W ostatnich dziesięcioleciach odsetek osób uznających się za ateistów zwiększył się z 4 do 36 proc. Berlin wyróżnia się tu w sposób jeszcze wyraźniejszy. Miasto określane jest często mianem stolicy nie tyle Niemiec, ile ateistów. Dobrym przykładem panującej tam atmosfery jest dyskusja, jaka w ostatnich tygodniach toczy się w berlińskich gazetach. Dotyczy ona sposobu wykończenia kopuły rekonstruowanego tzw. zamku miejskiego. Znaczna część mieszkańców stolicy protestuje przeciwko umieszczeniu na niej krzyża. Gest ten byłby ich zdaniem niczym nieuzasadnionym uprzywilejowaniem jednej z wielu religii. Od lat nie słychać też dzwonów berlińskich świątyń. Zdecydowanej większości mieszkańców Berlina nie podobało się bowiem, iż w niedzielny ranek zbyt wcześnie wyrywały ich one ze snu. Mimo to właśnie tam setki tysięcy – głównie luteranów – zgromadził ewangelicki Kirchentag. Berlińczycy musieli być zdziwieni, gdy z dzwonnic kościołów popłynął w niebo dawno niesłyszany głos. Tak Berlin witał przybyłych gości.
Bez dobrej woli nie ma ekumenii
Kirchentag odbywa się co dwa lata, podobnie jak spotkanie katolików (spotkania mają miejsce naprzemiennie). Zjazd niemieckich ewangelików to wielkie przedsięwzięcie. W programie znalazło się prawie 2,5 tys. wydarzeń. Niestety, mniejszą rolę odgrywała modlitwa, jakkolwiek i ona była obecna. To nie nabożeństwa jednak gromadziły najwięcej uczestników. Większą popularnością cieszyły się wykłady i dyskusje. Większość prelegentów i uczestników dyskusji stanowili politycy, działacze społeczni i naukowcy. Byli też obecni duchowni ewangeliccy i katoliccy oraz teologowie różnych wyznań. Zawołaniem tegorocznego spotkania były słowa: Du siehst mich (Ty mnie widzisz). Uczestnicy zwracali uwagę, że zawołanie to oznacza nie tylko pełną zaufania relację człowieka do Boga, ale także przekonanie o Bożej opiece nad wszystkim ludźmi. Katolicki arcybiskup Berlina Heiner Koch powiedział, że Bóg widzi całe zło dzisiejszego świata, widzi ofiary terroryzmu, widzi uciekających przed wojną i widzi też nasze reakcje na ich los.
Tematem jednego ze spotkań była historia Ezawa i Jakuba, synów Izaaka. Była ona pretekstem do bardzo życzliwej wymiany poglądów między biskupem Heinrichem Bedford- Strohmem, przewodniczącym Rady Niemieckiego Kościoła Ewangelickiego i kard. Reinhardem Marxem, przewodniczącym Konferencji Episkopatu Niemiec. Hierarchowie byli zgodni, że zachowanie Jakuba w zabieganiu o tak ważne w ówczesnym świecie pierworództwo pozwala go określić mianem cwaniaka. – To prawie tak jak Ty – zwrócił się z życzliwym uśmiechem w stronę monachijskiego kardynała ewangelicki biskup. – Nie zaprzeczam – odparł ten pierwszy. Ten drobny epizod sala odebrała jako kolejny dowód wzajemnego zaufania, jakim darzą ci dwaj dostojnicy. Przy całej otwartości i szczerości dialogu nie byli jednak w stanie ustalić jednego stanowiska, któremu z Kościołów jest dziś bliżej do Ezawa, a który można by określić mianem jakubowego, a więc obciążonego oszustwem. Mimo tej rozbieżności obaj przyznali, że od drogi ekumenii nie ma już odwrotu. Jednym zaś z warunków jej powodzenia jest przyznanie się każdej ze stron do błędów kiedyś popełnionych. Można było odnieść wrażenie, że tak Strohm, jak i Marx, przypisują większe znaczenie wzajemnej dobrej woli niż kościelnym dokumentom. Nawet tak ważnym, jak opublikowany niedawno raport luterańsko-katolickiej komisji dialogu ds. jedności pod dumnym tytułem: „Od konfliktu do komunii”.
Dialog w duchu Franciszka
Kirchentag to barometr społecznych nastrojów i kondycji obydwu wspólnot religijnych u naszych zachodnich sąsiadów. Na czoło problemów najbardziej dyskutowanych wysunęły się trzy: ekologia, pokój i miłość bliźniego. Zjazd odbywał się wprawdzie pod znakiem przypadającej w tym roku 500. rocznicy wystąpień Marcina Lutra, to jednak nad niemałą częścią obrad unosił się duch innego wielkiego reformatora, św. Franciszka. Zdecydowana większość postulatów formułowanych przez uczestników zjazdu zbieżna była także z apelami papieża Franciszka. Dyskutowano bowiem o problemie uchodźców i relacji między chrześcijańską Europą a światem islamu.
Nieprzypadkowo organizatorzy zdecydowali się hasło „Ty mnie widzisz”. Wiąże się ono bowiem z historią Hagar, wypędzonej przez żonę Mojżesza niewolnicą, która niebawem miała mu urodzić pierworodnego syna Ismaela. Epizod ten znaleźć można zarówno na stronach Biblii, jak i Koranu, a syn niewolnicy Hagar uznawany jest jako praojciec Arabów. To właśnie jego potomkowie stanowią większość napływających do Europy uchodźców, których z otwartymi ramionami wita w swoim kraju zdecydowana większość Niemców i to bez względu na konfesyjną przynależność. Za tę otwartość Barack Obama dziękował podczas Kirchentagu kanclerz Angeli Merkel. – W oczach Boga dziecko po drugiej stronie granicy zasługuje na nie mniejszą miłość i współczucie jak moje własne dziecko. Zdając sobie sprawę z praw uchodźców do ochrony musimy jednak uświadamiać sobie nasze ograniczone możliwości – powiedział były prezydent USA. Szczególny przebieg przybrała dyskusja jaką odbyli federalny minister spraw wewnętrznych Thomas de Maizière z wielkim szejkiem Ahmedem el-Tayebem, wielkim imamem liczącego ponad tysiąc lat uniwersytetu al-Azhar w Kairze i niekwestionowanym autorytetem sunnickiego islamu. Wskazawszy na wspólne podstawy judaizmu, chrześcijaństwa oraz islamu szejk wyraźnie stwierdził – wywołując tym wielki aplauz paru tysięcy słuchaczy – iż „terroryzm pochodzi od diabła nie może być dziełem człowieka wierzącego”. W reakcji na to oświadczenie niemiecki minister, sam zresztą wierzący protestant, zasugerował, aby po ewentualnym następnym ataku terrorystycznym do modlitwy wzywały wspólnie dzwony kościołów i modlitwy muezinów. Nie mógł niestety przypuszczać, jak aktualny był to apel. Chwilę potem musiał przekazać informację, że przed godziną śmierć poniosło ponad dwudziestu Koptów. Wzburzony szejk powiedział, że osoby, które dopuściły się tej zbrodni, nie mogą być Egipcjanami, a spotkanie zakończyło się kolejną minutą ciszy.
Kościół ubogi
Nie sposób jednak nie zauważyć, że zamach w najmniejszym nawet stopniu nie wpłynął na postrzeganie uchodźców, co więcej wydaje się nawet, że kolejne spotkania im właśnie poświęcone cieszyły się jeszcze większą popularnością. Następnego dnia znalazłem się na wieczornym nabożeństwie prowadzonym przez Wspólnotę Sant’Egidio. Po odczytaniu fragmentu Ewangelii o miłosiernym samarytaninie młoda osoba świecka wyjaśniła znaczenie teologiczne tekstu, powtarzając jak refren Chrystusowe słowa kończące ten epizod: „Idź i ty czyń podobnie”. Ci młodzi ludzie poszli na ulice Kreuzbergu, dzielnicy zamieszkałej przez cudzoziemców. Poszli do niemogących znaleźć się w nowej rzeczywistości młodocianych i ludzi starszych, którzy wymagali wsparcia. Wspólnota Sant’Egidio robi niemalże dokładnie to samo, czym od znacznie dłuższego czasu i na większą skalę zajmuje się ewangelicka organizacja Chleb dla świata (Brot für die Welt). W trakcie spotkania organizowanego przez tę organizację udało mi się poznać kilku osiadłych w Niemczech uchodźców. Byli wśród nich Syryjczycy, zarówno chrześcijanie, jak i muzułmanie, Afgańczyk i młody Malijczyk. Każdemu z nich towarzyszył młody Niemiec, wolontariusz pomagający na co dzień. W trakcie spotkania wpadła mi w ręce broszura wydana przez centralę niemieckich ewangelików pod znamiennym tytułem: „… i przyjęliście mnie”. Można tam znaleźć informacje o migrantach, ale również o stosowanej wobec nich przemocy. W 2016 r. doliczono się ponad 3,5 tys. takich aktów, skierowanych wprost przeciwko cudzoziemcom bądź miejscom ich zamieszkania. Naliczono 560 rannych. Nie znalazłem tam jednak żadnej informacji o aktach terroru inspirowanych przez muzułmanów. Dziwne, że w swej otwartości wobec imigrantów pominięty został zamach w Berlinie, którego dokonał pochodzący z Tunezji muzułmanin.
Marzenia o przyszłości
Na koniec Kirchentagu większość uczestników przeniosła się do Wittenbergi. To tutaj większość swego życia spędził Martin Luter. W niedzielne przedpołudnie na rozległych łąkach nad brzegiem Łaby zgromadziło się blisko 120 tys. osób. W czasie liturgii homilię wygłosił Thabo Makgoba, anglikański arcybiskup Kapsztadu. – I have a dream – mówił, nawiązując do słynnych słów Martina Kinga. Miałem sen dla świata, że zniknie kiedyś narcyzm, nacjonalizm i izolacjonizm.
Po czterdziestu latach…
Wracając do kraju po paru bardzo intensywnych dniach spędzonych wraz uczestnikami (a może po katolicku z pielgrzymami) berlińskiego zjazdu, nie mogłem pozbyć się samorzutnie narzucającej się refleksji wynikającej z trwających już ponad czterdzieści lat spotkań z niemieckim protestantami. Pierwszy kontakt Polaka przyzwyczajonego do naszej katolickiej obrzędowości z chłodnym i na pozór pozbawionym sacrum ewangelickim kościołem szokował dając jednocześnie poczucie nieukrywanej wyższości. Z latami jednak poznając bliżej niemieckich luteran, coraz bardziej skłonny jestem przychylić się do opinii tych socjologów religii, którzy zastanawiając się na postawami sióstr Łazarza w postaci Marty upatrują archetyp protestanta. To byłoby jednak zbyt proste. Niemieccy protestanci to nie tylko ludzie czynu. To także ludzie modlitwy. Ileż to razy w trakcie Kirchentagu słyszałem wyśpiewywany z wielkim entuzjazmem Psalm 135 wychwalający Imię Jahwe. Ileż to razy w trakcie wspólnie odprawianych modlitw słyszałem: „Panie, ty trzymasz nade mną swą rękę, z Tobą jestem bezpieczny”. Mając wśród niemieckich protestantów wielu znajomych i przyjaciół, wiem również, że zdecydowana większość uczestników berlińskiego Kirchentagu następny raz do kościoła uda się prawdopodobnie w dniu reformacji, a więc jesienią. Wiem jednak również, że spora ich część nadal będzie poświęcać swój czas, aby pomóc przybywającym do Niemiec uchodźcom.