Logo Przewdonik Katolicki

Krucyfiks w restauracji

Tomasz Budnikowski
FOT. FELBERT+EICKENBERG/STOCK4B/GETTYIMAGES

Niska liczba powołań i pustoszejące kościoły. Teologia i muzyka kościelna na najwyższym światowym poziomie. Niemiecki katolicyzm nie jest monolitem, który łatwo ocenić.

Ponad 40 lat temu uczestniczyłem po raz pierwszy w Mszy św. w Niemczech. Doświadczenie to pamiętam do dziś. Liturgii przewodniczył kapłan z jakiegoś azjatyckiego kraju. Ze zdziwieniem obserwowałem uporządkowany sposób przystępowania do Komunii św. przez niemalże wszystkich uczestników, tym bardziej że wiedziałem, że po Soborze Watykańskim II zdecydowana większość wiernych, za pewnym zresztą przyzwoleniem hierarchów, zrezygnowała z przystępowania do spowiedzi św.

Niejednoznaczności
W wielu, szczególnie nowych świątyniach bardzo trudno doszukać się konfesjonału. Nie znajdzie się tu również flagi państwowej. Uwikłanie części niemieckiej hierarchii kościelnej w poparcie dla nazistowskiego reżimu sprawiło, że powszechną praktyką jest konsekwentne utrzymywanie znacznego dystansu między tronem i ołtarzem. Trudno byłoby za to sobie wyobrazić niemiecką Mszę św. bez muzyki organowej. Przeciętny niemiecki katolik, nawet ten bez szczególnego przygotowania artystycznego, bardzo docenia klasyczną muzykę kościelną i to zarówno kompozycje pracującego kiedyś w Lipsku J.S Bacha, jak i gregoriański chorał. Ten ostatni usłyszeć można szczególnie często w kościołach zakonnych. Te zaś nie są bynajmniej – jak można by się spodziewać – czymś egzotycznym. Wystarczy zauważyć, że dziś w Niemczech funkcjonuje ponad 30 klasztorów franciszkańskich, 19 benedyktyńskich (w Polsce jest ich tylko dwa) i 14 dominikańskich. Mimo że także zgromadzenia nie cieszą się taką popularnością jak kiedyś, to jednak zdecydowana większość młodych Niemców decydujących się na kapłaństwo kieruje się raczej w stronę życia zakonnego.
Wielobarwne duchowieństwo
To prawda, że niemieckie kościoły pustoszeją z roku na rok. Począwszy od początku lat 90. ubiegłego wieku przeciętnie rocznie występuje z kościoła około 100 tys. wiernych. Malejąca liczba powołań sprawia, że powszechną utrzymującą się już od czterech dziesięcioleci praktyką jest łączenie parafii. Celebransami są bardzo często duchowni o niekoniecznie aryjskim wyglądzie. Kościół katolicki w Niemczech od lat z otwartymi ramionami przyjmuje księży wywodzących się z krajów azjatyckich czy afrykańskich. Niemałą grupę stanowią tu od lat także duchowni z naszego kraju. Mimo to jednak coraz częściej, szczególnie w bardziej odległych parafiach, zamiast cotygodniowej Mszy św. wierni mogą uczestniczyć w liturgii słowa. Nabożeństwu takiemu przewodniczą świeccy szafarze, bardzo często kobiety. Pewną ciekawostką jest przy tym, że niemalże nie zdarza się, aby kapłan zmuszony był odprawiać Mszę św. i to także w dni powszednie bez pomocy ministrantów. Bardzo często służbę tę pełnią dziewczęta.
Obyczaje tak, praktyki niekoniecznie
Nawet jeśli niemieckie kościoły nie są w ostatnich latach nazbyt przepełnione wiernymi, to tyle nieusprawiedliwione co krzywdzące byłoby ferowanie sądu co do odejścia Niemców od chrześcijańskich tradycji. To prawda, że poza Bawarią nie ma na przykład tradycji Chrystusowych grobów, to prawda, że niemalże zupełnie zanikły popularne kiedyś w tym kraju nabożeństwa majowe, że w niektórych krajach federacji nie ma w ogóle lekcji religii. Prawdą  jest również jednak i to, że w bardzo wielu niemieckich  domach do dziś przetrwała tradycja rodzinnej modlitwy poprzedzającej wspólny posiłek. Zdziwiłby się pewnie cudzoziemiec, przybywszy po raz pierwszy do Niemiec w okresie przedgwiazdkowym. Urzekną go działające w każdym mieście i rozbrzmiewające dźwiękiem tradycyjnych kolęd bożonarodzeniowe jarmarki. Zdziwiłby się jeszcze bardziej, kiedy wypadłoby mu skorzystać z usług niemieckich kolei. Po wejściu do pociągu usłyszałby rozlegający się przez głośniki ciepły głos kierownika pociągu witający pasażerów w pierwszą czy kolejną... niedzielę Adwentu. Do dziś zaś przetrwał w Bawarii, podobnie zresztą jak w Austrii i włoskim Południowym Tyrolu, zwyczaj umieszczania w rogu restauracji pokaźnej wielkości krucyfiksu. Są dziś w Europie kraje, w których pewne siły polityczne uznałyby to, bez wątpienia, za nadmierne eksponowanie elementów chrześcijańskich w życiu publicznym. Trudno sobie jednak wyobrazić, aby mieszkańcy południowych Niemiec, i to bez względu na konfesyjną przynależność czy jej brak, mieli się pozdrawiać inaczej niż Grüß Gott, czyli Niech będzie pochwalony.
Chrześcijański humanizm
Obserwowany u naszych zachodnich sąsiadów zanik praktyk religijnych idzie w parze – co może na pierwszy rzut oka nieco dziwić – z utrzymującą się dużą aktywnością osób świeckich w życiu Kościoła. To oni w znacznym stopniu decydują o kierunkach aktywności parafii, podejmują różnego rodzaju inicjatywy zarówno na rzecz społeczności lokalnych, jak i szerzej.  Regularnie w niedzielnej Mszy św. uczestniczy jedynie do dziesiąty niemiecki katolik. Wydaje się, że przeciętny Niemiec przykłada większą wagę do realizacji Chrystusowych zaleceń z Kazania na górze niż do praktyk religijnych.
Jako spektakularny przejaw chrześcijańskiego humanizmu uznać należy bez wątpienia włączenie się niemieckich parafii – zarówno katolickich, jak i ewangelickich – w pomoc dla wywodzących się z ogarniętą wojną uchodźców z Bliskiego Wschodu. I tak np. w samej tylko diecezji mogunckiej liczbę wolontariuszy szacuje się na ponad 2 tys., a w prowincjonalnej miejscowości Oggelsbeuren w diecezji Rottenburg – Stuttgart z inicjatywy parafian uruchomiono ośrodek mogący przyjąć ponad 70 osób.
Zdarza się także, że  w spektakularnych akcjach uczestniczą także dostojnicy kościelni. Nie sposób nie wspomnieć tu wyzwaniu podjętym przez Rudolfa Voderholzera, biskupa diecezjalnego w Regensburgu. Podjął on wyzwanie lokalnego browaru gwarantującego wypłatę tysiąca euro zarówno księdzu ordynariuszowi, jak i dziennikarzowi lokalnego radia pod warunkiem uzyskania określonych wyników w takich konkurencjach, jak: rzut palantówką i piłką lekarską oraz w pływaniu na dystansie 25 i 400 metrów. Jako że rezultaty w pełni spełniały oczekiwania organizatorów zakładu, obydwaj jego uczestnicy otrzymali stosowne czeki. Pieniądze zgodnie przeznaczyli na ośrodek dla dzieci uchodźców.
Intelektualnie aktywni
Najbardziej jednak widocznym przejawem aktywności świeckich są swoistego rodzaju zjazdy kościelne (Kirchentag) organizowane co dwa lata naprzemiennie przez wiernych Kościoła katolickiego i protestantów. Impreza jest tak ogromna, że jej program to zwykle ponad 200 stron zapisanych bardzo drobną czcionką. W ubiegłym roku gospodarzami spotkania, które odbyło się w Berlinie, byli ewangelicy, a w maju tego roku w Münster na swoje spotkanie zjadą niemieccy katolicy. Ale nie tylko oni. Spotkania te gromadzą wszak nie tylko Niemców i nie tylko katolików. Są one okazją do wysłuchania wykładów najwybitniejszych niemieckich i zagranicznych teologów, filozofów, ekonomistów czy polityków i to bez względu na ich proweniencję czy konfesyjną przynależność. Pamiętam wykład, bo tak to trzeba nazwać, na ostatnim spotkaniu protestantów w Berlinie wygłosił premier rządu krajowego w Badenii-Wirtembergii Winfried Kretschmann. Ten wieloletni działacz partii Zielonych, z wykształcenia nauczyciel biologii, jest jednocześnie aktywnym członkiem władz centralnych związku niemieckich katolików. Jego wystąpienie skoncentrowane na spotkaniu Chrystusa z Zacheuszem pokazywało zarówno znakomitą znajomość Pisma Świętego, jak i realiów Bliskiego Wschodu z czasów Chrystusa. Trudno tę teologiczną erudycję normalnego niemieckiego katolika uznać za przypadek. Jest to raczej za swego rodzaju  „odprysk” pozycji, jaką nauką ta zajmuje w dzisiejszych Niemczech. Dziś przyznaję rację opinii, jaką zasłyszałem kiedyś z ust od jednego z polskich biskupów, iż niemożliwe jest przygotowanie porządnej dysertacji teologicznej bez dobrej znajomości języka niemieckiego.
Niemieckie wsparcie Watykanu
Wysoki poziom tej dziedziny nauki jest bez wątpienia w jakimś stopniu konsekwencją faktu, że to wszak w tym kraju żył i działał Martin Luter, co musiało pociągnęło za sobą ożywioną, utrzymującą się do dziś dyskusję teologiczną. Nie było przypadkiem, że Jan Paweł II krótko po objęciu urzędu szefem kongregacji nauki wiary uczynił wybitnego niemieckiego teologa Josepha Ratzingera, który pełnił tę funkcję przez 24 lata, do momentu wyboru go na papieża. Nawiasem mówiąc, decyzja kardynałów zgromadzonych w kaplicy Sykstyńskiej w kwietniu 2005 r. nie wywołała nad Renem nadmiernego entuzjazmu.
Kolejnym Niemcem przez parę lat przewodniczącym pracom tej najważniejszej kongregacji był wywodzący się z nadreńskiej Moguncji kard. Gerhard Müller. Trudno także nie wspomnieć osoby wybitnego niemieckiego teologa kard. Waltera Kaspera, aktywnego uczestnika dyskusji wywołanej papieską adhortacją Amoris laetitia. Postronny obserwator zdziwiłby się pewnie, że w państwie, gdzie odsetek regularnie uczestniczących w praktykach religijnych nie należy do najwyższych, wiele zagadnień natury teologicznej staje się często przedmiotem refleksji publicystów. Tak było na przykład niedawno, kiedy papież zasugerował konieczność zmiany ostatniego wezwania Modlitwy Pańskiej. Renomowany, i to na pewno nie prawicowy, wychodzący w Hamburgu tygodnik Die Zeit, na pierwszej stronie zaprezentował obszerną dyskusję na ten temat.
Przynależność opodatkowana
Rozwiązaniem typowo niemieckim, które w niemałym stopniu wpływa na postrzeganie obydwu wielkich wyznań, jest tzw. podatek kościelny. Pracodawca zobligowany jest odprowadzić na rzecz wskazanej przez pracownika wspólnoty religijnej opłatę w wysokości 8 lub 9 proc. ( w zależności od regionu) kwoty podatku od wynagrodzeń. Praktyka ta sprawia, że tak Kościół katolicki jak i ewangelicki postrzegane są przez Niemców niejednokrotnie po prostu jako wielkie korporacje. Jest w tym wiele racji, jeśli zważyć, że obydwa Kościoły należą w tym kraju do największych pracodawców. I nie chodzi tu bynajmniej jedynie o zatrudnianie księży. Do Kościoła katolickiego należy np. 9 tys. przedszkoli, ponad 900 szkół, a także szpitale czy domy opieki.

Kiedy dziś przychodzi mi uczestniczyć w liturgii Mszy św. u naszych zachodnich sąsiadów, daleki jestem od formułowania jednoznacznie krytycznych ocen odnośnie do tamtejszego Kościoła. Wiele czynników sprawiło, że niemieccy katolicy może nieco inaczej niż Polacy postrzegają swoją obecność w kościelnej wspólnocie. Razem jednak współtworzymy Kościół katolicki, czyli powszechny.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki