroku gehennę, jaką przeżywają bliscy opiekujący się na co dzień osobą, która coraz bardziej przypomina roślinę. A znowu film Mama Gógó (reż. Fridrik Thor Fridriksson, 2010) dokumentuje i taką aberrację, że rodzina chorej matki próbuje na jej niedoli zarobić, kręcąc film. Liczą, że na tym zarobią, „bo alzheimer jest na fali”.
I kiedy już wydaje się, że kino powiedziało w temacie alzheimera dostatecznie dużo, natykamy się na dość banalny dramat sensacyjny z życia weterana CIA Zanim nadejdzie noc (reż. Paul Schrader 2014) z Nicolasem Cage w roli wiodącej. Już na wstępie agent zostaje zdiagnozowany: cierpi na dolegliwość do tej pory często myloną z alzheimerem – na otępienie czołowo-skroniowe. To choroba bardziej „agresywna”, więc u agenta nasilają się „nieadekwatne reakcje”: wahania nastroju, zaniki świadomości, zaburzenia percepcji. Co naturalnie obserwujemy jak w podręczniku medycyny. Już się wydawało, że film o „innym” z powodu alzheimera wyczerpał temat, a tu otwiera się przed nim nowy rozdział…

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki